FORTY EIGHT

151 13 28
                                    

Hey, my life is real great, feel I'm well on my way to my dreams coming true
and I'm getting to do with you
And it feels so nice
when the people sing along,
they're singing along with the banjo

Judah & the Lion – Take It All Back

I co, frajerzy, boicie się?

Brad

Próbuję przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz się wyspałem, ale zdaje się, że to było jeszcze w brzuchu mamy. Już wtedy musiała wiedzieć, że wolę tam zostać, bo w końcu jej poród opóźnił się dość konkretnie. Podobno miałem przyjść na świat pod koniec sierpnia, a tu niespodzianka, pojawiłem się dopiero szesnastego września. To jest w ogóle możliwe? Nie wiem, nie znam się na biologii. W każdym bądź razie – mama powinna pozwolić mi się wreszcie wyspać.

Wróciłem do domu nad ranem, a w moim brzuchu przez całą noc trwała jakaś rewolucja. Żołądek zaczął boleć mnie niedługo po tym, jak wypiłem ten cholerny koktajl, ale w sumie nie mam kogo obwiniać, bo sam dawałem chłopakom równie idiotyczne wyzwania. Większość tego świństwa zwróciłem po chwili, ale koniec końców i tak mi zaszkodziło, czego mogłem się w sumie spodziewać.

Która może być godzina? Pewnie jakoś koło dziewiątej, ale wszyscy każą mi już wstawać. Rodzice po raz kolejny stwierdzili, że sobotni, październikowy poranek możemy spędzić na wycieczce. Super, naprawdę, genialnie! Nie miałbym nic przeciwko, gdybym jednak nie czuł mdłości i senności. W samochodzie nie dam rady zasnąć, a jeśli mi się uda, obudzę się z domalowanymi wąsami.

A jednak wolę naturalny zarost.

Tata po raz kolejny przechodzi obok mojego pokoju, pukając w i tak otwarte drzwi, a także rzucając jakimś przezwiskiem. Wie, że tego nienawidzę. Robił to, kiedy byłem mały i płakałem przed pójściem do przedszkola – to strasznie mroczne czasy – ale teraz jestem już siedemnastolatkiem i wolę trzymać się od tego z daleka.

– Wstawaj, Rad-Brad, nie mamy całego dnia! – woła po raz kolejny, a ja przewracam oczami, zanurzając twarz w poduszce.

Słyszę cichy śmiech braci, świadczący o tym, że mają naprawdę niezły ubaw i pewnie przez cały dzień będą mnie jakoś przezywać. To jeszcze gorsze od tego, co robi ojciec! Oni, jak już coś podchwycą, to będą to powtarzać do znudzenia! A komu znudzi się to najszybciej? No cóż, zapewne nie im.

– Muszę jechać? – bełkoczę, kiedy słyszę zbliżające się kroki. – Źle się czuję.

– Dalej boli cię brzuch? – To mama. Wchodzi do pokoju i przysiada na moim łóżku. – Masz gorączkę? Byłeś w...

– Nie, po prostu boli mnie brzuch – ucinam szybko, wreszcie odsuwając się od poduszki. – Nie mogę zostać w domu? Pouczę się i poczytam książkę.

Mama unosi brwi tak wysoko, że zastanawiam się, czy zaraz nie oderwą jej się od twarzy. Ale może są domalowane, wiele kobiet tak teraz robi.

– Przecież ty nie cierpisz czytać – zauważa ze srogą miną, ale rozchmurza się równie szybko, machając dłonią. – Nawdychasz się świeżego powietrza, to dobrze ci zrobi. Na wszelki wypadek wezmę jakieś leki rozkurczowe. Zobaczysz, będzie fajnie!

– Mogę wiedzieć, dokąd w ogóle jedziemy?

Do mojego pokoju wpada Jaxon, który od razu siada mamie na kolanach, obejmując ją chudym ramieniem.

– Na górę Coot-tha! – krzyczy uradowany, co jest dźwiękiem trochę zbyt wysokim jak dla mnie.

– Wstań i przyjdź do kuchni na śniadanie. Za godzinę ruszamy, podobno dzisiaj nie ma być upałów, weź jakąś bluzę, na górze wieje.

Reece | DE#0,75Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz