Kiedy wykonuję pierwszy ruch skrzydłami, kątem oka dostrzegam, już wyraźniej, falowanie cieni, które wcześniej wydawało mi się czymś zwyczajnym. Niepokój subtelnie kłuje mnie gdzieś z tyłu głowy, a ja dla pewności posyłam świetliste sploty w mroczne miejsce w kącie pokoju. Energia uderza w cienie, jak w coś materialnego, bo macki rozpraszają się, jakgdyby ktoś rzucił kamieniem w kłębowisko węży. Miejsca, w których moja moc zetknęła się z materialną ciemnością (kolejny kiepski oksymoron, jak na mój gust), skrzą się i cicho syczą. Przez chwilę myślę, że to dźwięk wywołany przez morze, lub burzę; zaledwie dziesięć sekund później okazuje się, jak bardzo się pomyliłam.
Mroczne macki, rozproszone w bezpieczniejsze kąty, nieoczekiwanie zbliżają się do mnie i zanim jestem w stanie zauważyć co się dzieje, ciemność oplata moje kostki. Jest jak lodowata mgła i choć w pierwszej chwili sprawia wrażenie miękkiej, to kłujące punkty, jakgdyby ciemność najeżona była kolcami, boleśnie drażnią moją skórę.
Jestem przerażona i w panice próbuję się wyrwać. Posyłam nawet w stronę macek migoczące sploty swojej mocy, lecz są zbyt słabe; a wszystko przez rozproszenie. Macham skrzydłami - w końcu to na nich chciałam jeszcze przed chwilą wydostać się z tej dziwacznej twierdzy. Czuję, że moje stopy już powinny się oderwać od ziemi, lecz ciemność je oplatająca jest jak beton na dnie jeziora - nie do uniesienia. Zaczynam panikować i wierzgam nogami. Burza za wybitym oknem nie zatrzymuje swojego koncertu w dalszym ciągu, gdy z wrzaskami desperacko usiłuję wydostać się ze szponów ciemności. Te jednak pochłaniają mnie coraz bardziej, wspinając się po łydkach, na kolana, prześlizgując się po udach i wspinając powyżej bioder.
Pojedyńcze odnogi próbują nawet opleść moje skrzydła, a w miejscach gdzie ciemność styka się z bielą skrzydeł, pojawiają się iskry, natomiast macki zwijają się z bólu, dołączając do reszty chmary. Krzyczę, bo mnie również to boli. W którymś momencie przewracam się na kolana. Z moich oczu płyną nowe, gorące łzy, gdy z zacięciem usiłuję wyrwać się koszmarnym stworom. Wkrótce te więżą jednak moje ręce, a ich niezwykła siła zmusza mnie do opuszczenia ramion, które uniosłam, chcąc uniknąć całkowitego skrępowania. Wszystko na nic.
Ciemność oplata moją szyję i zmusza do zamknięcia krzyczących ust. Siedzę na brzydkim dywanie, pochwycona przez wstrętne bestie, nie mogąc wykonanać jakiegokolwiek kroku w stronę uwolnienia się.Łzy w oczach sprawiają, że mam zamglony widok, ale we wszechobecnym szumie słyszę trzepotanie baldachimu nad łóżkiem i kroki za plecami. Przede mną staje Merenwen. Opanowuje mnie wściekłość. Próbuję wykrzesać z siebie moc, lecz tym razem czuję blokadę. Krzyczę, ale mając zasłonięte usta, mój własny wrzask ogłusza jedynie wnętrze głowy.
Nie słyszę słów Merenwena, dostrzegam za to słabnący blask moich skrzydeł, odbijający się w jego niebezpiecznie czarnych jak smoła oczach. Mężczyzna jest ubrany w białą, mocno pogniecioną koszulę, której niechlujnie wciągnięty w spodnie dół, z powrotem wydostał się na zewnątrz tu i tam. Gdy klęka tuż obok mnie i przytula moją głowę do swojej piersi ojcowskim gestem, wyczuwam odór zgnilizny, wilgoci i spalonego materiału. Mam ochotę całkowicie zatopić się w mackach ciemności, by nie czuć dotyku jego dłoni na włosach.
- Spokojnie kochanie, zaraz będzie po wszystkim. - Przytula mnie jeszcze bardziej, obejmując z, wydawałoby się, prawdziwą troską. Niech idzie do diabła, nie potrzebuję jego toksycznej opieki. To właśnie sprawca moich problemów i to on, zamiast biednych, porozbijanych bibelotów i rzeźby psa, powinien stanowić mój jedyny cel. - Wytrzymasz to. - Dodaje jeszcze, po czym wnętrze mojego lewego łokcia praliżuje kłucie. Wspomnienie pierwszych minut w tym potwornym miejscu ożywa, a paniczny strach wysysa powietrze z moich płuc; zaczynam gorączkowo charczeć z braku tlenu i mój umysł przyćmiewa czarna otchłań. Przez krótką chwilę balansuję na krawędzi czegoś ogromnego, mając u swoich stóp całą nieskończoność. Po kilku sekundach jednak, tracę równowagę i spadam w mroczne czeluści z zawrotną prędkością - pędzę przez nicość tak szybko, że nie czuję nawet własnego ciała. Otwieram oczy i zamykam, lecz mam wrażenie, jakbym znalazła się w kosmicznej próżni, w najciemniejszym kącie naszej galaktyki. Tak, kosmos, na to mi wygląda - mam wrażenie jakbym się unosiła. Wiry powietrza szamoczą wściekle moją halką i przybierają na sile, po raz kolejny wysysając ze mnie dech. Zamykam oczy, mając wrażenie, jakby nieznana mi, chłodna energia, chciała rozerwać moje ciało od środka. Trwa to całą nieskończoność, mijają miliony lat, zanim natrafiam na grunt, lądowanie jest nieprzyjemne, twarde, zimne, tłuczące moją głowę i plecy, ale przynajmniej oddaje mi powietrze w płucach. Zostaję porzucona w lodowatej i głuchej pustce.

CZYTASZ
Trzynasty Anioł
FantasyAmalie Valerie Ravenblack: - Po pierwsze: moje życie w ciągu kilku dni wykonało krzywy, niedołężny i bardzo, ale to bardzo okropny obrót o sto osiemdziesiąt stopni. Skoczyło, a gdy wylądowało, już nic nie było takie samo. Łowcy demonów? Owszem, lubi...