OBECNIE
Bolesne urywki wspomnień atakują mój zdewastowany pożogą szaleństwa umysł. Wszystkie pogrzebane w mrocznych zakamarkach obłędu, wypełzają na powierzchnię z opętańczym wrzaskiem Banshee*. Przed moimi oczami tańczą umarli, a w żyłach płynie toksyczne pragnienie śmierci... jedno z uczuć towarzyszących mi od niekończących się miesięcy spędzonych z tym...tym...monstrum. Świadomość rani moje zmysły. Świadomość rozbija na maleńkie odłamki szkła wszystkie moje tak kruche obietnice, które kiedyś wydawać się mogły z diamentu, teraz były jedynie marną podróbką szlachetnego kruszcu. Świadomość, bolesna aż do kości przypomina mi o utraconej duszy... Chwieję się na nogach, dreszcze przechodzą mnie aż po końcówki zgniłozielonych włosów, które mam ochotę powyrywać niczym chwasty z zadbanego ogrodu... Jednak doskonale wiem, że niczego to nie zmieni... Bo gdy korzenie sięgną wystarczająco głęboko nic nie jest w stanie już ich usunąć... Możesz posadzić tam nowe kwiaty, możesz udawać, że zawsze tam były, możesz z czasem nawet zapomnieć... ale one zawsze tam będą... Wijące się, gnijące w ciemnościach, żywiące się twoją kwiecistą powłoką...
-Proszę nie. Błagam, mam rodzinę, dzieci! - ocuca mnie choć na chwilę z bezlitosnego, rwącego potoku własnej spływającej krwią i szaleństwem przeszłości, głos jakiegoś mężczyzny. Spoglądam w jego stronę. Klęczy na mokrej ziemi wraz z jakąś kobietą. Deszcz rozmywa jego postać, a północny wiatr świszczy niczym hałaśliwe szepty w mojej głowie. Spoglądam przypadkiem w swoje odbicie w kałuży. Momentalnie obracam wzrok od martwego, obłąkanego mordercy, którego tam widzę.
-Obędą się bez ojca. Ja swojego nawet nie poznałem, a zobacz na jakiego wspaniałego człowieka wyrosłem! - zarechotał jeden z oprawców, w geście parodii obracając się wokół własnej osi, aby zrozpaczony ojciec przyszłych sierot mógł się mu dobrze przypatrzeć.
-Poza tym zostanie im jeszcze mateczka! Obiecuję jej zbytnio nie poturbować! - zarechotał kolejny, a zaraz potem wszyscy wybuchli groteskowym śmiechem. Zacisnęłam dłonie w pięści.
-A ja obiecuję, że nie strzelę ci w łeb. - włączyłam się do wymiany zdań i nim ktokolwiek zdążył jakkolwiek zareagować strzeliłam rechoczącemu kretynowi prosto w jego krocze. Jego zwierzęcy wrzask rozległ się w powietrzu. Uśmiechnęłam się okrutnie.
-A więc ojciec cię porzucił, powiadasz? - zwróciłam się do osiłka z kijem bejsbolowym na ramieniu, jak gdyby nigdy nic.
-A co cię to kurwa obchodzi? I kim ty kurwa jesteś?! - warknął opryskliwie. Przeładowałam broń.
-Twoim kurwa koszmarem. - syknęłam, po czy strzeliłam mu prosto w wątrobę. Trochę potrwa nim się wykrwawi... Zwróciłam się w stronę pozostałych, którzy natychmiast podnieśli ręce w geście kapitulacji. Niezbyt mądrze nie posiadać broni palnej w Gotham...
-Czekaj! Poddajemy się! - odparł jeden z nich. Drugi spojrzał na niego z powątpiewaniem.
-Co ty kurwa wyprawiasz Mike?! Przecież też mamy broń! - syknął wściekle. Jednak jego kumpel ani myślał z niej skorzystać. W jego oczach błyszczał strach.
-A to jest kurwa córka Jokera idioto! Nie widzisz tych włosów?! - warknął tamten w odpowiedzi. Prychnęłam. Nigdy się go nie pozbędę... Ma mnie w garści... Tak jak całe Gotham... A ja mu w tym pomogłam...
-To jest Lucy Johnson? - zapytał z powątpiewaniem. - To jest Smile?
-A czego oczekiwałeś? Że wypruję flaki twoim kumplom, wepchnę ci je do gardła i wytnę ci na twarzy uśmiech nożem zanosząc się śmiechem? - zapytałam z irytacją, podchodząc do niego bliżej.
-A nie tym przypadkiem się zajmujesz? - spytał kąśliwym tonem. Zacisnęłam mocniej pięści, po czym wyciągnęłam zza paska przeklętą talię kart.
CZYTASZ
Lose your mind!
FanfictionKontynuacja ''Why so serious?". Rok i trzy miesiące... Tyle minęło od ucieczki największego koszmaru Gotham. Joker zniknął postrzelając Harleen Quinzel i ciężko raniąc Robina. Lucy zaginęła najprawdopodobniej porwana i zamordowana przez własnego o...