15 MIESIĘCY WCZEŚNIEJ
Dryfuję na krawędzi ciemności. Poza nią nie ma absolutnie niczego. Otacza mnie niczym mutujące stworzenie, wijące się i prześlizgujące wśród cieni. Niczym obcy wdzierając się do zakamarków mojego umysłu, przypominającego teraz drogocenną wazę zrzuconą z Empire State Building. Ta ciemność, ten chłód i dotkliwie dzwoniąca cisza w uszach zdaje się przywodzić na myśl wnętrze czarnej dziury, pożerającej wszelką materię, bezlitosnej martwej gwiazdy. Kiedyś zdolna swym blaskiem obdarowywać swój układ życiem i ciepłem niczym wszechmatka istnienia, teraz gargantuiczny i okrutny potwór zabijający w ułamku sekund swe ukochane niegdyś dzieci. Gdzieś daleko rozbrzmiewa upiorne echo rozpaczliwego krzyku. W lodowatym powietrzu poczyna się unosić tak dobrze mi znany metaliczny zapach szkarłatu, a z wszechobecnego mroku niczym ostre kły piekielnego monstrum wyłaniają się odłamki szkła, niebezpiecznie się do mnie zbliżające. Nie uciekam jednak. Nie ma dokąd. Wiem, że nie jestem w stanie się im przeciwstawić. Wiem, że dotarły do samego serca i nic już ich nie powstrzyma. Wiem, że nie ma dla mnie nadziei.
-Lucy? - rozlega się czyjś przerażony głos, błądzący wśród ciemności. Jasne włosy postaci zdają się emanować lekką poświatą, rozwiewając na moment mrok. Bez trudu rozpoznaję w niej Harleen, moją rodzoną matkę...którą zabiłam.
-Przepraszam... - szepczę ledwie dosłyszalnie, ale w tym samym momencie, gdy jej błękitne spojrzenie odnajduje moje, jeden z odłamków przebija ją na wylot, a rdzawoczerwona posoka z nieprzyjemnym chlustem znajduje się na moich dłoniach. Jej martwe oczy zdają się przeszywać mnie na wylot.
-Przepraszam... Przepraszam... Przepraszam... - szepczę obsesyjnie próbując zamknąć mokre oczy.
-Lucy? - czyjś cieniutki głosik zmusza mnie do spojrzenia w jego stronę. Gdy tylko zauważam drobną postać, na moim sercu zdaje się zaciskać coraz mocniej żelazny cierń.
-Axel...- wyrzucam z siebie głosem przesiąkniętym lodowatym strachem. -Uciekaj stąd! - krzyczę, ale on zdaje się mnie nie słyszeć. Rozgląda się na wszystkie strony, a w jego dziecięcych oczach błyszczy zaciekawienie. Nigdy nie był strachliwy.
-Uciekaj! - wrzeszczę, zrywając się na równe nogi, ale im bardziej się do niego zbliżam tym bardziej się on ode mnie oddala. Bestialski śmiech bezsilności rozlega się pośród chłodu, a ja mogę jedynie patrzeć, jak kolejny wielki szklany odłamek przebija szyję mojego ukochanego kuzyna, skracając go o głowę, która tocząc się dociera zaraz pod moje stopy. W martwych oczach Axela lśni gargantuiczny, pierwotny dziecięcy strach. Cała w dreszczach upadam na ziemię. Moje zęby szczekają, a dłonie trzęsą się. Mam wrażenie, że właśnie w tym momencie ktoś chwycił moje serce i zacisnął je w swej stalowej pięści powoli wysysając z niego życie. Nie potrafiąc złapać tchu, opadam bezwładnie na posadzkę, dokładnie w chwili, gdy z ciemności wyłania się Damian z tą swoją wieczną powagą wymalowaną na zbyt idealnej twarzy. Chwilę później rozległ się huk wystrzału, a on osuwa się bez życia w mrok.
-Skąd ta powaga Lucy? - zapytałam ja sama samą siebie, dokładnie w chwili, gdy odłamki wysunęły się z kolejnymi zmasakrowanymi ciałami ociekającymi krwią. Amanda...Henry... pani Querre... wszyscy...wszyscy, którzy kiedykolwiek mieli jakieś znaczenie w moim życiu. Wszyscy... których zabiłam... Monstrum o mojej własnej twarzy uśmiecha się psychodelicznym uśmiechem tysiąca jeden demonów Oni, po czym wbija mi nóż w brzuch aż po rękojeść, dokładnie w momencie, w którym nie wytrzymując wybucham płaczem, osuwając się w rozpaczliwą otchłań histerii. Jej makabryczny śmiech rozbrzmiewa w powietrzu niczym trąby jeźdźców apokalipsy.
***
Lodowata woda przywraca mnie do rzeczywistości, zmywając ze mnie śliską krew i słone łzy. Wspomnienia koszmaru sprawiają, że przez chwilę mam wrażenie, że jestem martwa. Ale nie dano mi tego luksusu, a ja zdając sobie sprawę z ostatnich wydarzeń mam ochotę wyć. Zrobiłam dokładnie to czego chciał. Potulna niczym baranek zarżnęłam tuzin jego żałosnych sługusów. Nie zabił mnie. Wiedziałam od początku, że tego nie zrobi. Chciał doprowadzić mnie do szaleństwa... Do tej pory naiwnie sądziłam, że osiągnie to przekonując mnie do swojej chorej filozofii. Byłam głupia. Nigdy nie liczył na to, że poprę jego makabryczne wyobrażenia o świecie. Nigdy nie chciał bym go zrozumiała. Nigdy nie pragnął partnera. Chciał marionetki. Kogoś kto nie zadaje pytań, nie żąda odpowiedzi. Kogoś kto wykona każdy jego rozkaz bez najmniejszego słowa sprzeciwu. Jego plan był znacznie bardziej okrutny... Chciał odebrać mi duszę. Sprawić, że stanę się wszystkim tym czego nienawidzę. Sprawić, że będę pragnąć śmierci. Sprawić, że zrobię wszystko byle móc osunąć się w błogą otchłań zapomnienia... Nawet jeśli ceną za wolność od wspomnień będzie mój własny rozum...
-Nareszcie się obudziłaś, krwawy uśmieszku. Ostatnio masz osobliwe upodobanie do śmierci. Na szczęście o nią nie jest tak łatwo. - odezwał się krwawy demon, szczerząc swoje śnieżnobiałe kły, przywodzące na myśl odłamki szkła z mojego koszmaru. W jego upiornym głosie wyraźnie pobrzmiewało sadystyczne rozbawienie. Doskonale to rozegrał. Ograł mnie moimi własnymi kartami.
-Czego jeszcze ode mnie chcesz?! - warknęłam zbyt cicho, zbyt bezsilnie. Bez trudu to zauważył, a okrutny uśmiech na jego kredowobiałej twarzy poszerzył się. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że znów jestem w tej potwornej piwnicy, przykuta niczym zwierzę w rzeźni do bezlitosnych kabli pod napięciem. W dłoni zielonowłosego szaleńca błysnął pilot. Zbyt dobrze wiedziałam do czego on służy i wzdrygnęłam się mimowolnie na myśl o tym.
-To proste. Uważam, że niegrzecznie jest nie odpowiadać na czyjeś pytania. - odparł zbyt wesoło, po czym zadał pytanie, które dręczyło mnie w koszmarach, i które napawało mnie zbyt ogromnym lękiem. - Komu jesteś posłuszna krwawy uśmieszku?
-Nie...nie wiem... - zająknęłam się, już czując w powietrzu ohydny zapach palonej skóry. Wszystko jakby zwolniło. Zdawało mi się, że przez nieskończone godziny obserwuję z przerażeniem kredowobiały palec dościgający przycisk. Jednak, gdy tylko znalazł się on u celu, wszystko na nowo przyspieszyło, a moje ciało wygięło się w łuk pod naporem bezlitosnej elektryczności parzącej moje nerwy.
-Komu jesteś posłuszna Lucy? - zadał po raz kolejny pytanie, a ja doskonale wiedziałam, że nie przestanie póki ostatecznie nie przyznam, że przegrałam. Że wyrzekłam się wszystkiego co czyniło mnie sobą. Że stałam się dokładnie taka jak on chciał bym była...
-Ni...ni...nikomu... -wychrypiałam z trudem panując nad mięśniami, które błagały o litość, o której nie było mowy... Chwilę później przeszyło mnie kolejne kilkaset woltów, a w zatęchłym powietrzu zapachniało spalenizną. Wrzasnęłam z bólu, z bezsilności i wyżerającego resztki mojego pokrwawionego jestestwa wszechogarniającego poczucia winy.
-Komu jesteś posłuszna? - po raz kolejny zabrzmiało pytanie, a ja chciałam tylko śmierci, lecz nie byłam już na tyle naiwna by wierzyć, że mnie zabije.
-Idź do diabła! - warknęłam z nagłym przypływem błogiej wściekłości, po czym zaczęłam dławić się własną krwią, gdy zabójcza elektryczność po raz kolejny odbywała niczym płomienie podczas pożaru, wędrówkę moim naznaczonym krwią organizmem u progu wytrzymałości.
-Komu jesteś posłuszna Lucy?
-Po prostu mnie zabij... - wychrypiałam bezsilnie, niczym jagnię prowadzone na rzeź. W mroku rozległ się jego rozbawiony śmiech. Zbliżył się do mnie. W jego oczach zalśnił nieopisany horror. Obłęd, którego nigdy nie powinno się lekceważyć. Okrucieństwo, które zabiło wszelkie człowieczeństwo, jakie kiedykolwiek posiadał.
-Komu jesteś posłuszna? - wyszeptał zbyt radośnie, zbyt wesoło, zbyt okrutnie. A ja poczułam jak gdzieś głęboko w moim umyśle to zielonowłose monstrum przeszywa mnie po raz kolejny, kolejny i kolejny nożem, bezwzględnie mordując resztki mojego oporu. Z łzami w oczach odpowiedziałam.
-Tobie.
CZYTASZ
Lose your mind!
FanficKontynuacja ''Why so serious?". Rok i trzy miesiące... Tyle minęło od ucieczki największego koszmaru Gotham. Joker zniknął postrzelając Harleen Quinzel i ciężko raniąc Robina. Lucy zaginęła najprawdopodobniej porwana i zamordowana przez własnego o...