Trzydziesty pierwszy

1.2K 137 16
                                    

Tego dnia Metzli nie zjawia się już w moim pokoju. Za to do drzwi puka Victor Teergi. Dziś jednak zachowuje się jakoś inaczej; jest poddenerwowany, a potem robi mi trening, który mniej intensywny niż zazwyczaj. Zupełnie jakby coś ważniejszego, niż nastolatka pożerana demoniczną infekcją, trapiło jego myśli.

- Koniec na dziś. - Mówi i robi pół kroku w stronę wyjścia. Odwracam się do niego tyłem i poprawiam skórzane ochraniacze na kostkach. Przygotowuję się do następnego uderzenia. Doktorek jest kiepskim nauczycielem, wolę okładać worek kolejnymi ciosami bez niego.

- Amalie, choć ze mną. - Słyszę po chwili i zanim z powrotem zwrócę się w stronę doktora Teergi, krzywię się brzydko do worka.

Czego znowu? - Chciałabym zapytać, ale się powstrzymuję. Rzucanie jadowitymi komentrzami nie robi na Victorze żadnego wrażenia, a jedynie sama siebie nakręcam, gdy myślę nad kolejnymi złośliwościami. Już to wypróbowałam. I znacząca większość została puszczona mimo uszu przez doktorka.

Wychodzimy z sali treningowej, a ja jak zwykle (czyli od zaledwie kilku dni) obrzucam pogardliwym spojrzeniem jednego ze strażników pod drzwiami, którzy zawsze wchodzą i wychodzą razem z nami. Ten jeden, w jasnym nakryciu głowy, wiecznie naciągniętym na oczy, zawsze się podśmiewa.
Ku mojemu zaskoczeniu, dziś ośmiela się nawet rzucić bezczelny uśmiech wąskich ust prosto w twarz. Gdy w końcu nauczę się walczyć, skopię mu ten domagający się lania tyłek.

Doktorek prowadzi mnie z powrotem do laboratorium, mimo że dwie godziny temu już tu byliśmy.
Jednak tak jak wcześniej zauważyłam: dziś jest jakoś inaczej.
Victor nie prowadzi mnie do małego pomieszczenia przypominającego biuro, omija wszystkie trzy stoły, przy których codziennie zasiadam i idzie dalej. Nie znam reszty zakamarków jego laboratorium, okratowany prostopadłościan sięgający aż pod sufit nadal stanowi dla mnie niewiadomą, natomiast dziwne rury, przewody, kable i przestrzeń ukryta za kolejnymi kolumnami i arkadowymi oknami przezorczymi były cacy, dopóki Victor nie kazał mi między nimi lawirować. Teraz, gdy upiorne, wydłużone cienie wędrują po moim przepoconym ubraniu, mam ochotę wybiec stąd w akompaniamencie krzyku. Sądzę że chociażbym musiała w popłochu używać swoich skrzydeł, zaryzykowałabym wolność kolejnym skokiem z okna. Przez jedno uderzenie serca mam ochotę się uśmiechnąć. A potem znowu skupiam się na czujnym obserwowaniu otoczenia.

Ciemna przestrzeń w którymś momencie ustępuje większej wnęce. Trzy metry nad nami, pod sufitem błyszczą miedziane rury, oświetlane blaskiem zachodzącego słońca, wpadającego przez wielkie, strzeliste okno. Pomieszczenie nie jest bardzo przestronne, ale dostatecznie duże, by zmieścił się w nim stół, kilka starych krzeseł, wielki regał zapełniony podejrzanymi kształtami i zapomniana szafa, wciśnięta w sam róg.

- Wiem że to będzie dla ciebie przykrym doświadczeniem, ale niestety muszę to zrobić Amalie. - Przerywa ciszę doktor, a podłużny przedmiot w jego smukłej dłoni pobłyskuje w pomarańczowym świetle zalewającym nas i wszystko dookoła.
Cholera, znowu kłucie. Myślałam że chociaż tutaj tego uniknę.
Ale zaraz, chwileczkę...

- Skąd wiesz że to będzie dla mnie przykre doświadczenie? - Marszczę brwi, powstrzymując się od rozmasowania wnętrza łokcia, gdzie wcześniej kłuł mnie Merenwen. Czyżby doktorek czytał w myślach? Niemożliwe.

Doktor Teergi opuszcza głowę, przestawiając jakieś przedmioty na stole, a cień ukrywa jego twarz. Nie jestem w stanie zobaczyć zmieszania, o ile w ogóle takie zagościło w jego rysach, ale wyraźnie czuję jak atmosfera robi się jeszcze dziwniejsza i jeszcze bardziej nieswoja.

Trzynasty AniołOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz