SIXTY SEVEN

116 13 17
                                    

It's been fun but now I've got to go
Life is way too short to take it slow
But before I go and hit the road
I gotta know, 'til then, when can we do this again?

Owl City – When can I see you again?

Obiecujesz?

Budzik dzwoni nieprzerwanie od dobrych kilkunastu sekund, ale ja się nie ruszam. Ten dźwięk irytuje mnie do tego stopnia, że jestem zdolny rwać sobie włosy z głowy; wystarczy jedno przesunięcie palcem po ekranie i jestem w stanie się go pozbyć, ale nie mogę. Nie mogę zdobyć się na odwagę, by podnieść się i sięgnąć po telefon. Powinienem to zrobić, powinienem się ruszyć, wyłączyć budzik i wstać. Nie mam czasu do stracenia, czeka mnie dziś mnóstwo spraw do załatwienia. A mimo to – leżę. Leżę z twarzą wetkniętą w poduszkę, wdychając nikły zapach płynu do płukania i czegoś, co przypomina pot.

Słyszę pukanie do drzwi, które staje się bardziej nieznośne od dzwoniącego budzika. W końcu dźwięki stają się tak uciążliwe, że sięgam dłonią do szafki nocnej, łapię za telefon i na oślep wyłączam budzik, rozkoszując się ciszą. Ale ktoś dalej wali do drzwi. Przecież są otwarte, dlaczego więc nie wejdzie?

Pierwszy raz od dawna spałem tak mocno, że dalej ciężko jest mi odróżnić sen od jawy. Mam ciężką głowę, a powieki ważą tonę. Jak mantrę powtarzam sobie w myślach, że jest poniedziałek, a mnie czeka oficjalny egzamin na prawo jazdy. Nie mówiłem o nim rodzicom – na wypadek, gdybym nie zdał – więc muszę sam dojechać do centrum Brisbane, a to oznacza, że powinienem się zbierać. Reece, wstawaj... Zmuszam swoje mięśnie do pracy, ale pościel trzyma mnie mocno. W głębi duszy pragnę tutaj zostać, bo wiem, że ten dzień będzie ciężki.

Ktoś wreszcie wchodzi do mojego pokoju, dając sobie spokój z bezcelowym pukaniem. Słyszę kroki, gość potyka się o coś, co leży na podłodze, a wreszcie podchodzi do okna i otwiera je, zapewne na oścież. Na nagich plecach czuję powiew chłodnego, przyjemnego wiatru. Ranek jest rześki, słońce dopiero wschodzi, minie jeszcze trochę czasu, nim Brisbane znów stanie się jak rozgrzana patelnia.

– Wstawaj, Reece.

Głos jest odpowiedzią na moje niewypowiedziane pytanie. To Kian Powell. Ostatni raz przychodzi do mnie z samego rana i zwleka mnie z łóżka. Normalnie zawiózłby mnie do szkoły, ale żaden z nas tam dzisiaj nie idzie. On, bo już do niej nie chodzi, a ja, ponieważ postanowiłem pójść tylko na egzamin.

Kian podchodzi bliżej, łapie mnie za ramię i zaczyna potrząsać moim ciałem. Mruczę w poduszkę, by mnie zostawił, ale on najwyraźniej mnie nie słyszy. Nie wiem, co tutaj robi, a już w szczególności o siódmej trzydzieści rano. Czeka go długi dzień, kilkugodzinny lot do swojego nowego domu i pewnie jeszcze parę innych spraw.

– Słowo daję, że jeśli nie wstaniesz, obleję cię lodowatą wodą – grozi mi, ale jego słowa nic dla mnie nie znaczą. Nie wiem, czy jeszcze ma prawo tak do mnie mówić.

To zarezerwowane dla przyjaciół. Tych, którzy nie lecą na drugi koniec kraju, ogłaszając, że najlepiej będzie, jeśli się o nich zapomni. A ja durny – zgadzam się na to wszystko. Robię to, bo wiem, że w innym wypadku nie mógłbym pójść dalej, stałbym w jednym miejscu, analizując coś, co odeszło. Przed tym Kian stara się mnie uchronić.

– Pieprz się – syczę pod nosem, wtulając się w poduszkę.

Może i wstałbym wreszcie z łóżka, gdyby nie fakt, że tutaj jest. Nie mam zbyt wielkiej ochoty na oglądanie go. Jestem na niego wściekły do tego stopnia, że mam ochotę uderzyć go pięścią w zęby, byle tylko poczuł to, co czuję ja.

Reece | DE#0,75Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz