OBECNIE
Kiwam głową w rytm nuconej przeze mnie wesołej melodii. Podskakuję kierując się do sklepu z cukierkami. O tej porze niewiele ludzi włóczy się ulicami. Nawet w lepszych dzielnicach nie jest do końca bezpiecznie. Mrok opatulił już Gotham niczym najmilszy chloroform i związał ręce sztywnym zasadom... Mijam pozamykane sklepy i butiki. Przedwiosenne powietrze szarpie moją czarną skórzaną kurtką jednocześnie powodując zderzanie się ze sobą spreyi podczepionych pod nią. Metaliczny dźwięk temu towarzyszący przypomina na myśl dzwoneczki, które słychać na jednym z cmentarzy... Ding-dong... zamyka się trumna...ding-dong... po policzkach zebranych spływają fałszywe łzy...ding-dong... ksiądz się modli do nieistniejącego ratunku... Z każdym moim podskokiem łom zawieszony na plecach obija się o mój pokryty siateczką blizn kręgosłup. Dawno temu przestałam zważać na ból. Mijam wysokie budynki z pogaszonymi światłami. Ta cisza, ten spokój, ta poukładana rutyna dnia ludzi tu mieszkających dobija mnie. Jest taka sztuczna...poważna...martwa... Staję przed szklaną witryną, za którą piętrzą się kolorowe lizaki i barwne żelki najróżniejszych kształtów. Uśmiecham się wesoło sięgając po łom. Moje pozdzierane do krwi palce okryte skórzanymi rękawiczkami w kolorze ciemnego fioletu zaciskają się mocno na zimnej powierzchni stali. Biorę zamach i uderzam w szybę oddzielającą mnie od słodkich lukrecji. Po pustej ulicy echem rozbrzmiewa huk tłuczonego szkła. Śmiejąc się na cały głos wchodzę do kolorowego sklepu z dziecięcych marzeń. Błyskawicznie odbezpieczam pistolet zatknięty za pasek moich podziurawionych granatowych dżinsów i strzelam w obiektyw ukrytej w rogu kamery. Trafiam bez najmniejszego problemu, a małe urządzenie roztrzaskuje się o podłogę. Uśmiecham się do siebie, po czym przecinam nożem kabelek od alarmu. Spoglądam na półki wypełnione po brzegi kolorowymi słodyczami. Zastanawiam się przez dłużącą chwilę, które wybrać. Przydałaby mi się rada. Na szczęście obok lady zauważam wysokiego na metr kartonowego Ciastka.
-Hej kolego! - witam się entuzjastycznie podchodząc do niego. Patrzy na mnie uśmiechając się. Cóż, uznam ten uśmiech za dzień dobry. Może jest nieśmiały, albo ktoś mu obciął język?
-Wiesz, mam taki dylemat... Nie mam pojęcia, które smaki lizaków wybrać, a co dopiero, które żelki! Co mi polecasz? - zapytałam skonsternowana nie owijając w bawełnę. Ciastek wciąż się uśmiechał. Ciekawe o co mu chodziło? Wyglądał na miłego, ale czy mogłam mu ufać? Tatuś ostrzegał żeby nie ufać obcym...
-Wybacz Ciastek. - przeprosiłam uprzejmie, po czym wycelowałam i pociągnęłam za spust. Kula przeleciała na wylot przez jego słodkie ciasteczkowo-kartonowe serduszko. Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza. Skąd ta powaga Lucy? - odezwał się w mojej głowie głos taty. Przyznając mu rację otarłam pojedynczą słoną łzę rękawem i na powrót się uśmiechnęłam odwracając się tym samym od martwego kartonowego Ciastka. Uświadamiając sobie nagle coś roześmiałam się.
-Przecież wcale nie muszę wybierać! Mogę wziąć wszystko! - wykrzyknęłam po nagłym olśnieniu i zaczęłam wypakowywać tęczowe zakupowe reklamówki każdym rodzajem dostępnych słodyczy.
Jakąś godzinę, a może lata później...a w sumie co za różnica! Czas jest rutyną, a rutyna to objaw rozsądku... szłam ulicą konsumując truskawkowo-bananowego lizaka. Gdzieś w oddali słyszałam syreny radiowozów. Jeśli jechali do Ciastka, to cóż...spóźnili się. Na mojej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek. Policja kierowała się rozsądkiem, ale rozsądek ich ograniczał i spowalniał. Ciekawe czy Flash posługuje się rozsądkiem? Jeśli tak, to gdyby z niego zrezygnował byłby znacznie szybszy...
-Och kogo moje oczy widzą! Lucy! Dziewczyna, która zna odpowiedź na każdą zagadkę! Myślałem, że umarłaś. - odezwał się zaskoczony Człowiek Zagadka. Roześmiałam się.
-Śmierć jest dla mnie zbyt poważna. - odparłam wesoło. Towarzyszące Nygmie osiłki spojrzały po sobie. Jeden z nich kiwnął głową do drugiego pytającego go o coś szeptem. Nie podobało mi się ich nieuprzejme zachowanie. Tatuś przestrzegał mnie przed takimi...
-Wiecie, że nieładnie jest mówić szeptem w towarzystwie? - zapytałam naburmuszona szepczącej dwójki. Spojrzeli na mnie z powątpiewaniem.
-Szefie, to córka Jokera. -odezwał się jeden z nich ignorując moją wypowiedź do Człowieka Zagadki. Nygma otworzył szerzej oczy i otaksował mnie ciekawskim spojrzeniem.
-Kto by pomyślał...- powiedział do siebie pod nosem. Zaczynało mnie irytować ich zachowanie i ignorancja. Moje dłonie same zacisnęły się w pięści.
-Wszyscy są przekonani, że klaun ją sprzątnął... - włączył się do rozmowy jeden z osiłków. Klaun?! Czy ten kretyn nazwał tak mojego tatę?! W moich żyłach zaczął płynąć wrzątek, a z mojej twarzy znikł pogodny uśmiech ustępując miejsce morderczej wściekłości. Nie dam obrażać mojego taty i tak się ignorować! Uśmiechnęłam się złowieszczo sięgając do kieszeni po talię kart z kwasem.
Nim ktokolwiek zdążył się zorientować co właściwie trzymam w dłoniach dwóch osiłków padło na ziemię z kartami Czarnego Jasia w karkach. Dostałam tą wyjątkową talię od taty na gwiazdkę. Uwielbiam jej używać! Pozostała piątka ''kumpli'' Nygmy rzuciła się na mnie z prędkością wylatującego pocisku. Uśmiechnęłam się szerzej sięgając po czerwony sprey i zapalniczkę. Przeskoczyłam nad najbliższą dwójką napastników jednocześnie pokrywając ich warstwą łatwopalnej czerwonej substancji. Wylądowałam na ugiętych kolanach i z prędkością błyskawicy obróciłam się o trzysta sześćdziesiąt stopni tym samy odpalając zapalniczkę i podpalając osiłków. Roześmiałam się upiornie. To się nazywa gorąca atmosfera! Przy akompaniamencie pięknie wrzeszczących żywcem palących się mężczyzn pozostała trójka zaczęła strzelać. Ale zabawa! Zasłoniłam się Nygmą jak żywą tarczą. Strzały momentalnie ucichły. Ja natomiast sięgnęłam po talię wybuchowych kart i zaczęłam obrzucać ruchliwą trójką gradem mikrowybuchów zdolnych do zabicia lub trwałego okaleczenia. Jeden upadł na ziemię bez ręki wrzeszcząc w niebogłosy. Mięczak... Ciekawe jakby przeżył setki woltów przepływających przez jego ciało w ciągu jednej sekundy...Teraz przynajmniej jego ból był jednorazowy... Sięgnęłam po nóż motylkowy i rzuciłam się na jednego zwalając go z nóg siłą rozpędu. Kompletnie się nie spodziewał takiego posunięcia z mojej strony. Uśmiechnęłam się upiornie wbijając mu nóż w oko. Wydarł się niemiłosiernie po czym zamilkł...na wieki. Pozostała dwójka rzuciła się na mnie wściekle. Sięgnęłam po łom i zamachnęłam się na bezrękiego. Rozległ się dźwięk łamanej kości. Mężczyzna osunął się na ziemię z pękniętą czaszką. Krew pomieszana z kawałkami mózgu wypływała strumieniem plamiąc zakurzony chodnik. Ostatni jednak zdołał mnie przewrócić z dziką furią celując na oślep nożem. Uchylałam się przed jego ciosami jednocześnie wyciągając z kieszeni kurtki paralizator, który zwinęłam tydzień temu strażnikowi galerii handlowej który teraz leżał pod ziemią... Oprych porażony prądem momentalnie ode mnie odskoczył. Przeturlałam się o kilka metrów i nacisnęłam przycisk uruchamiający przyklejony przeze mnie do chodnika ładunek wybuchowy. Bon voyage*! Chwilę później rozległ się huk wybuchu. Zasłoniłam twarz rękawem przed spadającymi częściami ciała. Wstałam otrzepując się ze strzępków mózgu i oceniając co będę musiała dzisiaj odplamiać z plam krwi. Znowu ucierpiała moja koszulka i kurtka. Cholerne ofiary! Jakby nie mogły nie krwawić! Człowiek Zagadka stał jak zamurowany wgapiając się we mnie z szokiem.
-Ty...ty... zabiłaś siódemkę moich najlepszych ludzi! - odezwał się wreszcie niedowierzającym głosem, w którym pobrzmiewała nutka wyrzutu. Roześmiałam się wesoło.
-Skąd ta powaga? - zapytałam rozbawiona zbierając porozrzucane po ziemi torby wypełnione słodyczami. Część przemokła barwiąc się wszechobecnym szkarłatem. Ciekawe co za pechowiec będzie to sprzątał? Gdy wreszcie skończyłam uśmiechnęłam się triumfująco i pomachałam Nygmie na pożegnanie, po czym zniknęłam w mroku Gotham City.
*bon voyage - francuski - dobrej podróży, miłej podróży
CZYTASZ
Lose your mind!
FanfictionKontynuacja ''Why so serious?". Rok i trzy miesiące... Tyle minęło od ucieczki największego koszmaru Gotham. Joker zniknął postrzelając Harleen Quinzel i ciężko raniąc Robina. Lucy zaginęła najprawdopodobniej porwana i zamordowana przez własnego o...