Rozdział XXXVII

467 47 2
                                    

15 MIESIĘCY WCZEŚNIEJ

-Kto mi powie gdzie jest Syberia?- pyta pani Querre znudzonym tonem rażąc wszystkich w klasie swoim pogardliwym spojrzeniem znad okrągłych okularków. Jej oczy zdają się mówić odpowiedz źle, a wyślę cię do obozu pracy w dawnym Związku Radzieckim głupie dziecko. Uczniowie spuszczają głowy nagle doznając niezwykłego zainteresowania swoimi notatkami. 

-W Rosji pani profesor! - wykrzykuje jakiś uczeń w pierwszej ławce po dłuższej chwili niepokojącej ciszy. Nauczycielka wbija w niego swój lodowaty wzrok, a ten jakby kurczy się pod tym spojrzeniem, aż w końcu dochodząc do rozmiarów pojedynczego kwantu* zupełnie znika. Nikogo zdaje się to nie dziwić. 

-Syberia leży w Rosji. Rosja leży w Europie. A Europa leży za oceanem. - kontynuuje po chwili pani Querre beznamiętnym tonem zupełnie nie zwracając uwagi na skwantowanego ucznia. - Niedokładność to błąd. Niedokładność to brak precyzji. Niedokładność to zero punktów. - czyni aluzję do poprzedniej odpowiedzi tonem tak oschłym, że byłby w stanie wysuszyć Pacyfik.

-Jeśli jednak mowa o błędach, cofnijmy się do etapu biologicznego punktu widzenia geograficznej struktury demograficznej populacji matki Ziemi. Spójrzmy na błędy populacyjne. Przyjrzyjmy się pomyłkom genetycznym zaistniałych w zbiorowości społecznej. - podejmuje nowy temat nauczycielka rozpoczynając upiorną wędrówkę wzdłuż klasy przy akompaniamencie stuku jej obcasów, przywodzących na myśl wytrawnego demona chwilę przed ujawnieniem swego prawdziwego oblicza. Niespodziewanie zatrzymuje się wprost naprzeciw mnie i świdruje mnie swoim pełnym nieukrywanej wzgardy spojrzeniem i pyta głosem, w którym wyraźnie pobrzmiewa fałszywa fascynacja maskująca gigantyczną porcję zniesmaczenia. - Lucy, jak to jest być taką genetyczną wadą społeczeństwa? - pyta, a wszystkie pary oczu momentalnie wbijają się we mnie niczym dwa tuziny ostrych jak diabli żyletek. Braknie mi głosu, moje dłonie zaczynają się trząść, a w oczach błyszczy nieme przerażenie.

-Co...co pani ma na myśli? - pytam przez zaciśnięte gardło ledwie dosłyszalnym szeptem. Mój głos zdaje się brzmieć jak głos konającego. Na twarzy nauczycielki pojawia się współczujący uśmieszek, wyglądem przypominający nikczemny pastisz* życzliwości. Wokół rozlegają się szepty nieskończonej podłości permisywizmu*. 

-Ty...- mówi przez zaciśnięte usta pani Querre wskazując mnie palcem. W jej oczach błyszczy nienawiść. - Ty nie jesteś godna człowieczeństwa Lucy. Nie posiadasz go! Nie zasługujesz nawet na imię.. na jakikolwiek ludzki atrybut. Potwory takie jak ty nie mają prawa do imion! - krzyczy, wyciągając swoje rozczapierzone kościste palce w moją stronę. Wstaję z ławki z szybkością kobry. Cała się trzęsę. Niczego już nie rozumiem. 

-O czym pani opowiada? - staram się zapytać, jednak z moich ust nie wydobywa się żaden dźwięk. Dopiero po chwili spostrzegam, że nie mam ust. 

-Jesteś szaleńcem! Morderzynią! Potworem! - wrzeszczy nauczycielka, a uczniowie niczym zgraja zombie zaczyna powtarzać za nią potwór,  morderczyni, szaleniec. - To wszystko twoja wina durny bachorze! To ty sprowadziłaś na nas to wszystko! To ty jesteś odpowiedzialna za to wszystko! To ty mnie zabiłaś! - warczy, a ja dopiero teraz spostrzegam, że jest cała we krwi, a z jej brzucha wylewają się jej wnętrzności. Żołądek podchodzi mi do gardła. Spoglądam na moich rówieśników, którym brakuje części ciała, głów, oczu, rąk, serc, nóg... Cofam się z przerażeniem przed tłumem żywych trupów, przewracając po drodze kolejne ławki. Strach zaczyna oplatać wokół mojej szyi ciasną pętlę, a ja poczynam się nim dusić. W rozpaczy zaczynam wymachiwać dłońmi w geście kapitulacji, ale ktoś popycha mnie na ścianę nim zdążę cokolwiek zamanifestować. Z przerażeniem spoglądam na zielonowłosego mordercę z zakrwawionym łomem w dłoniach. Upiorna postać z psychodelicznym śmiechem wyciąga zza paska glocka i zaczyna strzelać do martwych oskarżeń, które wstały z grobów. W powietrzu zaczyna pachnieć prochem strzelniczym i metalicznym zapachem krwi. Wnętrzności fruwają po sali niczym anioły śmierci w noc ostatecznej plagi egipskiej. Rdzawo-obsydianowy szkarłat zalewa salę hektolitrami, a kończyny pływają w nich wściekle młócąc swoją powierzchnią w rozpaczliwym ratunku przed utonięciem. Ze ścian zaczynają wylatywać smoliste motyle pełne śnieżnobiałych uśmiechów rechoczące w rytm wrzasków zabijanych. Chcę wrzeszczeć, uciec, schować się jak najdalej, ale nie mogę... Zamiast tego skulona siedzę pod ścianą nie mogąc się poruszyć, ani czegokolwiek powiedzieć, spętana straszliwymi łańcuchami bezsilności. Mogę jedynie z lękiem obserwować zalewającą mnie posokę i kąsające mnie smoliste motyle śmiejące się tym okrutnym pełnym makabry śmiechem, doprowadzającym moje zmysły do płaczu. Gdy głowa ostatniego martwego ucznia znika pod powierzchnią wrzącej rdzawej posoki, zielonowłosy potwór obraca się w moją stronę.

Lose your mind!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz