Rozdział IV

1.1K 100 11
                                    

15 MIESIĘCY WCZEŚNIEJ

Półświadomość to dziwne zjawisko... Niby jesteś, a jednak cię nie ma. Niby widzisz, a jednak nie widzisz. Niby czujesz, a jednak nie czujesz. To jak dryfowanie po granicy własnego umysłu... Stanie na samej krawędzi świadomości, która jest zbyt bolesna i okrutna by powrócić do jej głównej strefy... Byłam tu już kilka razy...ale nie na aż tak długo. Zwykle gdy mnie czymś odurzano i porywano tylko przechodziłam przez tą granicę wracając z odmętów mrocznej podświadomości. Teraz tkwiłam tu nie potrafiąc ruszyć ani w stronę krainy psychodenicznej podświadomości tracąc do końca przytomność i pogrążając się w nowych koszmarach, ani powrócić do jeszcze gorszej rzeczywistości budząc się na dobre... Półświadomość nie była do końca pozbawiona bodźców z zewnątrz... wciąż czułam ból promieniujący w każdej możliwej komórce mojego ciała i w każdej poobijanej kości. Skoro dotarł za mną aż nad krawędź musiał być potworny... Nigdy nie zdarzyło mi się popaść w tak przedziwny stan przez ból. Zawsze go ignorowałam... Teraz wolałabym umrzeć niż powrócić do momentu, w którym był mi on zadany. Ale doskonale wiedziałam, że nie będzie mi to dane. Rany może i były cholernie bolesne, ale na pewno nie śmiertelne... to byłoby przecież zbyt miłosierne. W sumie skoro jestem już na tej granicy, gdzie ból jest zaledwie echem tego realnego, mogę równie dobrze przemyśleć moją opłakaną sytuację ,póki rzeczywisty ból nie odbierze mi na powrót jasności umysłu (o ile w moim przypadku coś takiego w ogóle istnieje). Podsumujmy więc fakty. Joker mnie porwał. Nie mam pojęcia gdzie jestem, ale muszę być uwięziona w jakiejś piwnicy. Kolejny przyjemny fakcik to to, że jestem przykuta do podłogi łańcuchami na kostkach. Nie ma tu okien, więc nie wiem jaka jest pora dnia i ile czasu minęło od mojego porwania. Jedyne oświetlenie - mała żarówka zawieszona pod sufitem. Kolejna rzecz - skrzynia. To tam jest łom i Bóg wie co jeszcze. Wyjście - drzwi u szczytu drewnianych skrzypiących schodów. Nie zamknięte, ale nieosiągalne. Nie wiem co jest za drzwiami. Następne pytanie. Ile jest tu ludzi? Na pewno Joker i prawdopodobnie gangsterzy, których widziałam przy vanie. Może najbardziej zaufani z gangu? Ilu ich może być? Czy Joker właściwie komukolwiek ufa? Pomoc... Nie sądzę bym mogła na nią liczyć od któregokolwiek z przestępców na tyle rąbniętych by pracować dla Jokera. Nie mam też czym ich przekupić, a brak broni i siły zapewnia, że nie mam też czym im zagrozić. Policja? Nie odkryła zniknięcia z Arkham. Wątpię by w takim razie potrafiła namierzyć kryjówkę Jokera. Nietoperz? Na pewno szuka zielonowłosego szaleńca, ale on wyprzedza go o piętnaście lat planowania. Przemawia przez niego zemsta i tajemnicze motywy nieprzewidywalnego szaleństwa. Mogą minąć miesiące nim natrafi na jakikolwiek ślad, o ile takowy w ogóle istnieje... Nie zdziwiłabym się gdyby Joker zabił każdego kto zna choćby strzępek jakiejkolwiek informacji dotyczącej jego osoby. Poza tym kto by chciał podpadać Jokerowi? Aaa... no tak... kto z wyjątkiem mnie? Podsumowując, z posiadanych przeze mnie informacji mogę wywnioskować, że jak zwykle jestem zdana na siebie. Hurra! Umrę tutaj... chociaż nie, gdybym miała umrzeć już dawno bym umarła. Z niewiadomych przyczyn mój ojciec (wciąż przechodzi mnie zimny dreszcz na to określenie...)  postanowił mnie okładać łomem w jakiejś piwnicy bez okien zamiast po prostu strzelić mi w łeb ze śmiechem. Jaki jest tego cel? A może to wszystko nie ma żadnego sensu... może będę tu tkwić latami zastanawiając się co działo się w jego złamanym umyśle? Może takie jest moje przeznaczenie? Bezcelowość...

-To nudne znów patrzeć jak tu leżysz. - słyszę upiorny głos przez ścianę z bąbelkowej folii, która wyściela dalsze rejony mojej świadomości. Próbuję się cofnąć za granicę umysłu przechodząc na stronę koszmarnej, lecz i tak o niebo lepszej podświadomości. Ale samoistnie ciągnie mnie w przeciwną stronę, a ja bezwładnie niczym bańka mydlana dryfuję w kierunku nieuchronnej powierzchni potwornej rzeczywistości.

-Wiem, że mnie słyszysz Lucy. - jego głos jest teraz znacznie bliżej. Słyszę go w zakończeniach nerwowych i czuję jego zgniło-gorzki oddech przypominający mi powiew samego upiornego szaleństwa... Zaciskam mocniej powieki próbując powrócić do bezpiecznej strefy półświadomości, ale ona niknie w oddali, a ja czuję fale okrutnego bólu obejmującego mnie w swoje cierniste długie kościste palce. Zaciskam zęby czując na sobie świeżą krew i przerażenie stojące niczym cień bólu tuż nade mną. Mam ochotę wrzasnąć, ale wciąż mam tą głupią nadzieję, że on odejdzie i zostawi mnie w spokoju. Mój koszmar... mój potwór...mój ojciec...

-Nieuprzejmie jest ignorować swego rozmówcę. - kontynuuje Joker oddalając się lekko ode mnie. Pewnie stoi teraz nade mną niczym sędzia nad skazańcem. Jaki będzie wyrok? Otwieram oczy. Nie ma sensu dłużej udawać, zwłaszcza, że nie mam ochoty na kolejne bliskie spotkanie z łomem. Miałam rację. Stoi nade mną z tym makabrycznym uśmiechem pochodzącym prosto z samego Tartaru, kredowobiałą twarzą żywego trupa i oczami pełnymi nieopisanego horroru. Przełykam głośno ślinę przez zasuszone gardło. Kiedy ostatni raz coś piłam? Jak na zawołanie czuję skurcz żołądka...a może to tylko moje poobijane żebra... Mój ostatni posiłek miał miejsce w szemranej knajpce przed tym jak jacyś durni wojownicy jakiegoś cholernego Trybunału miłośników ptactwa prawie zrobili ze mnie bezgłową kukłę. Spotkanie z nimi i tak jest kilkanaście miejsc dalej za Jokerem na mojej liście ludzi, którzy chcą bym cierpiała. Właściwie to tych ludzi jest tyle, że powinnam rozdawać im jakieś numerki jak w bankach... ''Hej, ty też chcesz wrzucić mnie do kadzi z chemikaliami? Proszę, weź numerek!".

-Nieuprzejmie jest okładać łomem swego rozmówcę. - przedrzeźniam go zachrypniętym głosem zdobywając się na bunt, pomimo tego jak bardzo mnie przeraża i jak bardzo boję się następnych uderzeń... a wiem, że na pewno będą kolejne... Joker wybucha śmiechem od którego przechodzą mnie ciarki, a po moich obolałych plecach zaczynają powoli spływać zimne krople potu.  

-Jesteś dużo bardziej uparta niż się spodziewałem. Dlaczego nie potrafisz przyznać mi racji Lucy? Dlaczego tak bardzo podtrzymujesz się tych idiotycznych złudzeń? Dlaczego tak bardzo próbujesz zaprzeczyć bezsensowi desperackiej ludzkiej egzystencji? - pyta podniesionym głosem z irytacją. Podnoszę się z trudem do pozycji siedzącej, a moim ciałem wstrząsają drgawki. Zaciskam mocno zęby by nie wrzasnąć z bólu ogarniającego mnie niczym czarna śmierć* czternastowieczną Europę. Jego pytania są bezcelowe. Teraz doskonale wiem o co mu chodzi. Chce zachwiać podstawami mojego umysłu i resztkami mojej moralności. Chce zrobić ze mnie swojego ulubionego pupila pochodzącego z jego własnej krwi. Chce bym straciła rozum...

-Bo wiem co robisz. - wydobywa się z moich ust odpowiedź nim zdołam przekazać neuronom taki zamiar, po czym dodaję wpatrując się pustym wzrokiem w łańcuchy na moich kostkach. - I ci na to nie pozwolę.

*czarna śmierć - określenie dżumy w czasie wielkiej epidemii trwającej w XIV wieku. W jej wyniku zmarło ok. 30 % ludności Europy (20 mln).

Lose your mind!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz