Osiemnasty

319 29 3
                                        

Merenwen zbliża się do mnie, chyba coś mówi. Zupełnie jak przez mgłę rejestruję ruchy jego ust, w ogóle jego ruchy, lecz wszystko płynie jakby w zwolnionym tempie. Moje uszy wypełnia szum, tak jakby nagle echo grzmiącej wody podczas sztormu na morzu, odbijało się w mojej głowie.

Szum narasta, a swoje apogeum osiąga w momencie gdy parzące linie na moich plecach zdają się płonąć. Ostatni raz obrzucam morderczym spojrzeniem Merenwena i robię krok w jego stronę. Teraz dzieli nas trochę więcej niż metr. Nieoczekiwanie rzucam się w jego stronę i odpycham z całych sił.
Odwracam się w stronę okna, zanim mężczyzna upadnie na marmurowe płytki. Rozpędzam się najbardziej jak mogę, a gdy jestem dosłownie dwa wielkie kroki od okna, najpierw wyrzucam ręce przed siebie, starając się skumulować swoją energię w maleńkich drobinkach na dłoniach.

Mała, niekształtna kula uderza w szybę. Była słaba, ale wygrała w starciu ze szkłem, które pokryło się gęstą pajęczyną. Bez zwalniania, nacieram ramieniem na szklaną powierzchnię, która rozlatuje się na tysiąc części. Lewą stopą, która jeszcze ma w zasięgu mur zamkowy, odpycham się od ozdobnego gzymsu.

Spadam teraz nieco dalej niż odłamki szkła, lecz gdy spoglądam w dół, wpadam w mrożącą krew w żyłach panikę. Nie potrafię pływać, a tafla wzburzonej wody nieubłaganie jest coraz bliżej. A raczej to ja jestem coraz bliżej niej. Przymykam oczy i zaciskam pięści, próbując rozwinąć skrzydła. Przypominam sobie widok skrzydeł Melaweni, który widziałam podczas ataku demonów. Próbuję przełożyć to wyobrażenie na rzeczywistość, lecz z marnym skutkiem. Czuję jakąś silną blokadę, zupełnie jakby coś w środku mnie było blokowane - jakby coś walczyło z moją mocą.

Otwieram oczy i zaczynam krzyczeć. Powierzchnia wody jest trzy metry pode mną. Dwa metry... Jeden...

Wpadam w czarną toń, morska piana dostaje się do mojego nosa, ust, gryzie oczy. Próbuję się poruszać, ale już na samym początku sukienka plącze się w moich nogach, oplatając je niczym kokon. Przez jakiś czas na zmianę wynurzam się ponad powierzchnię wody, a wtedy ogłusza mnie plusk i szum i zostaję wpychana poniżej tafli. Wtedy słyszę własny, zniekształcony krzyk, a przed moją twarzą przepływają całe kaskady bąbelków, unoszące się ku górze. To znów wynurzam twarz ponad wodę, a dźwięki znów są czyste, a zarazem ogłuszające.
W którymś momencie, jedna z większych nawałów piany morskiej dosłownie wpycha mnie w toń morską, niczym dłoń mordercy. Próbuję wydostać się ponad wodę, dopóki nie braknie mi tchu, lecz za nic nie mogę się wynurzyć. W którymś momencie, po prostu muszę zaczerpnąć powietrza, ale jedyne co dostaje się do moich płuc to woda. Mroczna czerń otacza mnie ze wszystkich stron, kiedy oddalając się od powierzchni, rozpaczliwie próbuję złapać tchu i krztuszę się słoną wodą. Wiję się jak opętana, kiedy moje płuca zdają się kurczyć i próbować wyrwać z klatki piersiowej.

Myślę, że to już mój koniec, w końcu wszystkie dźwięki cichną. Teraz słucham jedynie bicia własnego serca, niczym wielkiego bębnu w mojej głowie, które z każdą sekundą zwalnia swój galop.
Ciemność zasnuwa moje pole widzenia, gdy ostatni raz spoglądam na moje nadgarstki, gdzie świetliste drobinki gasną na moich oczach.

Coś zaciska się wokół mojego ramienia, potem czuję szarpnięcie w talii. Nie reaguję na to, tylko poddaję się tej sile. Nie mam sił stawić oporu, a moja świadomość nie jest w stanie podjąć żadnej racjonalnej decyzji.

Tajemnicza siła ciągnie mnie w górę i w górę, mam wrażenie, że przemierzony dystans trwa kilka godzin, aż w końcu mój świat robi kilkukrotną przewrotkę we wszystkie strony.
Dudniący odgłos bicia mojego serca rozpływa się gdzieś między szumem fal zderzających się ze sobą i atakujących pobliski mur zamku, trzepotem skrzydeł, czyimś krzykiem i wyciem wiatru. Dźwięki przytłaczają mnie z każdej strony.

Trzynasty AniołOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz