SIXTY EIGHT

84 12 9
                                    

Don't tell that it's over when I'm just getting started
I'm done with waiting for them 'cause my ship has departed
And I can't slow it down, no
No I can't slow it down, no

The Score – Never going back

Coś ty sobie wyobrażał?!

Ostatnie minuty do dzwonka ciągną się w nieskończoność. Skończyłem pisać sprawdzian, ale nie mogłem oddać go wcześniej, więc od jakiegoś czasu po prostu próbuję skupić się na czymkolwiek, by nie zejść z nudów, leżąc nad kartką z testem. Teraz dokładnie przyglądam się swoim liniom papilarnym. Moje palce wyglądają... strasznie. Wczoraj dużo grałem i to po nich widać. Przez lata opuszki stały się twardsze, ale wczoraj mnie poniosło i rozciąłem skórę w paru miejscach. Na kilku palcach noszę teraz plastry w żółwiki, bo tylko takie mieliśmy w domu, a pozostałe są nieco sine. Od rana trzymam ręce w kieszeniach, ukrywając poranione dłonie.

Nauczycielka od czasu do czasu na mnie spogląda. Jako jedyny napisałem już sprawdzian z fizyki, który był dość trudnawy, wszyscy inni dalej się nad nim trudzą. Tylko ta kobieta nie patrzy na mnie tak, jakby była zadowolona. Coś w jej spojrzeniu sprawia, że wygląda tak, jakby nigdy wcześniej nie widziała mnie na oczy, a przecież chodzę na jej zajęcia od pierwszej klasy liceum.

Patrzy na mnie jak na obcego.

Ja jej jednak nie winię. Dzisiejszego ranka zrobiłem to samo. Stanąłem przed lustrem i próbowałem znaleźć samego siebie w tej skorupie, którą zobaczyłem. Nie widziałem nic poza podkrążonymi, zaczerwienionymi oczami, spuchniętymi wargami i rozczochranymi włosami. Patrzyłem na siebie i czułem, że to wcale nie ja. Nie czuję się dobrze. Właściwie to czuję się katastrofalnie źle. Nie przespałem pół nocy, chociaż byłem niesamowicie zmęczony. Obwiniam za to mój wczorajszy atak. Znów czuję się przez niego pusty.

Poza tym czuję też zionącą pustkę w miejscu – sercu lub mózgu – gdzie znajdują się moi przyjaciele. Jedno z tych miejsc jest po prostu... puste. Kilka tygodni oswajałem się z myślą, że Kian wyjedzie i w końcu do tego doszło. Kian wyjechał. Jest już w Perth i właśnie rozpoczyna nowy dzień. Irytujący jest fakt, że teraz to wydaje się jeszcze bardziej nierealne. Myślę sobie, że jestem w ukrytej kamerze, że to tylko żart i nie muszę się niczym przejmować.

Ale on już nie wróci.

I kiedy to po raz kolejny do mnie dociera, mocno zaciskam pięści. Wpieniony zerkam na zegar, orientując się, że za chwilę zadzwoni dzwonek. Pozostali uczniowie w stresie kończą ostatnie zadania. Może powinienem przejrzeć moje odpowiedzi i upewnić się, że zaznaczyłem te prawidłowe, ale jestem zbyt wielkim arogantem i ignorantem, by się tym martwić. Moja pewność siebie wzrosła tylko przez uczucie pustki. Nic mnie nie obchodzi, mogę nawet oblać ten test i tyle. Do końca roku zostało mniej niż dwa tygodnie, egzaminy końcowe i tak napiszę śpiewająco.

Dzwonek w końcu ogłasza przerwę, więc wstaję najszybciej, jak mogę i pędzę do biurka nauczycielki. Kładę kartkę na blacie i już odwracam się w kierunku drzwi, ale zatrzymuje mnie jej głos.

– Zaczekasz chwilę, Reece?

To nie wróży nic dobrego. Wręcz przeciwnie – coś bardzo złego. Chciałbym się wyłgać, powiedzieć, że cholernie się śpieszę, ale wszystko mi jedno, co mnie spotka. Stoję więc przy biurku, czekając, aż pozostali wytoczą się z klasy, a zdecydowanie im się nie śpieszy. Niektórzy rzucają mi pytające spojrzenia, jakby z nadzieją, że się do nich odezwę i powiem im, że pewnie nic szczególnego się nie dzieje. Ale dziś nie mam ochoty na bycie miłym. Nie mam ochoty na uśmiechy i udawanie, że pieprzony Reece Martin zawsze ma dobry humor, tryska energią i zagaduje każdego, kto się nawinie. Czy ja w ogóle taki jestem? Czy to jestem ja?

Reece | DE#0,75Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz