Trzydziesty czwarty

1.1K 134 12
                                    

Czy to już pora by powiększyć krąg niebezpiecznych istot, niepodlegających żadnej, absolutnie żadnej kontroli, na który składam się ja i smoczysko nazwane (przeze mnie samą) Orlaith, o demonicę? Nie wiem czy to ma właściwie jakiś sens, skoro ja i demonica to jedna istota. Tak więc krąg niebezpiecznych istot nadal zamyka się na nas dwie. Albo nas dwoje. Albo może jednak troje. Z chęcią zdiagnozowałabym jeszcze królową Cerridwen, jako osobę nie do końca poczytalną umysłowo.
Noc zapadła już dawno, kilka godzin temu Metzli i Connor opuścili mój pokój. Po moim szokującym odkryciu, całkowicie nie miałam ochoty rozmawiać, pogrążona w własnych myślach i przypuszczeniach.
Stwierdzili, że jestem zmęczona i powinnam odpocząć. Nieprawda. Nie jestem zmęczona, a odpoczynek to ostatnie o czym myślę. Gdybym mogła, byłabym cały czas w ruchu. Planowała i kombinowała. Ratowała się.
Zegar tyka na komodzie, cichy, rytmiczny dźwięk dodaje mi otuchy w dzwoniącej w uszach ciszy.
Wzdycham, przewracam się na plecy. Nie zasnę tej nocy. Moje myśli błądzą między wszystkim i niczym, błądzą między moimi życiami. Myślę o tym, co robiłabym, gdybym pozostała w Londynie. Gdybym była nadal nastolatką przejętą ocenami i swoją przyszłością. Myślę że w obecnym położeniu jest mi do dziennikarki jeszcze dalej, niż wtedy gdy byłam w liceum.
Myślę, że teraz jestem inną osobą. Niewiele czasu minęło od dwudziestego drugiego września - pamiętnej daty, kiedy pierwszy raz znalazłam się w opactwie. Właściwie nawet nie miesiąc. A jednak widzę i czuję różnicę. Poznałam prawdziwe zagrożenie, wiele razy zderzyłam się ramieniem z samą Kostuchą i wyszłam z tego cała. Poobijana, ale cała.
Myślę o tym co utraciłam i co zyskałam. Oprócz nieufności dla każdego kogo spotykam na swojej drodze i odnowienia umiejętności walki, to naprawdę niewiele korzyści mam z tego całego zamieszania. W sumie nie mam się czym zbytnio chwalić.
Co z moją przyszłością? Nie wiem co stanie się jutro, nie mam pojęcia czy dożyję następnego tygodnia, więc jak i po co mam myśleć o tym co będzie za rok? A jednak z tyłu mojej głowy buszuje niepokój. Straciłam londyński dom - zarówno opactwo, jak i dom na Victoria Street. Tutaj nie mam żadnego, a zrujnowana twierdza Dagmagor nie wchodzi w grę. Pewnie straże z Ellesmore sprawują już nad nią swoją toksyczną opiekę. Założę się, że Rada już wywiesiła zdjęcie mojego ojca z dopiskiem: ,,Największy zbrodniarz ostatnich czasów".
A pod spodem ktoś zdobędzie coś na wzór nekrologu z datami i członkami rodziny. Może jako osiągnięcie życiowe przypiszą mu zniszczenie twierdzy Dagmagor? Ciekawe czy wspomną o mnie i Leilani. A może nie wiedzą? To teraz tak: czy powiem Radzie o naszej więzi rodzinnej z Merenwenem Ravenblack'iem? Głupie pytanie. Nazywa się tak samo jak my, więc... No cholera!

Moje myśli płyną jak skomplikowane ciągi gwiazd na nocnym niebie za oknem. Teraz obierają kolejny kierunek: Przesłuchanie przed Radą. Co ja im powiem? Jeśli wspomnę o demonicznej chorobie, a na pewno wspomnę, to do którego momentu mam pociągnąć moją opowieść? Jeśli wyjawię im to, że potrafię stać się smokiem, albo że mam moc demona, to co wtedy? Uznają mnie za niepoczytalną, to pewne. Jeśli nie powiem im nic, może to zrobić Victor Teergi - wie przecież o mojej demonicznej mocy. Skoro podczas naszego treningu atakował mnie, próbował pokonać, chce więc się mnie pozbyć, to znaczy że jest zdolny by wydać mnie przed Radą. Trafiłabym do więzienia, zgniła w lochach, a świat by o mnie zapomniał. O niebezpiecznej nastolatce z zaburzeniami osobowości i skłonnościami do morderstw. Co jeśli zapytają mnie o zabójstwa trzech Melaweni? Co jeśli nie uda mi się skutecznie ukryć prawdy i Rada domyśli się, że coś próbuję przed nimi zataić? Słodcy bogowie, to absurdalne, bo sama nie wiem czy to moja wina!

Zdaję sobie sprawę, że każdy mój mięsień jest napięty do granic możliwości, dlatego próbuję nie myśleć o katastrofach rozgrywających się dookoła mnie. Wyobrażam sobie pustkę, wmawiam sobie spokój i już chyba udaje mi się powoli odpływać w objęcia Morfeusza. Jednak za jakiś czas, poprzez mgłę, która otacza mój umysł przedzierają się jakieś głosy. Otwieram oczy, odpędzam znużenie i niemal strzygę uszami, by słyszeć lepiej to, co dzieje się na korytarzu.
Nie słyszę jednak kompletnie nic przez dłuższą chwilę. Księżyc zdążył pojawić się już w moim oknie i rzuca srebrne smugi światła na posadzkę. Wstaję, dręczona niewytłumaczalnym niepokojem i kieruję się do drzwi.
W nocy jest dwa razy mniej strażników na korytarzach, ale niewykluczone że w pobliżu moich drzwi ktoś stoi. Jednak mam to gdzieś. Wychodzę na korytarz; jest zimno. Gęsia skórka oblewa moje ciało, a ja opieram się o lodowatą ścianę, w oczekiwaniu.
Iść dalej czy tu czekać? Czekanie ma sens? Nie. Dlatego pójdę. Tylko w którą stronę?
Nie muszę zastanawiać się nad odpowiedzią - ta przychodzi sama. Przychodzi, a raczej przecina eter pod postacią krzyku, połączonego z jękiem. Dźwięk jest tak przerażający i pobudzający koszmary w mojej głowie, że jeżą mi się włoski na karku. Czuję dziwną energię, coś jak podmuch, lecz nie jest to związane z wiatrem. Czuję to swoim zmysłem Melaweni. Z kolei zmysł budzi się do życia i zanim wykonam jakiś ruch, czuję dziwne pieczenie na plecach. Cholera, skrzydła. Nie mogę się z nimi pokazywać na korytarzu.

Trzynasty AniołOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz