Rozdział XXIII

575 67 10
                                    

OBECNIE

     Zimna stal kajdanek wpija się w moje ledwo co połatane nadgarstki. Przez biel bandaży i pospiesznie założonych szwów przesiąka szkarłat. Zielono-fioletowa opuchlizna wokół nich wydaje się oplatać stal zbyt ciasno zaciśniętą przy moich kończynach sprawiając ich nieprzyjemne drętwienie. Obrzydliwie poważna policjantka o nazwisku Warner uparła się by zacisnąć je jak najmocniej. Jej nazwisko wydawało mi się dziwnie znajome... Jakbym już kiedyś pragnęła ją rozczłonkować i utopić w jej własnej krwi... Gdyby nie te głupie kajdanki i SWAT nieodstępujący mnie ani na sekundę (ale musiałam być gwiazdą!) już dawno byłaby martwa. Westchnęłam znudzona postukując nogami w rytm trawiącego mnie zniecierpliwienia. Spojrzałam na swoje ręce przykute do metalowego blatu stołu, po czym na łańcuchy, którymi przykuto moje nogi do przyspawanego do betonowej podłogi krzesła, które zajmowałam. Wyprutym z emocji wzrokiem powłóczyłam po pomieszczeniu, w którym przeklęty czasoholizm nie dawał mi spokoju. Nieciekawe białe ściany, betonowa podłoga, wielkie lustro weneckie i metalowe meble w świetle zbyt jasnych świetlówek i zamkniętych żelaznych drzwi nie pozostawiały złudzeń co do miejsca, w którym mnie zamknięto. Pokój przesłuchań. Zbyt poważny, nudny i okropnie sterylny jak na mój gust. Poza tym ileż można siedzieć w jednym miejscu i słuchać sprzeczających się głosów? Skrzypienie zamków w drzwiach i pojękiwanie zawiasów przywraca moje zmysły w tryb gotowości. Obserwuję w skupieniu ruch towarzyszący otwieraniu wrót do wolności i odnotowuję tożsamość osoby, która przez nie wchodzi. Komisarz policji. Szef tych zarażonych powagą zepsutych kreatur. Perfekcyjnie... Drzwi zatrzaskują się za nim z hukiem. Przywołuję na twarz przerażający uśmiech. Komisarz zachowuje obojętność niczym ten przenudny Buffy przez cały swój monotonny mało znaczący żywot. Zajmuje miejsce po przeciwnej stronie blatu i otwiera wypełnioną po brzegi brązową teczkę. Poprawia swoje okulary i przejeżdża drżącymi palcami po siwych włosach. Próbuje to ukryć, ale ja zwracam uwagę na jego najmniejszy ruch. Jest zdenerwowany. Czyżby moja obecność tak na niego działała? Rozciągam usta w szerszym uśmiechu.

-Lucy co się z tobą stało? - pyta kręcąc z niedowierzaniem głową. W jego oczach dostrzegam rozczarowanie. Marszczę brwi.

-Już o to pan pytał. - odpowiadam ze znudzeniem.

-I będę pytał dopóki nie udzielisz mi logicznej odpowiedzi. - odparł, a w jego głosie zabrzmiała stal. Przewróciłam oczami.

-Logika to upadła nauka zepsutego świata. Szaleństwo to odpowiedź zdrowych. - rzucam wzruszając ramionami. Komisarz otwiera szerzej oczy.

-Czy ty cytujesz Jokera? - pyta skonsternowany. Jak na zawołanie w moim umyśle ogarniętym błogim obłędem ukazuje się twarz mojego ukochanego tatusia. Tatusia, którego zawiodłam...

-Czy to ma jakiekolwiek znaczenie dla obecnej egzystencji? Zawiodłam go... - odrzekam spuszczając głowę i zaciskając pięści. Komisarz potrząsa głową.

-Jokera? Lucy do cholery od kiedy zależy ci na jego zdaniu?! - unosi się policjant, a ja spoglądam na niego w zdziwieniu.

-Od zawsze! Mój tatuś i ja pozbędziemy się poważnej zarazy z tego przegniłego szarego świata! Naprawimy go! - wykrzykuję, a w moich oczach błyszczy wizja przyszłości mojego ukochanego rodzica. Wszyscy będą się uśmiechać...

-Co on ci zrobił?- szepcze komisarz ze zgrozą. Nie rozumiem o co mu chodzi... O co im wszystkim chodzi... Skąd mnie znają? Posępny rozsądek znów szarpie zawiasami z pomocą niewyraźnych miałkich wspomnień...

-Lucy czy ty w ogóle pamiętasz kim jesteś? - zwraca się do mnie mężczyzna, a ja mrużę oczy. Odpowiedź na to pytanie jest oczywista.

-Córką Jokera, Smile. - odpowiadam momentalnie. Komisarz wzdycha ciężko mrucząc pod nosem jedno krótkie zdanie - Co on ci zrobił? Po chwili jednak siada z powrotem naprzeciw mnie i patrzy mi w oczy z nową energią. 

-Nazywasz się Lucy Johnson. Jesteś biologiczną córką Jokera i Harleen Quinzel adoptowaną przez swoją ciotkę i wuja Amandę i Jacka Johnsonów. Masz trójkę kuzynów, którzy ci dokuczali, Andrew, Cecily i Axela. Znasz Damiana Wayne'a. Wyrzucono cię ze szkoły. Chodziłaś do Gotham Academy i wyjątkowo poprawiłaś swoje wyniki w nauce. Zawieszono cię z powodu twoich powiązań rodzinnych, które wyszły na jaw. Nienawidzisz swojego ojca, pragniesz jego egzekucji. Sama niemal go nie zastrzeliłaś. Zabiłaś tylko dwukrotnie we własnej obronie. Potrafisz malować graffiti. Wybaczyłaś swojej matce, która piętnaście lat temu zrezygnowała z przestępczości. Ponad rok temu zostałaś porwana przez Jokera i od tej pory słuch o tobie zaginął. Nie jesteś Smile Lucy, nie jesteś zabójczynią. Nie wiem co on ci zrobił, ale kłamie Lucy. Musisz się ocknąć. Musisz pamiętać. - mówi Gordon, a ja zamieram.

-Co? - tylko tyle jestem w stanie z siebie wyrzucić. O czym on mówi? To nieprawda... Tatuś mówi inaczej... To nieprawda... Nie znam ich... To nieprawda... Wspomnienia są złe...

-Lucy, musisz zrozumieć... - odzywa się ponownie komisarz. Co on chce mi wmówić?! Nie wierzę! Wściekłość wrzątkiem poczyna płynąć w mych żyłach. Szarpię się w uścisku metalowych łańcuchów.

-Nic nie muszę! Uwolniłam się z okowów wspomnień i czasoholizmu! Nie jestem już dłużej więźniem tej przeklętej moralności i antypatycznego rozsądku! Jestem wolna! Wolna! I nie pozwolę mi odebrać tej wolności ty zarażony powagą i przegniły rozsądkiem pieprzony glino! - warczę, a w moich oczach iskrzy czysty obłęd, a z moich zaciśniętych pięści i podrażnionych nadgarstków spływa rdzawoczerwona posoka. Komisarz otwiera usta z niedowierzaniem.

-Lucy... - zaczyna, ale nie kończy, bo przerywam mu szaleńczym upiornym sykiem atakującego węża. Cofa się z niepokojem spoglądając na mnie.

-Skąd ta powaga Jimmy? - pytam, po czym wybucham przerażającym, makabrycznym pełnym obłędu śmiechem, który sprawia, że policjanta przechodzi zimny dreszcz.

-Straciłaś rozum Lucy... zwariowałaś... -szepcze, po czym wychodzi z pomieszczenia zostawiając mnie sam na sam z głosami przekrzykującymi się w moim umyśle i drętwiejącymi, bladymi opuchniętymi sinymi dłońmi, z których cieknie szkarłat mocno kontrastujący z odcieniem mojej skóry. Śmieję się długo po tym...


-Witaj Lucy. - wyrywa mnie z otępienia spowodowanego utratą krwi niski człowieczek w o okrągłych okularkach i białym kitlu. Mrużę oczy czytając jego plakietkę - Hugo Strange psychiatra.

-Czy my się znamy? - pytam odnosząc dziwne wrażenie, że skądś znam to nazwisko. Strange uśmiecha się splatając dłonie.

-Oczywiście panno J., znam wszystkich moich pacjentów. - odpowiada ze stoickim spokojem. Marszczę brwi.

-Nie jestem pana pacjentką. Ale pan może być moją ofiarą. - dodaję z  przebiegłym uśmieszkiem. Psychiatra wyciąga z teczki kartkę papieru i podsuwa mi ją pod nos.

-Co to jest? - pytam. Psychiatra uśmiecha się, a mnie nachodzi złe przeczucie.

-Potwierdzenie słuszności mojego stwierdzenia. Twój poprzedni psychiatra napisał o tobie wiele ciekawego, ale jest zbyt przyziemny do pracy z kimś takim jak ty. - odrzeka Strange z nutką podniecenia w głosie jak gdybym była czekoladowym ciastkiem sprzedanym mu po niższej cenie. Nie podoba mi się to... Spoglądam na kartkę papieru, po czym z mocniej bijącym sercem rozglądam się po miejscu gdzie się znalazłam. Jak mogłam być tak mało spostrzegawcza i tego nie dostrzec? Nie byłam już w pokoju przesłuchań. Siedziałam przy biurku w gotycko urządzonym gabinecie, a przez zakratowane okno ujrzałam żelazną bramę otoczoną setkami uzbrojonych po zęby strażników i wielkich psów wyczuwających krew z promienia wielu kilometrów. Krople deszczu spływały w mroku, a obracające się reflektory były w stanie wykryć każdego nieproszonego gościa. Napis na bramie sprawił, że się wzdrygnęłam - Arkham Asylum.


Lose your mind!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz