Rozdział 1

3.4K 283 78
                                    

Zmiany to coś naturalnego w życiu każdego z nas.

Jednak czasami bywa tak, że zmieniamy coś tylko po to, by uciec od przeszłości.


        Oliwia przymknęła oczy i ostatni raz przejechała dłonią po kremowej ścianie swojego pokoju. Nie mogła uwierzyć, że po tylu latach spędzonych w tym pomieszczeniu, teraz tak po prostu musi się z nim pożegnać. Mimo, że nigdy nie czuła w swojej sypialni rodzinnej atmosfery, a jedynie surowość i dobry styl jej matki – to wszystkie miłe wspomnienia przeleciały przez jej umysł, pozostawiając po sobie przyjemny sentyment.

        Jednak chwilę później powróciła do rzeczywistości i delikatny uśmiech natychmiast zszedł jej z twarzy. Od tej chwili już nic nie miało być takie samo i nie miała żadnej pewności, że będzie lepiej...

        A mogło być gorzej, zawsze mogło być gorzej. Tego jednego była stuprocentowo pewna. W końcu samo życie ją tego nauczyło.

        – Już czas – powiedziała do siebie, wzdychając cicho. – Czas opuścić swój bunkier. Już czas.

        Odgarnęła za ucho jeden z rudych loków, który wysunął się jej z kitki, a potem chwyciła walizki. Ostatni raz zerknęła na idealnie zasłane łóżko i biały puchaty dywan, a potem się odwróciła. Nie mogła stchórzyć, już nie.

        Musiała się niemało namustrować, by znieść bagaże po stromych schodach, bo oczywiście jak na złość nikogo akurat nie było w pobliżu. Dodatkowo schody w jej domu nie należały do normalnych i były zrobione ze śliskich płytek. Bo przecież liczył się wygląd, a nie fakt, że możesz skręcić sobie kark schodząc po nich.

        Jednak kobieta też może sobie poradzić bez pomocy mężczyzny, prawda?

        – Jedziesz gdzieś? – usłyszała kobiecy głos, gdy tylko udało jej się zejść na dół.

        Rudowłosa spojrzała ze zdezorientowaniem na swoją matkę, a potem splotła ramiona na piersi. Czuła powoli budzącą się w niej złość. Myślała, że już nic nie może jej zaskoczyć. A jednak...

        – Żartujesz sobie, prawda? Przecież dzisiaj wyjeżdżam na studia – powiedziała, czując w brzuchu nieprzyjemne uczucie ściskania.

        I oczywiście, czego innego mogła się spodziewać jak zdziwienia w niebieskich oczach matki.

        Kobieta odchrząknęła cicho, chcąc ukryć swoją wpadkę, a potem odgarnęła za ucho swoje proste, farbowane, brązowe włosy. Jak zawsze biło od niej perfekcją. Była wysoka, szczupła, a jej zgrabne ciało opinała czarna sukienka do połowy uda z głębokim dekoltem. Na nogach miała wysokie szpilki, na których niejedna kobieta mogłaby połamać nogi. Miała czterdzieści lat, ale mimo to nieźle się trzymała. W końcu pani prawnik musi o siebie dbać...

        Jednym słowem, chodząca perfekcja. Coś, czego Oliwia nigdy nie mogłaby osiągnąć. Już dawno pogodziła się z faktem, że nigdy nie pasowała do tej swojej idealnej rodzinki.

        – Oczywiście, że pamiętam. Po prostu myślałam, że jedziesz po południu – prychnęła cicho, wymyślając na prędce głupią wymówkę. – Albert, chodź tutaj – zawołała męża, oblizując swoje czerwone usta.

        I nieważne, jak bardzo Oliwia chciała się nie przejmować, nie udało się. Chociaż przez te półtora roku wypracowała perfekcyjną ignorancję wobec jakichkolwiek przykrości, to zabolało ją to, że zapomnieli.

Szukając ukojeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz