OBECNIE
Z uśmiechem na ustach patrzyłam na Pingwina utykającego w moją stronę. W ślad za nim podążała skuta łańcuchami Killer Frost z mordem wymalowanym na twarzy. Na jej bladej zimnej szyi w świetle przepalonych latarni Crime Alley połyskiwała metalowa obroża wprost ze Star Labs, z powodzeniem blokującą jej supermoce. Oprócz nich w parszywej dzielnicy byłam tylko ja i kilka towarzyszących mi ósemek. Pingwin zgodnie z moimi wytycznymi nie wziął dzisiaj swoich uzbrojonych pupilków. Wściekły ptaszek posuwał się coraz szybciej naprzód starając się pokonać dzielący nas dystans w jak najszybszym czasie. Doskonale wiedział, że czas ucieka, a śmierć już ostrzy sobie na niego swą złowrogą kosę... Jednak zważywszy na jego utykanie zabawnie było na to patrzeć, więc odsunęłam się kilka metrów w tył, to samo nakazując gestem dłoni moim ósemkom. Zgodnie z moimi przewidzeniami Pingwin przyspieszył, a ja uśmiechnęłam się złośliwie cofając się jeszcze bardziej, wciąż wydłużając dzielący nas dystans. Niemal słyszałam kroki posępnej śmierci tuż za kryminalistą. Tik-tak... czas ucieka...Tik-tak...Pingwin biegnie...Tik-tak... ptaszek upada...
-Panno J., pragnę zauważyć, że pan Cobblepot jest nam potrzebny żywy... - przerwał mi moje rozmyślania Buff. Przewróciłam oczami. Jedyna dziesiątka jaką ze sobą wzięłam musi mi wciąż przeszkadzać...
-Jesteś zbyt poważnym człowiekiem Buffy. - odparłam skonsternowana jednocześnie gestem nakazując reszcie by się zatrzymała. Pingwin w tym samym czasie zdążył się podnieść i z czerwoną pucowatą twarzą z wysiłku lub złości ponownie kuśtykał w moją stronę ciągnąc za sobą jak zwierzę Killer Frost.
-Twój ojciec też tak uważa. - odrzekł jedynie obojętnym tonem Buff. Był jednym z nielicznych, którzy pracowali dla mojego tatusia dłużej niż rok. Po tym czasie większość z jego pracowników strzelała sobie w łeb. Cóż, nie każdy ma poczucie humoru... Buff też go nie miał. Był po prostu obojętny...nieznośnie i okrutnie obojętny...
-Mój tatuś ma zawsze rację. - rzuciłam nim zdążyłam pomyśleć o otworzeniu ust ponownie. Przez chwilę...ale taką naprawdę krótką... poczułam, że coś jest nie tak...bardzo mocno nie tak...tylko nie potrafiłam sobie przypomnieć co takiego... ułamek sekundy później dziwne uczucie zniknęło, a ja spojrzałam na Killer Frost rzuconą mi pod nogi przez zdyszanego Pingwina.
-Masz zimną sukę, teraz daj mi to cholerne antidotum. - warknął mężczyzna. Zmarszczyłam brwi.
-Nieładnie się tak wyrażać o kobiecie. - odparłam patrząc na dawną dr Snow z niepodobną do mnie nostalgią. Pingwin zazgrzytał zębami.
-Mieliśmy umowę Johnson.- wycedził z mieszanką wściekłości i pogardy. Otrząsnęłam się w ułamku sekundy wyciągając zza paska nóż i rzucając się na kryminalistę. Zwaliłam go z nóg jednocześnie celowo dźgając go nożem w udo. Chwile później ostrze znalazło się na jego gardle, a on patrzył na mnie wytrzeszczonymi z zaskoczenia oczami. Na mojej twarzy wykwitła złość. Nazwisko...to nazwisko... nie jest moje...ale na pewno kojarzy się z czymś złym. Nie pamiętam z czym... Wspomnienia są takie niewyraźne... wysoki mężczyzna o oczach demona...takie niewyraźne... przerażona kobieta o wyglądzie anioła i sercu diabła... takie niewyraźne... dziewczynka i chłopiec...krew spływająca po twarzy...po ścianie...
-Nazwij mnie tak jeszcze raz, a to nie trucizna będzie tym, o co będziesz się najbardziej martwił. - wyszeptałam mu do ucha. Chwilę później zamrugałam oczami próbując pozbyć się resztek dziwnych i okropnych wspomnień na powrót upychając je w lochach mojego własnego umysłu ogarniętego błogim szaleństwem. Uśmiechnęłam się na powrót zabierając nóż spod gardła Pingwina. Ostrza jednak nie schowałam z powrotem za pasek.
-Chcesz antidotum na truciznę Jokera, tak? - zapytałam zwodniczym tonem głosu, w którym kryła się szalona wesołość.
-To raczej logiczne. - burknął Cobblepot. Uśmiechnęłam się szerzej, po czym wyciągnęłam z kieszeni moich podniszczonych dżinsów pojedynczą szklaną fiolkę jednocześnie wstając. Pingwin także wstał. Podałam mu fiolkę. Spojrzał na mnie jak na najgorszego przygłupa jakiego musiał w życiu oglądać. Wiedziałam co za chwilę powie.
-Jest pusta. - warknął z narastającą wściekłością sięgając po swój parasol. Obróciłam w dłoni nóż, po czym przejechałam nim po wewnętrznej stronie nadgarstka. Z rany trysnął szkarłat. Zignorowałam ból i przesunęłam dłoń nad pustą fiolkę, która zaczęła się napełniać moją krwią. Kap... pierwsza kropla spływa do przezroczystego naczynia... kap...kap... Pingwin patrzy na mnie z mieszanką przerażenia, szoku i obrzydzenia... kap...kap...kap...zaczynam się śmiać...
-To..to jest antidotum?! - pyta z obrzydzeniem Pingwin patrząc na zawartość krwawej fiolki. Mój śmiech niesie się przeraźliwym echem po obskurnej okolicy.
-Nigdy nie chciałeś zostać wampirem Ozzy? - pytam ze śmiechem. Buff łapie moje spojrzenie, a ja doskonale wiem co chce powiedzieć bez posiadania telepatycznych zdolności. Jest nam potrzebny żywy. Przewracam oczami, po czym dodaję patrząc z rozbawieniem na zgorszonego Pingwina. - A może wolisz zostać uśmiechniętym trupem?
-Idź do diabła. - syknął, po czym wychylił fiolkę pochłaniając jednym haustem jej zawartość. Wybuchłam upiornym śmiechem.
Kilka godzin, a może dni później (już mówiłam, że mam problemy z określanie upływu czasu) siedziałam w salonie willi na obrzeżach miasta, której właściciele służyli za opał w kominku, w którym płonął ciepły i sympatyczny ogień. Na jednym z perskich dywanów wciąż widniała szkarłatna plama. Nie do końca wiedziałam jak się tam znalazła... Słyszałam odgłosy szarpaniny na dole, gdzie siódemki próbowały wepchnąć Killer Frost do wielkiej zamrażarki. Nie byłam zwolenniczką takiego traktowania kobiet, ale w Gotham nie było miejsca na sentymenty. Poza tym co mnie obchodzi jej los? Mam gdzieś czy będzie mi się zwierzać czy zdechnie na pustyni. Ma tylko robić to co chcę i do czego jej potrzebuję, a potem może sobie wyjechać na Arktykę czy Grenladię albo do grobu. Patrzę na ścienny zegar wybijający trzecią w nocy. Wrzucam sobie do ust kolejnego żelka w kształcie kwiatuszka przy akompaniamencie wrzasków z dołu. Nagle rozbrzmiewa dzwonek telefonu. Przerywam jedzenie rzucając się w stronę leżącego na stoliku telefonu. Na ekranie wyświetla się numer nieznany. Odbieram momentalnie.
-Lucy, mój krwawy uśmieszku, jak ci idzie? - rozbrzmiewa jego głos po drugiej stronie słuchawki. Natychmiast się ożywiam, a na mojej twarzy pojawia się radosny uśmiech.
-Tatuś! Tak za tobą tęsknię! Kiedy wrócisz? - wykrzykuję z podnieceniem. Tak dawno nie miałam z nim kontaktu. Powierzył mi zadanie, ale od czasu mojego powrotu do Gotham się nie odzywał. Serce ściskało mi się na myśl o tak długim oczekiwaniu na niego.
-Już niedługo uśmieszku...już niedługo. - odparł tajemniczo. Westchnęłam niepocieszona. Nienawidziłam czekania! Było takie nudne!
-Ale tu jest tak nudno bez ciebie! Wszyscy są tacy poważni! Nikt się nie uśmiecha! - rzuciłam ze smutkiem.
-Nie martw się. Już niedługo wszyscy będą się uśmiechać Lucy... - odpowiedział mój kochany tatuś, a ja przymknęłam oczy wyobrażając sobie wspaniałość tego co nadchodzi.
-Nie mogę się doczekać tatusiu. - odparłam wesoło pragnąc zabić każdą minutę stojącą mi na drodze do tej cudownej przyszłości.
-Nie odpowiedziałaś na moje pytanie krwawy uśmieszku. Jak ci idzie? - zapytał ponownie nieco zirytowany. Momentalnie wróciłam do teraźniejszości słysząc wrzaski z piwnicy. Ostatnie czego bym chciała to zawieść mojego tatusia...
-Wszystko idzie zgodnie z planem. - odpowiedziałam szczerze. Niemal widziałam ten niesamowity uśmiech wykwitający na jego twarzy...
-To dobrze. Wiem, że nie chciałabyś mnie zawieść Lucy, prawda? - odparł, a ja zaczęłam kręcić głową zbyt późno zdając sobie sprawę, że przecież tego nie widzi.
-Oczywiście, że nie tatusiu! Przecież ty zawsze masz rację! - wykrzyknęłam z lekkim oburzeniem.
-A i jeszcze jedno krwawy uśmieszku. Jeśli ktoś się nie uśmiecha to trzeba ten uśmiech wywołać na jego twarzy... na wiele różnych zabawnych sposobów... - dodał nim się rozłączył, a ja uśmiechnęłam się upiornie doskonale wiedząc jak zaradzić powadze tego miasta.
CZYTASZ
Lose your mind!
FanfictionKontynuacja ''Why so serious?". Rok i trzy miesiące... Tyle minęło od ucieczki największego koszmaru Gotham. Joker zniknął postrzelając Harleen Quinzel i ciężko raniąc Robina. Lucy zaginęła najprawdopodobniej porwana i zamordowana przez własnego o...