OBECNIE
Z uśmiechem rzuciłam na stół kartę Czarnego Jasia i obrzuciłam zebrane przy stole dziesiątki triumfującym uśmieszkiem. Mężczyźni spojrzeli po sobie skonsternowani. Jeden z nich przewrócił oczami i zapewne zbierał się w sobie by po raz szesnasty uświadomić mi, że w pokerze nie używa się karty Czarnego Jasia, ale ja nie mogłam zrozumieć dlaczego tak ich wszystkich to wkurza. Przecież to taka fajna karta...
-Panno J., w pokerze nie funkcjonuje ta karta. - odezwał się jeden z gangsterów zgodnie z moimi przewidywaniami. Prychnęłam.
-A niby dlaczego nie? - zapytałam pretensjonalnie. Wokół stolika rozległy się zirytowane westchnienia.
-Bo takie są zasady. - odparł mężczyzna ledwo powstrzymując swoją złość. Na mojej twarzy wykwitł złowieszczy uśmieszek.
-Ja nigdy nie gram według zasad... - odpowiedziałam, a w moim tonie zabrzmiała groźba. Nim zastanowiłam się nad tym co w ogóle robię moje palce niemal automatycznie powędrowały w stronę mojego przypiętego do paska spodni pistoletu. Błyskawicznie wstałam i wycelowałam w dziesiątkę, która wciąż marudziła i w sumie zaczęło mnie to już wkurzać... Na twarzy mężczyzny pojawiło się bezgraniczne zaskoczenie. Uśmiechnęłam się wesoło odbezpieczając pistolet.
-Przynudzasz. - wycedziłam nie spuszczając z niego wściekłego spojrzenia oczu i radosnego uśmiechu ust, po czym nim ktokolwiek zdążył sięgnąć po własną broń pociągnęłam za spust.
Po salonie rozległ się ogłuszający huk wystrzału, a mężczyzna, który jako jedyny zdobył się na wypominanie mi błędów osunął się na ziemię z krwawiącą dziurą w czaszce. Dziesiątki przy stole wymieniły się spojrzeniami szeroko otwartych oczu. Przechyliłam lekko głowę spoglądając na nich z niewinnym uśmiechem na ustach.
-Ktoś jeszcze ma obiekcje do mojej gry? - zapytałam lekko. Nikt nie odpowiedział. Wróciłam do stolika ignorując trupa brudzącego perski dywan pod naszymi nogami.
-Na czym to skończyliśmy? - zapytałam i nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć uderzyłam się otwartą dłonią w czoło przypominając sobie przebieg rozgrywki. - A no tak! Wygrałam! - wykrzyknęłam radośnie, po czym roześmiałam się, a jeden z mężczyzn przy stoliku wzdrygnął się na ten dźwięk. Skąd ta powaga panowie?
Kilka godzin później, a może więcej albo mniej... w sumie nie jestem pewna...ostatnio mam problemy z określaniem czasu czy pamiętaniem jakiś wcześniejszych wydarzeń... stałam na przeciwko Pingwina w jego biurze. Siedział za mahoniowym pozłacanym biurkiem, a w ustach trzymał zapalone cygaro, z którego buchały obłoki pary. Przypominało mi to unoszący się dym nad palącymi się ciałami... Po jakimś czasie zostaje z nich tylko popiół... Wszystko czym kiedykolwiek byli ginie bezpowrotnie w płomieniach...stracone...na wieki... Ale taki popiół ze szczątkami świetnie użyźnia glebę! Rosną na nich pyszne dojrzałe truskawki! Mniam... Mój tatuś miał kilka krzaczków w ogródku... Pingwin spogląda na mnie z czystą pogardą w oczach. Gdyby nie jego dwunastu ochroniarzy otaczających mnie niczym rój wściekłych pszczół już dawno zmienił by do mnie nastawienie...
-Podsumowując... chcesz bym przekupił strażników w Arkham by wypuścili Killer Frost, bo chcesz wywołać zimę i ulepić sobie bałwana? - zapytał beznamiętnym tonem. Uśmiechnęłam się niewinnie.
-Nie. Chcę byś ją wypuścił i dostarczył mnie. - odparłam. Pingwin zmierzył mnie zniesmaczonym spojrzeniem.
-Nie możesz kazać tego zrobić tym kretynom klauna, w końcu chyba paru ci przysłał? - zapytał, a ja przewróciłam oczami.
-Ale z ciebie nudny, niedomyślny zgred! -wykrzyknęłam skonsternowana. Chwilę później dwanaście pistoletów celowało w moją głowę. Pingwin obrzucił mnie wściekłym spojrzeniem.
-Powinnaś wiedzieć, że nie obraża się ludzi potężniejszych od ciebie durny pomiocie klauna! Jesteś popieprzona zupełnie jak on. Chcesz bym za NIC odwalił za ciebie całą robotę, bo ty nie chcesz się ujawnić? - warknął w moją stronę wstając. Uśmiechnęłam się upiornie.
-Nie za nic. Za twoje życie wściekły ptaszku. - odparłam niewinnie, po czym z zawrotną prędkością przeturlałam się pod biurko przy akompaniamencie wystrzałów. Kretyni nie mieli pojęcia, że sami się zabiją...
Całym pomieszczeniem wstrząsnęło kilkanaście drobnych wybuchów. Dokładnie dwanaście. Roześmiałam się na cały głos. Ci idioci nie zauważyli podmienionych pistoletów z mikroładunkami, które podrzuciły im ósemki. Uruchamiały się, gdy tylko pociągnęli za spust. Kretyni o niczym nie mieli pojęcia i niczego się nie domyślili. Po kilku minutach pełnych wrzasków ginących i przekleństw reszty, wszyscy byli martwi. Pingwin zakrywał się swoją parasolką przed latającymi częściami ciał oraz wnętrznościami swych strażników i wszechobecną krwią. Wyszłam spod biurka i chwyciłam leżący na nim klucz. Zignorowałam krwawe pobojowisko i przeszłam po trupach (a właściwie po ich porozrzucanych częściach) do drzwi, które zamknęłam. Rozległ się zgrzyt zamka. Obróciłam się z uśmiechem w stronę Pingwina wyciągając nóż zza paska. Pingwin z mordem w oczach wycelował do mnie z parasolki. Roześmiałam się nie mogąc powstrzymać śmiechu na ten widok pomimo, że doskonale wiedziałam co ukryte jest w tej parasolce.
-Zastrzelę się cholerna gówniaro! - wycedził przez zęby. Uniosłam ręce w górę uśmiechając się.
-Zrób to, a sam umrzesz. - odparłam wesoło. Pingwin zmrużył oczy.
-Co to ma do kurwy nędzy znaczyć?! - warknął.
-Piłeś dzisiaj koktajl? Koktajle są pyszne.Takie słodkie i...
-O czym ty pieprzysz?! Odpowiedz mi na pytanie! - przerwał mi ze wściekłością. Przewróciłam oczami.
-Przecież właśnie to robię. Ale powiedz...piłeś ten koktajl czy nie? - zapytałam. Twarz superzłoczyńcy przybrała niezdrowy czerwony kolor. Jak pomidor! Pomidorowy wściekły ptaszek! To świetna ksywka! Chyba będę go tak teraz nazywać... Ciekawe czy wkurzy go to jeszcze bardziej?
-A co do mojej śmierci ma ten cholerny koktajl?! - syknął ledwo nad sobą panując. Przewróciłam oczami. Ale ludzie są niedomyślni...
-Była w nim trucizna. - odparłam wzruszając ramionami. W oczach Pingwina pojawiło się niedowierzanie. Chwilę później wybuchł śmiechem.
-Naprawdę myślisz, że można mnie tak po prostu otruć? - zaczął z rozbawieniem. Zmarszczyłam brwi.
-No...tak. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Pingwin rechotał przez kilka chwil, po czym spojrzał na mnie z litością...nienawidziłam jej. Zacisnęłam dłonie w pięści... Nie mogę go zabić...jeszcze nie teraz...jest mi potrzebny.
-Jestem królem Gotham, trucizny to dla mnie chleb powszedni. Jestem uodporniony. Żadna trucizna na mnie nie zadziała. Na wszystkie mam antidotum. - wytłumaczył mi rozbawiony. Na mojej twarzy wykwitł złośliwy uśmieszek.
-Na truciznę Jokera też? - zapytałam, choć doskonale znałam odpowiedź. Nie istniało na nią antidotum...Tylko mój tatuś był na nią uodporniony... Tylko jego krew była w stanie oprzeć się zabawnej śmierci ze śmiechu... Pingwin przestał się uśmiechać, a w jego oczach pojawiła się delikatna nuta strachu. Uśmiechnęłam się wesoło.
-Biedny wściekły pomidorowy pingwinek... chyba wreszcie odbędzie swój pierwszy lot... prosto do piekła. - powiedziałam z uśmieszkiem na twarzy obłudnie słodziutkim tonem.
-Wydostanę Killer Frost i dostarczę ci ją w wybranym przez ciebie miejscu. - wycedził przez zęby superzłoczyńca. Uśmiechnęłam się szerzej.
-Grzeczny ptaszek. - odezwałam się przesłodzonym tonem, po czym odwróciłam się do wyjścia i rzuciłam przez ramię upiornie uroczym głosem. - Spiesz się, to oferta ograniczona czasowo! A czas leci zabójczo szybko...
CZYTASZ
Lose your mind!
Fiksi PenggemarKontynuacja ''Why so serious?". Rok i trzy miesiące... Tyle minęło od ucieczki największego koszmaru Gotham. Joker zniknął postrzelając Harleen Quinzel i ciężko raniąc Robina. Lucy zaginęła najprawdopodobniej porwana i zamordowana przez własnego o...