* * *
Ciemnowłosy, wysoki chłopak zaparkował swój motocykl przed placówką, która napawała strachem samego diabła - Arkham Asylum. Krople deszczu spływały po jego kurtce, a z jego obsydianowych włosów kapała woda. Czarne niebo przecięła z grzmotem błyskawica. Światło zabójczego żywiołu na moment oświetliło pokrytą rdzą i zaschniętym szkarłatem żelazną bramę piekieł. Uzbrojeni po zęby strażnicy zmierzyli nieproszonego gościa demonicznymi spojrzeniami. Ten, jednak nic sobie nie robiąc z bezsłownego ostrzeżenia, ruszył prosto w otchłań krainy krwawego szaleństwa.
-Cofnij się. - wydał stanowczym głosem polecenie jeden ze stojących przed szatynem osiłków. Podobnie jak jego współpracownik był uzbrojony w karabin M4, dwa zapasowe magazynki, trzy glocki, pałkę policyjną i pięć różnego rodzaju noży. Chłopak przewrócił oczami.
-Bo co? Zastrzelisz mnie? - zapytał prowokacyjnie. Mężczyzna wycelował w środek jego czoła.
-Jeśli mnie do tego zmusisz. - odparł nie spuszczając młodego motocyklisty z muszki. Szatyn westchnął.
-Nie miałbyś najmniejszych szans. - odpowiedział rozbawiony chłopak, po czym dodał mając dość tych nudnych konwersacji. - Odwiedzam kogoś. Pomiń te rutynowe idiotyzmy i usuń się łaskawie z drogi.
-Obłąkany jesteś czy jak? Nikt nie wejdzie bez zgody naczelnika, a dziś nie ma żadnych odwiedzin. - odparł z irytacją w głosie strażnik podkreślając przedostatnie słowo. Chłopak westchnął po czym wyciągnął z kurtki zwitek banknotów i podał go strażnikowi.
-No proszę, a jednak są poruczniku Stephenson. - rzekł nastolatek doskonale wiedząc, że Stephenson należał do tej grupy, która nie pogardzi łapówką... zwłaszcza tak dużą.
-A jednak... - dodał porucznik przez zaciśnięte zęby, po czym schował pieniądze do kieszeni, skinął na swojego kolegę po fachu, po czym zwrócił się do chłopaka. - Na jakim oddziale jest ten ktoś na kogo tyle wydajesz?
-Zamkniętym. - odpowiedział szatyn, a strażnik otworzył szerzej oczy. Można było w nich dostrzec nieme zdziwienie, ale także i zimny, śliski strach.
Oddział zamknięty był najpilniej strzeżonym miejscem w kraju. Na najnowsze technologicznie zabezpieczenia, armię strażników i psychiatrów nie bojących się spojrzeć śmierci w oczy rocznie wydawano miliony dolarów... miliony Wayne'ów... miliony jego ojca... Stephenson prowadził chłopaka okrężną drogą dla niepoznaki, co chwila zerkając na niego podejrzliwie. Damian doskonale zdawał sobie sprawę, że zapewne go rozpoznał, jednak nie poruszył tego tematu, co jak najbardziej odpowiadało dziedzicowi fortuny. Był tu anonimowo i nie miał najmniejszego zamiaru rozpętać burzy krzykliwych nagłówków gazet. Życie w centrum uwagi niezmiernie go irytowało. Wielokrotnie miał ochotę uderzyć któregoś z tych wścibskich dziennikarze. Rządne sensacji sępy... Szatyn włożył dłonie do kieszeni, zniecierpliwionym krokiem podążając za swym domniemanym przewodnikiem. Gdy zeszli już do podziemi, krzyki szaleńców stały się głośniejsze. Atmosfera panującego tu niepokoju zdawała się przenikać aż do kości. Przerażenie pełzało po ścianach, a szaleństwo tańczyło z wielkim uśmiechem pośród cieni. Koszmary wydawały się tu ożywać, a potwory tkwiły w ciemnych celach wyciągając swe zakrwawione dłonie w poszukiwaniu kolejnych ofiar. Chłód tego miejsca i dotkliwy zapach wybielacza zdawały się jedynie dopełniać upiorny klimat. Damian westchnął. Jakim cudem wylądowała właśnie tutaj? Jakim cudem mogła być jednym z więzionych tu potworów? Jakim cholernym cudem była dokładnie taka jak... on, zielonowłose monstrum, którego tak nienawidziła? Syn Batmana zacisnął dłonie w pięści. To nierealne... Jego umysł nie zgadzał się z tym co fundowała mu rzeczywistość... Popieprzona sadystka - tylko tak był w stanie ją określić. Podła, okrutna i pełna smętnej ironii...
CZYTASZ
Lose your mind!
FanfictionKontynuacja ''Why so serious?". Rok i trzy miesiące... Tyle minęło od ucieczki największego koszmaru Gotham. Joker zniknął postrzelając Harleen Quinzel i ciężko raniąc Robina. Lucy zaginęła najprawdopodobniej porwana i zamordowana przez własnego o...