TWO

494 41 66
                                    

My paper wings never learn to fly
And I'm a fake cause I never tried
I fell asleep in a life of lies
With my conscience kicking in I could never get through to you
And I will swim through this mess I've made
Where I can pray for a tidal wave

Mallory Knox – Oceans

Ty i brak pomysłu?

Budzik wyrywa mnie ze snu raz po raz. Nieustannie uchylam powieki, a potem sięgam na szafkę nocną, by włączyć kolejną drzemkę. Kiedy dźwięk wreszcie cichnie, przewracam się na brzuch, a potem zanurzam twarz w miękkiej poduszce. Za nic nie chce mi się dziś wstawać do szkoły. Może jakimś cudem udałoby mi się zostać w domu, nawet jeśli rodzice nie wyszli jeszcze do pracy, ale wiem, że nie mogę przegapić lekcji. Wprawdzie spanie nie jest rzeczą, którą uwielbiam – mam kłopoty z zaśnięciem i miewam ciągnące się w nieskończoność bezsenne noce – ale perspektywa siedzenia w domu z gitarą jest naprawdę kusząca.

Zerkam w stronę okna. Nigdy nie zaciągam rolet, a moje okno znajduje się od strony wschodu, więc już z samego rana słońce wlewa mi się do pokoju. Piękna pogoda praktycznie każdego ranka zachęca mnie do wstania, więc jęczę przeciągle, tłumiąc swoje niezadowolenie w poduszce, a potem odpycham się od materaca i siadam. Bez okularów nie widzę zbyt dobrze, ale mimo to wstaję i wędruję do drzwi, aby zejść na parter. Przeczesuję ręką włosy, ziewając głośno. Udaję się prosto do kuchni. Dawno temu wyrobiłem sobie pewien nawyk – po wstaniu zawsze jem śniadanie, dopiero potem ogarniam się na człowieka i ubieram. Inaczej nie mógłbym przeżyć, żołądek zżarłby mnie prawie w całości.

– Wreszcie wstałeś. – W kuchni zastaję swoją mamę, która pakuje właśnie śniadanie dla mnie i taty do papierowych torebek.

– Nie zamierzałem – odpowiadam sennie, a potem siadam przy stole, na którym leży już miska z płatkami z mlekiem. – Śpieszysz się do pracy?

–Nie odwiozę cię, Reece. – Mama uśmiecha się krzywo, puszczając mi oczko.

Wzdycham bezgłośnie, pakując sobie do ust całą łychę kolorowych płatków. Przyglądam się swojej rodzicielce, która, tuż po zapakowaniu śniadania, zaczyna przygotowywać się do pracy. Jest już praktycznie gotowa do wyjścia, ale, znając życie, pewnie wyjdzie na ostatni moment. Mama przypomina mi czasem Cody'ego. Chociaż ona zawsze dojedzie do biura na czas, wcześniej narobi rabanu na cały dom, wołając, że się przez nas spóźni.

– Tata wyszedł już do pracy, zamknij drzwi i nie próbuj wagarować.

Kiwam głową, a potem salutuję jej, szybko kończąc śniadanie. Kiedy wstawiam miskę do zlewu, słyszę trzaśnięcie drzwi. Przelotnie zerkam na zegarek, orientując się, że moja podwózka zjawi się u mnie za piętnaście minut, ale mimo to wlokę się na górę w tempie żółwia. Zaczynam śpiewać pod nosem, wreszcie wchodząc do łazienki.

Poranki są nudne. Może gdybym nie chodził tak zaspany, a rozpierałaby mnie energia, wszystko malowałoby się w lepszych barwach, ale niestety tak nie jest. Póki co oczywiście. Doskonale wiem, że życie potrafi zgotować nam niespodziankę, zanim zdążymy porządnie mrugnąć. To właściwie dość przytłaczające. Jest dobrze, ale w następnej chwili może być naprawdę źle, a my nie możemy się tego spodziewać.

W łazience szybko doprowadzam się do stanu używalności – golę się, myję zęby, a potem wreszcie wracam do pokoju i zakładam na nos okulary. Kiedy świat wreszcie nabiera ostrości, czuję się o wiele lepiej. Zauważyłem, że kiedy nie mam ich na nosie, jestem jakiś marudniejszy. A kiedy na szkłach pojawiają się jakieś smugi, robię się wściekły. To naprawdę dziwne, dlatego czasem nagminnie je pucuję. Przyrzekam, że kiedyś pewnie je zepsuję.

Reece | DE#0,75Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz