Trzydziesty drugi

1.2K 132 14
                                    

Wybiegam w ciemność zalewającą korytarz i z lekką niepewnością na ramieniu lawiruję przez korytarze. W nocy strażników jest mniej, o wiele mniej, a dzięki ciemności brud i pył na moim podkoszulku nie jest widoczny. I dlatego pozostali konwojenci nie zwracają na nie uwagi. Docieram do tej charakterystycznej odnogi korytarza, gdzie nie ma okien. Światło księżyca nie wpada już do wnętrza zamku, a więc mrok pochłania wszystko dookoła mnie. Zatrzymuję się. Gdzieś po mojej prawej słyszę cichy szmer, a moje ciało truchleje. Wytężam słuch, wzrok. Jedyne co słyszę to kroki, jakby dobiegające właśnie z laboratorium. I głosy. Tak, ktoś jest u Victora, na pewno, bo on nie rozmawia ze strażnikami.
Cała adrenalina zaczyna opuszczać moje ciało, już nie jestem taka pewna, czy na pewno chcę przeprowadzić konfrontację z doktorem Teergi.

Słyszę coraz wyraźniej, jestem już pewna, że ktoś złożył doktorkowi wizytę, lecz w pewnym momencie drzwi z kompletnie innej strony, niż bym mogła się spodziewać, otwierają się z cichym skrzypieniem zawiasów. Czyjaś ręka zaciska się na moim bolącym łokciu. Nie wydaję jednak żadnego dźwięku - nie mam czasu - bo zostaję wciągnięta w czerń pokoju. Śmierdzi tu stęchlizną, obijam sobie kolano o jakiś mebel, łokieć o inny.
Trzask zamka, czyjś oddech, tuż obok mojej twarzy. Ręka zasłaniająca moje usta, ale niezbyt brutalnie. Mogłabym śmiało krzyknąć: głośno i wyraźnie. Jednak tego nie robię.

- Trzymaj buzię na kłódkę. - Szepce Connor prosto do mojego ucha.

- Dlaczego miałabym cię posłuchać? - Rzucam szept w ciemność. Tuż przy mojej twarzy czuję jego oddech.

- Bo robienie pochopnych kroków w twoim wypadku może się bardzo źle skończyć. - Pada odpowiedź, a potem słyszę ,,csii".
Marszczę brwi, ale nic nie mówię. W ciemności nie wiem co robi chłopak, ale za to głosy, których nie słyszałam po wciągnięciu do ciemnego pokoju, znów są dosłyszalne - doktorek i jego gość wyszli z laboratorium.

- ... udać, wasza wysokość. - Głos Victora.

- Tak, już niedługo... - Dostojny głos królowej Cerridwen sprawia, że kręci mi się w głowie.

Słowo ,,orlaith" przetacza się przez mój umysł. Granice światów zamazują się.
Znów jestem w twierdzy Dagmagor, znów podsłuchuję królową, tylko tym razem towarzyszy jej mój ojciec. Mój oddech jeszcze się uspokaja: po potyczce ze Znikającym Demonem i po truchcie przez korytarze zamku królewskiego. Rozmowa jest prawie taka sama, jak ta w twierdzy mojego ojca: zapewnienia i nadzieje. Cała ta analogia zdarzeń napawa mnie niepokojem; Twierdza Dagmagor i zamek królewski, szalony tatusiek i popaprany doktorek, eksperymenty i treningi - obydwa badające moją dziwaczną moc.
A na koniec królowa Cerridwen i królowa Cerridwen. Dlaczego ona? O co tu chodzi?

Connor stoi tak blisko mnie, że w chłodzie pomieszczenia czuję ciepło jego ciała. Nie mam pojęcia jaką ma minę, jaką pozę przyjął, ale słyszę ciche syknięcie, które wybudziło mnie z zamyślenia.

- ...mała demonica? Co ona tu...? - Zdziwiony głos doktora Teergi chyba tak poruszył chłopaka.
Demonica? Myślę o swojej chorobie. O demonicznej chorobie. A co jeśli chodzi o mnie?

- ...trzeci przypadek, przed chwilą... - Głosy co chwilę się urywają, a ja żałuję że nie mogę otworzyć tych cholernych drzwi i kulturalnie poprosić o powtórzenie całej rozmowy, od A do Z.

Demonica, demonica, demonica... Dreszcze nie chcą ustąpić, zimny pot oblewa mnie całą. Jedynie policzki pali gorąco, już od momentu w którym oddech Connora pierwszy raz owiał moją twarz.

- Zrobimy z tym porządek... - To są ostatnie słowa, jakie słyszymy, potem już tylko trzask drzwi laboratorium i stukot obcasów królowej Cerridwen są jedynym dźwiękiem w korytarzu, przez dobre kilkanaście sekund. Gdy następuje cisza, wymykamy się z Connorem z powrotem do mojego pokoju, ale ja tym razem pokonuję tę drogę wewnątrz ścian.

Trzynasty AniołOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz