Rozdział XXX

565 60 6
                                    

OBECNIE

     Nucę pod nosem niepokojącą melodię. Głosy w mojej głowie krzyczą. Są wściekłe... niecierpliwe... spragnione... Moje trupioblade palce odkrywają kolejne karty w tej samej monotonnej partyjce rozgrywanej od czasu, gdy krwawe uśmiechy, pożarły fruwające wnętrzności. Wciąż czuję błogi zapach krwi. Stal wokół mnie zdaje się nią przesiąkać. Ścianami pędzi gorący szkarłat. Wije się niczym Flegeton* w podziemiu, wypalając wszystko wokół. Ławica pływających wśród posoki poodrywanych palców śmieje się do mnie wesoło. Echo zdaje się powtarzać słowa rozrywające moje myśli. Zabij ich! Zabij ich wszystkich! Przytłoczona kilogramami nudy opadam na betonową podłogę. Zostawił cię. Zawiodłaś go! Już cię nie chce... W przypływie płonącej wściekłości zrywam się na równe nogi i rzucam się na przytwierdzony do podłoża stolik z kartami. Nabijam sobie kolejne siniaki, a karty lewitują wokół mnie szydząc z mojej bezsilności. Żałosna idiotka. Uwięziona niczym karaluch. Zarażona chorobą wiecznej powagi kreatura.

-Zamknijcie się! - warknęłam uderzając opadające na podłogę okrutne karty. 

-Sama się zamknij wariatko! - wrzasnął jeden ze strażników opryskliwym tonem. Rozciągnęłam usta w upiornym uśmieszku i podeszłam do kuloodpornej szybki.

-A co mi zrobisz jeśli się nie zamknę? - zapytałam głosem, w którym czaiła się dziwna nuta ciekawości podszyta wyraźnym niebezpieczeństwem. Mężczyzna zamilkł. 

-Otworzysz te drzwi? Wejdziesz tu? Uderzysz mnie? - nie dawałam za wygraną. Strażnik wciąż milczał. Przewróciłam oczami. Zabij go...

-Jak zwykle! Nudne, pozbawione osobowości podłe kreatury! Niewolnicy poważnej rutyny! Żałosne zakały człowieczeństwa! - syknęłam. Lucy... chodź tu... chodź... - szeptał ktoś w mroku. Podeszłam do uśmiechu pełnego zakrwawionych, ostrych kłów. 

-Czego chcesz?! - warknęłam. Uśmiech oblizał swoje pokryte szkarłatem zęby. Nie odpowiedział. Rozpłynął się w powietrzu, nie pozostawiając nawet śladu swego istnienia. Westchnęłam siadając na zimnej podłodze. Przymknęłam oczy, słysząc setki wściekłych, gwarnych głosów, szeptów i wrzasków. Dzisiaj były w wyjątkowo złym nastroju. Cholerstwa...

-Blood on the walls, blood around me, 

Nobody  know , what happened here.

Asylum is empty, guardians are dead,

how much more better to be mad. - zaczęłam śpiewać, próbując zagłuszyć pełne nienawiści i zniecierpliwienia głosy. Strażnicy wciąż milczeli wyraźnie nie mając czym mi zagrozić, więc ciągnęłam słowa niepokojącej melodii.

-Smile or die!

Just lose your mind! 

Smile or die!

Just lose your mind!  - śpiewałam głośniej i głośniej prawie krzycząc. Strażnicy nerwowo przełykali ślinę.

-The Joker is coming here,

I'm right now really sincere.

He will bring insanity

and kill that stupid sanity. - wciąż wesoło intonowałam kołysząc się wprzód i w tył. 

-Smile or die!

Just lose your mind!

Smile or die!

Just lose your mind! - mój głos niósł się upiornym echem po korytarzach Arkham Asylum.

-Madness will bring to Gotham laugh,

Lose your mind!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz