Rozdział XXVI

544 54 3
                                    

15 MIESIĘCY WCZEŚNIEJ

         Komu jesteś posłuszna?- jego potworne pytanie zadane tym okrutnym pełnym sadystycznej manii i rozbawienia tonem, wrzyna się w mój umysł niczym metrowy gwóźdź, przebijający się powoli przez moją czaszkę. Zagnieżdża się niczym niechciany pasożyt w najgłębszych czeluściach mojej głowy. Zakorzenia się w najbezpieczniejszych zakamarkach sprawiając, że nie mam gdzie przed nim uciec. Mój mózg cały w drgawkach nie potrafi opanować mięśni, które palą się tkanka po tkance...Lodowata woda w połączeniu z bezlitosną elektrycznością pustoszy mój organizm, torturując go, wyniszczając komórka po komórce, trawiąc resztki mechanizmów obronnych i rozprzestrzeniając się niczym zabójczy wirus. Moja zdarta do krwi krtań nie jest w stanie już, wydać z siebie innego dźwięku niż niedosłyszalny krzyk ciszy. Nie jestem w stanie myśleć. Potrafię jedynie wrzeszczeć, próbując przekrzyczeć trzaskający w moich uszach prąd i jego monotonne pytanie, które zadaje mi w kółko i w kółko... jakbym utknęła w niekończącej się pętli czasowej... wiecznej niewyobrażalnej torturze... piekle za życia... Moje zęby szczękają, gryząc mój zdrętwiały, bezwładny język tonący w szkarłacie, którym się duszę. Moje zimne, blade, zakrwawione ciało zwisa bezwładnie przykute wrzynającymi się w nadgarstki łańcuchami. Niczym te biedne korpusy zabitych zwierząt w rzeźni... Różni nas tylko jedno... Ja jeszcze żyję... Lodowaty pot, gorący szkarłat i budząca mnie co chwilę ze stanu błogiej nieświadomości zimna woda łączą się w koszmarnym tańcu umarłych. Przed moimi oczami widzę przemykające cienie... duchy przeszłości...postacie z mojego życia... Czają się w mroku... Wpatrują się we mnie swoimi błyszczącymi oczyma... Czekają aż śliskie, przegniłe, lodowate dłonie śmierci w końcu zacisną się na mojej szyi... Czuję jej obecność w powietrzu... Gdybym miała siłę obrócić moją zwisającą bezwładnie głowę, zobaczyłabym jej kościste, mroczne, pozbawione jakiegokolwiek ciepła i sprawiedliwości oblicze wpatrujące się we mnie z chorą fascynacją... Czeka na mnie... Szepcze w ciemnościach... Czerpie niewypowiedzianą radość z mojego cierpienia... Ból wypełnia mnie zamiast krwi... Ból przemyka korytarzami mojej uciekającej duszy... Ból rozbija moje serce na maleńkie kawałeczki...

-Panie J.... - zdaje się przemawiać powietrze. - Panie J. - wydziera się przekrzykując moje upiorne, przejmujące do szpiku kości wrzaski. 

-Czego?! - warczy bezlitosne monstrum. Diabeł wszystkich diabłów. Demoniczna personifikacja krwawego obłędu. 

-Martwa na nic się Panu nie zda. - mówi obojętnym głosem ledwo słyszalnym przez szum krwi w moich uszach, z których ciurkiem wypływa rubinowa posoka. W jednym momencie nastaje ogłuszająca cisza. Moje ciało z głuchym szarpnięciem opada bezwładnie w dół, a przerażające szepty elektryczności ustają. Słyszę wściekłe głosy, ale nie potrafię rozróżnić słów... już ich nie rozumiem... wydają się konwersować w obcym dialekcie... A ja jestem tak daleko...tak daleko... Nim zdążę wydać ciche westchnienie ulgi, moje powieki opadają, a moje ciało atakuje ciemność... 

***

   Ktoś płacze. Słyszę jego rozpaczliwy szloch. Widzę kałuże napełniające się słonymi łzami. Wokół panuje nieprzenikniona ciemność. Postać jednak jest dobrze widoczna. Zupełnie jakby biło od niej własne światło. Podchodzę bliżej, brnąc po kolana we łzach. Gdy docieram do postaci, blondwłosej kobiety, której nie potrafię rozpoznać, woda sięga mi do brody. Chcę przemówić. Chcę pocieszyć kobietę, zmusić ją do zaprzestania płaczu. Chcę jej pomóc. Ale nie potrafię przypomnieć sobie kim jest. Jej imię zdaje się tkwić na końcu mojego języka. Przeszukuję gorączkowo moje wspomnienia będąc pewną, że znam tę kobietę, jednak mój umysł wypełnia jedynie ogłupiająca czarna dziura. Z przerażeniem zaczynam tonąć w jej łzach. Krztuszę się słoną wodą. Zabija mnie jej rozpacz. 

Lose your mind!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz