Rozdział XXXVIII

517 52 23
                                    

OBECNIE

   Krople deszczu kreśliły na ciemnym tle nocnego nieba zapowiedź wydarzeń, które miały się rozegrać...które czuć było w powietrzu. Wszechobecny szum wiatru zdawał się przywodzić na myśl szepty umarłych duchów przeszłości, pogrzebanych w mrokach błogiego obłędu. Cisza przeszywająca miasto niczym tysiąc jeden ostrzy samurajskich mieczy demonów Oni, dźwięczała uciążliwie w uszach, a przedłużające się  oczekiwanie zdawało się wysysać ze zgromadzonych jakiekolwiek resztki radości życia. Na twarzach owych osobników dostrzec można było jedynie żałosną, bezwartościową obojętność. Domenę choroby toczącej ludzkość niczym zaraza. Powaga wyrażana przez zgromadzonych nędzników w okupionych ludzką krwią garniturach z włoskiej skóry budziła w Humorze pierwotne instynkty. Przykucnęłam przy nim chcąc go uspokoić. Tygrys pohamował się nieco, jednak wciąż uparcie wpatrywał się w swoją dzisiejszą kolację. Jeszcze tylko chwila H., tylko chwila... - szeptałam mu na ucho. Zniecierpliwiona przysunęłam się bliżej stojącego niedaleko Victora, który jako jedyny zdawał się wykazywać entuzjazm. Najwyraźniej czekanie na ofiary sprawiało mu wyraźną frajdę. A może fakt, że jego były szef będzie tą ofiarą wprawiła go w tak wspaniały humor? 

-Długo jeszcze będziemy tak stać? Humor jest głodny... - odezwałam się. Płatny zabójca momentalnie zwrócił spojrzenie w moją stronę. W jego oczach dostrzec można było ten niezwykły cmentarny blask. 

-On lubi gdy się na niego czeka. Daje mu to poczucie władzy. Upaja go wyższość nad nami. - odparł jakby nigdy nic, po czym oblizał usta w geście pożądania i upewnił się, że ma zapasowy magazynek. Westchnęłam.

-Długo się to władzą raczej nie pocieszy. - mruknęłam, ale Victor był już w swoim małym, mrocznym świecie. Obrzuciłam znudzonym spojrzeniem pozostałych. Buff na czele oddziału karcianych wojowników nie spuszczał z oczu ludzi w garniturach, uzbrojonych w glocki i karabiny maszynowe. Prawdopodobnie gdzieś na dachach kryli się także snajperzy, którzy po kolei doznawali tej samej sympatycznej niespodzianki w osobie Deathstroke'a. Spojrzałam w stronę władcy śmiechu, którego zdawało się nie ruszać spóźnienie kontrahenta. Zamiast tego uśmiechał się lekko, jak gdyby wszystko szło z jego planem. Jak gdyby ten cholerny degenerat nie kazał nam na siebie czekać dekady pasywizmu* w tym ziejącym patetycznością* zaułku. Nakarm nim Humor... Krew, krew będzie się lać... Śmiech będzie trwać... - szeptały  kusząco głosy.  I gdy już moje trupioblade palce napotkały talię kart, na scenę wkroczył on we własnej osobie. Carmine Falcone - legenda półświatka Gotham City. Ktoś komu Pingwin czyścił buty.

-Wybaczcie spóźnienie. Taki człowiek jak ja nie ma wiele czasu, a za to wiele spraw na głowie. - odezwał się niskim zachrypniętym głosem, który jednak brzmiał niezwykle uprzejmie. Nie był to człowiek specjalnie wysoki, ani specjalnie niski. Postury atlety także nie posiadał, lecz nie wyróżniał się znaczną tuszą. Zmarszczki przecinające jego twarz niczym naoczne ślady minionych lat oraz siwizna jednoznacznie wskazywały na jego podeszły wiek. Słowem, zwykły człowiek, który mógłby z powodzeniem grać wzorowego dziadka w przedstawieniu teatralnym. I to właśnie czyniło go tak niebezpiecznym... Jego nijakość czyniła go niewidzialnym. Pospolita powierzchowność z miejsca gwarantowała mu opaczny odbiór. Nikt przecież nie podejrzewa przyjaznego staruszka o jakiekolwiek ciemne interesy. Tacy jak on to urodzeni aktorzy, licencjonowani kłamcy, doskonali w sztuce manipulacji. 

-Oczywiście! Rozumiem. To nadzwyczaj grzecznie z twojej strony, że postanowiłeś się zjawić osobiście. - odparł mój tatuś nadzwyczaj serdecznie. Falcone skrzywił się ledwie widocznie.

-Muszę otwarcie wyznać, że byłem niezwykle ciekaw twojego zaproszenia. Masz już przecież Gotham w garści. Co takiego mógłbym ci zaoferować, że postanowiłeś fatygować nawet córkę? - odrzekł, rzucając krótkie, litościwie spojrzenie w moim kierunku.  Litość? On się nad tobą lituje! Słaba, żałosna dziewczynka... Zabij go...  Nie możesz! Co powie tatuś? Nie możesz go znowu zawieść? Zabawne! Przecież już jesteś jedną wielką porażką! Nigdy ci nie zaufa! Zdradziłaś go! Zdradziłaś! Zdradziłaś! Zdradziłaś! Skąd ta powaga? Nigdy ci nie wybaczy... Chcesz pamiętać, chcesz! Zdrajczyni! Zarażona!  - rozwrzeszczały się głosy w mojej głowie, a ja przymknęłam oczy , czując jak niemal przewiercają mi czaszkę. Gdzieś w oddali usłyszałam trzepot skrzydeł gargantuicznych smolisto-czarnych motyli. Tymczasem władca obłędu zaśmiał się krótko.

Lose your mind!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz