OBECNIE
Tik-tak... tik-tak... tik-tak - wciąż powtarzają wskazówki zegara na ścianie. Z nudów grzechoczę łańcuchami. Siedzę przy stoliku wśród szaleńców, a zegar tyka i tyka... wciąż tylko tyka... Mężczyzna w głupim kapeluszu spogląda na mnie od dłuższego czasu. Jego ciemne oczy wpatrują się we mnie i wwiercają przy akompaniamencie wrzasków, krzyków i płaczu. Stukam długimi, bladymi palcami o metalowy blat w rytm trawiącej mnie irytacji. Ile jeszcze będę musiała tu siedzieć? Kiedy wróci mój ukochany tatuś? Czy ktoś w końcu sprzątnie tego pieprzonego Red Hooda? To przez niego tu wylądowałam! To przez niego się ujawniłam! To przez niego zawiodłam mojego tatusia! Otoczona czterema metrami litej stali i siedmioma litrami nudy obmyślałam najboleśniejszą możliwą śmierć dla tego sługi rozsądku i ludzkiego idiotyzmu. Cholerny niewolnik wspomnień! Gdyby nie Batsy... sprezentowałabym władcy chaosu głowę tego podłego nikczemnika. Jego krew na moich dłoniach... Jak to cudownie brzmi... Przymknęłam oczy rozkoszując się dochodzącym zewsząd rozpaczliwym wyciem. Cierpienie wyjącego przenikało do kości i pełzało wśród metalowych łańcuchów. Jego ból zdawał się być pożywieniem dla niewolników moralności i rozsądku. Przeokrutna symfonia hipokryzji... Rozciągnęłam usta w szyderczym uśmieszku. Gdy otworzyłam oczy, naprzeciw mnie ujrzałam mężczyznę w kapeluszu, który wgapiał się we mnie z chorą fascynacją. Dopiero teraz zdołałam mu się lepiej przyjrzeć. Poszarzała twarz, ciemne kręcone włosy sięgające ramion, lekki zarost i to dziwne spojrzenie pełne czegoś czego nie potrafiłam zrozumieć. Intrygował mnie jednak ten kapelusz. Wszyscy tutaj byli ubrani identycznie. Te same nudne pomarańczowe uniformy więzienne. A on miał ten czekoladowo-żółty kapelusz z kilkonastoma różnej wielkości i faktury chronometrami. Zmrużyłam oczy.
-Dlaczego się tak mi przypatrujesz? - zapytałam z zaciekawieniem. Kapelusznik uniósł brwi jakby dopiero teraz uświadomił sobie, że ja także go obserwuję. Przegryzł dolną wargę.
-Zupełnie jak ona... taka podobna...taka...- wymamrotał pod nosem ledwie słyszalnym szeptem. Zmarszczyłam brwi. Zero grzeczności! Gdzie jego maniery?
-Halo! Mówię do ciebie! - podniosłam głos, machając mu dłonią przed twarzą, czując jak łańcuch zostawia krwawy ślad wokół mojego nadgarstka. Mężczyzna przełknął głośno ślinę.
-Wybacz...po prostu kogoś mi przypominasz... kogoś kogo bardzo kochałem... - westchnął, a ja przekręciłam głowę na bok.
-Kogo takiego? - zapytałam chcąc uwolnić się od tej wykańczającej rutyny dnia codziennego. Kapelusznik spojrzał mi głęboko w oczy. Lśniło w nich szaleństwo i coś...coś jeszcze...
-Moją drogą siostrę Alice... Moja ukochana siostrzyczka... - odpowiedział rozmarzając się. Czułam od niego nieznośny odór zachowanych wspomnień. To one są podstawą racjonalizmu, to one tworzą kraty zamykając nas w nieznośnej celi zdrowego rozsądku i nikomu niepotrzebnej moralności. Odsunęłam się od niego z obrzydzeniem.
-Niewolnik wspomnień! - warknęłam. -Podła kreatura, zarażona poważną chorobą ludzkości!
-Jesteś Lucy Johnson, prawda? Córka Jokera i Harley Quinn? -spytał ignorując przytyk. Na dźwięk tego nazwiska ścisnął mi się żołądek, a przed moimi oczami przeleciały setki scen. Jednak zbyt szybko bym jakąkolwiek zapamiętała. Wszystko było tylko kolorową migawką. W moich żyłach zagotowała się wściekłość. Rzuciłam się przez stół z wyciągniętymi, rozczapierzonymi palcami, ale i tak nie zdołałam dosięgnąć jego szyi. Łańcuchy gwałtownie szarpnęły mnie w tył. Wpatrywałam się uparcie w pulsującą tętnice. Wystarczyłoby tylko parę centymetrów...
-Użyj tego nazwiska jeszcze raz, a rozerwę ci żyły i utopię cię w twojej własnej krwi! - syknęłam z obłędem w oczach. Kapelusznik przekręcił głowę.
CZYTASZ
Lose your mind!
FanfictionKontynuacja ''Why so serious?". Rok i trzy miesiące... Tyle minęło od ucieczki największego koszmaru Gotham. Joker zniknął postrzelając Harleen Quinzel i ciężko raniąc Robina. Lucy zaginęła najprawdopodobniej porwana i zamordowana przez własnego o...