Rozdział VIII

828 89 8
                                    

   15 MIESIĘCY WCZEŚNIEJ 

 Czas to podły drań. Gdy pragniesz by jedna szczęśliwa chwila nigdy się nie skończyła trwa kilka marnych sekund. Jeśli jednak chcesz by czas zleciał jak najszybciej łaskawie doprowadzając cię do śmierci będzie się dłużył w nieskończoność stając się nieznośną torturą. Do tego te zwykłe godziny, dni czy miesiące wkradają się po cichu w nasze umysły stając się nieodłączną częścią naszego życia. Nieświadomi zagrożenia oddajemy im cząstkę naszej poczytalności jednocześnie uzależniając się od określania czasu. Wszyscy jesteśmy czasoholikami. I nikt nie jest w stanie się z tego wyleczyć. Zdajemy sobie sprawę z naszego uzależnienia dopiero, gdy jest już za późno... Ja właśnie zdałam sobie sprawę z mojego czasoholizmu. Siedząc w ciemnej piwnicy zakuta w rdzewiejące łańcuchy za towarzystwo mając zgrzewkę wody uświadamiałam sobie powoli jak bardzo brakuje mi poczucia czasu... i jedzenia. Ostatnio coraz częściej myślałam o jedzeniu. Zwyczajnym, pospolitym, niewyszukanym jedzeniu... Pragnęłam choć okruszka chleba, choć ogryzka jabłka, choć ziarenka maku... Głód był moim osobistym koszmarem, który dręczył mnie nawet w niespokojnych snach przedstawiając boskie wizje talerzy spaghetti, okrągłej pizzy czy w gorszym przypadku gofrów przynoszonych mi przez krwawiącą z rany postrzałowej Harleen. Ona także pojawiała się w moim zamroczonym czasoholizmem i głodem umyśle. Zwykle nawiedzało mnie moje ostatnie krwawe wspomnienie związane z jej osobą, a ja wcale nie czułam się lepiej odtwarzając tą scenę setki razy w mojej głowie. Oczywiście wraz z rosnącym głodem i czasoholizmem rosła także moja cudowna paranoja. Każdy najdrobniejszy szelest sprawiał, że włoski na skórze stawały mi dęba, a sen, w który zapadałam coraz częściej z powodu wycieńczenia mojego organizmu był tak lekki, że budziło mnie popiskiwanie szczurów. Część dźwięków prawdopodobnie sobie uroiłam, ale byłam tak spanikowana obecną sytuacją, że nie potrafiłam odróżnić prawdziwych dźwięków od tych fałszywych stworzonych przez mój chorujący umysł. Przez jakiś czas chciałam przechytrzyć uzależnienie od czasu i określać go za pomocą przychodzącego co jakiś czas Buffa. Niestety szybko zrozumiałam, że nie ma on jednej wyznaczonej pory dnia czy nocy. Być może Joker celowo wysyłał go w różnych porach by mnie zmylić... Jednego mogłam być pewna. Joker celowo mnie głodzi i zakłóca moje poczucie czasu jednocześnie wzmagając moją paranoję oraz potęgując to wszystko okrutną samotnością, która na szczęście póki co była moim najmniejszym zmartwieniem. Uważał, że to wszystko doprowadzi mój umysł do szaleństwa. Ale ja nie miałam najmniejszego zamiaru poddać się tak łatwo. Myśl, że mimo wszystko nie dam mu wygrać pozwalała mi na zachowanie w miarę zdrowego rozsądku. Zwinęłam się na zimnej, brudnej podłodze czując jak moje kiszki skręcają się tak mocno, że niemal to słychać. Przez moją przepoconą koszulkę prześwitują moje żebra. Jeszcze kilka dni, a umrę z głodu... na tą myśl na mojej twarzy zwykle pojawia się coś na kształt błogiego uśmiechu, ale kilka chwil później uświadamiam sobie, że przecież on mi na to nie pozwoli. Nie będzie na tyle miłosierny by pozwolić mi tu umrzeć... Ile czasu już minęło? Jak długo jeszcze wytrzymam? Jak mam stąd uciec? Pytania mnożą się w mojej głowie jak grzyby po deszczu, ale odpowiedzi dryfują w nicości umysłów uśmiechniętych potworów i demonów obojętności, do których nie mam dostępu... Sięgam po butelkę z wodą, ale ledwo udaję mi się poruszyć ręką, która momentalnie opada z powrotem na podłogę mojego więzienia. Czy ludzie nie umierają wcześniej głodując? Czy minęło już trzydzieści dni? Jak mam być w stanie stąd uciec skoro nie mam siły na podniesienie durnej butelki z wodą? Powieki mi ciążą, a ja czuję, że moje wycieńczone ciało opada w ciepłe objęcia Morfeusza. Czy tym razem będę miała tyle szczęścia by zasnąć i się już nie obudzić?

Budzi mnie światło. Nie otwieram oczu. Mam nadzieję, że to światełko na końcu tunelu, które widzą ludzie przed śmiercią. Jak zwykle się mylę. Gdy w końcu otwieram oczy widzę słońce na błękitnym niebie przez szyby sporego kwadratowego okna z jasnozieloną zasłonką w czerwone maki. Nie jestem już w tej mrocznej piwnicy. Ze zdziwieniem odkrywam, że leżę w normalnym, najnormalniejszym w świecie łóżku z jasnego drewna z pościelą identyczną jak zasłonka w oknie. Czerwone wyblakłe maki wciąż niebezpiecznie przypominają mi krew. Rozglądam się po miejscu, do którego trafiłam podczas snu. Jest to niewielki pokój o jasnozielonych ścianach i meblach z drewna w kolorze ramy łóżka. Naprzeciwko mnie jest umiejscowione wielkie okno, a po prawej stronie szafki i kolorowe kwiaty w doniczkach. Na lewo ode mnie mieści się zielona sofa, a tuż obok niej drewniane drzwi, które momentalnie zwracają moją uwagę. W pierwszej chwili myślę, że to jakiś dziwny sen wykreowany przez mój wycieńczony umysł rozpaczliwie poszukujący ostoi podczas sztormu, ale wykluczam tą możliwość, gdy okazuje się, że to jednak rzeczywistość. Co Joker wymyślił tym razem? Zamierza mnie torturować nauką ogrodnictwa? Mój wzrok wciąż jest utkwiony w drzwiach. Czy są zamknięte? Ale przecież o to może mu właśnie chodzić... Bym z nadzieją pociągnęła za klamkę... Nie jestem przykuta do łóżka. Łańcuchy zniknęły. Ale, gdy próbuję się podnieść od razu opadam na łóżko. Jestem wycieńczona i brak mi siły. Ale co mi właściwie szkodzi spróbować? Co mam do stracenia? Przecież i tak umieram z głodu. Może Joker jednak chce mnie zabić? Powolną okrutną śmiercią głodową... Sporo czasu zajmuję mi wstanie z łóżka. Gdy już jestem na nogach, czuję jak się trzęsą z wycieńczenia, a mój żołądek wysyła do mózgu krzykliwe komunikaty "Przestań! Przestań! Przestań!", ale ja nie przestaję. Stawiając jedną nogę za drugą w tempie najwolniejszego żółwia świata brnę w kierunku jasnych drzwi, które kryją tajemnicę. W połowie drogi upadam i cała w dreszczach zwijam się z bólu na podłodze. Jeszcze nigdy nie byłam w tak złym stanie... Jeszcze nigdy tak bardzo nie pragnęłam własnej śmierci...Jeszcze nigdy nie straciłam kontroli nad własnymi kończynami... Nie mogę nawet zacisnąć pięści. Jedyne czego chcę w tej chwili to śmierci. Chcę umrzeć! Nienawidzę swojego życia. Chcę umrzeć! Nienawidzę swojego potwornego ojca. Chcę umrzeć!  Rozglądam się mokrymi od łez oczami po pokoju. Czy jest tu coś wystarczająco ostrego by zakończyć mój rozpaczliwy żywot? Może powieszę się na tej durnej zasłonce... Albo uduszę siebie poduszką... Lub przebiję sobie aortę szyjną kawałkiem doniczki, którą rozbiję... I poddasz się? Tak po prostu sobie umrzesz? Dasz mu wygrać? Pozwolisz mu żyć po tym co zrobił? Darujesz mu zabójstwo twojej rodzonej matki? - szepcze jakiś głosik w mojej głowie. Resztkami sił zaciskam pięści. Nie poddam się. Nie daruję mu. Nie umrę. Z żelaznym postanowieniem dźwigam się na trzęsące z wysiłku nogi i z wściekłością w żyłach jako siłą napędową na nowo brnę w stronę drzwi. Po dłużących się minutach, a może i godzinach (cholerny czasoholizm!) opieram się ciężko dysząc o drzwi. Uspokajam oddech i biorąc głęboki wdech otwieram drzwi. Wchodzę od razu do pomieszczenia, którego nie można pomylić z żadnym innym - do kuchni. Od razu owiewa mnie słodki zapach jedzenia...a konkretniej naleśników, które smaży zielonowłosa postać przy kuchence utrzymanej w tradycyjnym stylu podobnie jak reszta kuchni cała w dębowym drewnie otwarta na jadalnię z wielkim stołem ozdobionego bukietem kwiatów. Całe to miejsce wyglądało jak screen z jakiegoś filmu familijnego, w którym cała rodzina z uśmiechami na twarzy oczekuje na swych miejscach przy stole na posiłek przygotowywany przez rodzica. Luksus normalności, którego nigdy nie doświadczyłam... Postać z patelnią obraca się do mnie. Momentalnie rozpoznaję Jokera. Tym razem jednak wygląda inaczej. Zamiast standardowego fioletowego garnituru, ma na sobie zgniłozielony t-shirt, dżinsy i biały fartuch z napisem "Best daddy, best food". Mam ochotę wybuchnąć śmiechem, a jednocześnie rzucić się z nożem na właściciela fartucha. Tyle, że nie mam na to siły. Jedyne na co mnie stać to upadek na kolana, gdy moje nogi po raz kolejny postanawiają odmówić mi posłuszeństwa. Joker uśmiecha się do mnie.

-Cześć Lucy, masz ochotę na naleśnika? - pyta podając mi talerz z wieżyczką świeżych pachnących naleśników, które torturują swą wspaniałością moje wygłodzone i wycieńczone zmysły. Czuję się jakbym trafiła w alternatywny wymiar. Wszystko jest takie dziwne... Niczego już nie rozumiem... Czując jak moje myśli wirują próbując ułożyć logiczny wniosek z tych porąbanych faktów bez udziału moich neuronów wybucham rozpaczliwie przerażonym śmiechem wiedząc, że to dopiero początek tej wojny o własną poczytalność...

Lose your mind!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz