Rozdział XXXVI

449 47 7
                                    

*     *     *

   Trzask pękających kości przerwał z łoskotem przeraźliwy świst lodowatego wiatru w jej uszach. Przebiegła ją nagła fala dotkliwego bólu, gdy tylko jej smukłe, złodziejskie ciało napotkało twardą powierzchnię maski samochodowej. Jej krzyk zginął pośród wycia alarmu, a w oczach rozbłysły krwawe smugi. Poczuła jak niemal każda komórka w jej pokiereszowanym ciele wrzeszczy w rytm jej oszalałego serca, które o dziwo jeszcze biło. W zatęchłym powietrzu The Browery zatańczyła woń świeżej krwi, na moment przeważając smród alkoholu, dymu papierosowego i niedomytych ciał. Tymczasem prawie martwa, prawie żywa kobieta walczyła o zachowanie świadomości. Nie mogła pozwolić opaść sobie w niebyt. Nie posiadała niestety tegoż luksusu. Zacisnąwszy zęby spróbowała wprawić w ruch ranne komórki, tkanki, a na końcu także i organy oraz kończyny. Ból rozlał się po jej drobnym ciele niczym tsunami topiące swe ofiary i pożerające ich wielopokoleniowy dobytek prędzej niż mrugnięcie oka. Zadrżała, starając się przezwyciężyć tenże kataklizm. Najpierw lekko uniosła głowę by spojrzeć w oczy swego niedoszłego przyszłego bądź przeszłego zabójcy, który spoglądał na nią z okna pobliskiego budynku z wyrazem najwyższego zobojętnienia na jakiekolwiek bodźce z zewnątrz prócz rozkazów Jokera i jego koszmarnego bachora. Kobieta-kot zaklęła pod nosem, gdy jej spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem rozbawionej Lucy Johnson opierającej się o parapet kilka pięter wyżej. W jej zimnych niebieskich oczach iskrzył obłęd. Cała jej postawa zdawała się mówić ''wygrałam kociaku, z przyjemnością popatrzę jak umierasz''. Jednakże Selina Kyle nie zamierzała poddać się tak łatwo. Śmierć nie leżała w jej interesie, a kogo jak nie ją, można było nazwać prawdziwą kobietą biznesu? Ta małolata jeszcze się przekona z kim zadarła. Jeszcze jej za to zapłaci. Już ona tego dopilnuje. A trzeba było wiedzieć, że gdy trafiało się na listę wrogów tej kotki, nie można było znać dnia, ani godziny, gdy jej pazury rozszarpią ci gardło... Korzystając z chwili triumfu perfidnego dzieciaka, Selina wzięła głęboki wdech i wmawiając sobie, że ból nie jest w stanie jej zagrozić, sturlała się z wgniecionej już teraz maski auta, które prawdopodobnie ocaliło jej życie. Z sykiem znalazła się na popękanym bruku i ogarnęła wzrokiem najbliższą okolicę. Traf chciał, że zaraz pod nieszczęśliwie szczęśliwym samochodem znajdował się właz studzienki kanalizacyjnej. Kobieta-kot rzuciła ukradkowe spojrzenie w górę, by spostrzec nikczemny uśmieszek córki klauna. Wielkim wysiłkiem uniosła prawą dłoń i wystawiła swej niedoszłej morderczyni środkowy palec, po czym wturlała się pod samochód i znikła w odmętach kanalizacji. Doszedł ją jeszcze opętańczy śmiech pomiotu zielonowłosego szaleńca, po czym jej dłonie przywarły do drabinki, a nogi kurczowo ją obejmując w zastraszającym tempie pousuwały ją wraz z posiniaczonym ciałem w dół ku mętnej wodzie pełnej odpadków. Gdy jej stopy uderzyły w dno, jednocześnie rozchlapując wokół ścieki, walczyła by ustać na własnych nogach. Chwiała się na boki usiłując utrzymać równowagę na kościach, które pozostały jej w jako tako nienaruszonym stanie. Opierając się dłońmi o ścianę i oddychając ciężko, poczuła nieznośny odór nieczystości. Skrzywiła się, powstrzymując wymioty, i na wpół brodząc, na wpół idąc rozpoczęła żmudną wędrówkę ku upragnionej wolności, życiu i zemście. Czując jak płuca nadwątlone przez wbijające się w nie popękane żebra odmawiają jej posłuszeństwa, podtrzymywała krwawiący brzuch, w którym upadek otworzył dopiero co zasklepioną ranę po niedawnym starciu z nożownikiem. W jej umyśle natomiast formowały się coraz to nowe pokrzepiające duszę wizje krwawej vendetty. Och, jakże ona pragnęła odwetu na tej cholernej smarkuli. Jakże pragnęła pokazać jej drapieżną stronę swej natury. Jakże pragnęła jej śmierci.  Dopiero po chwili ocknęła się ze swych błogich rozmyślań o brutalnym odwecie, gdy dotarło do niej, że lada moment ta obłąkana marionetka Jokera wyśle za nią swych ludzi. Momentalnie przyspieszyła i skręciła w korytarz ciemniejszy niż wszystkie inne. Mrok był jej sprzymierzeńcem. Była kotką, a koty doskonale odnajdują się w ciemnościach. Opatuliła się więc cieniami niczym najmilszą kołdrą i podziękowała im za swą gościnę. Nie myliła się co do zamiarów swej oprawczyni. Nie minęło nawet parę minut, gdy do jej wyczulonych uszu doszedł dźwięk rozchlapywanej wody i kilkunastu męskich głosów. Zaśmiała się cicho pod nosem i skryła się w następnym korytarzu. Mężczyźni... Jakże łatwo było nimi zawładnąć. Wystarczyło jej słowo, skinienie czy raptem gest, a już byli jej posłuszni niczym baranki. Zgubieni ułudną obietnicą jej pełnych rubinowych ust i nęcących kocich oczu wpadali w jej pazury nieświadomi nadchodzącej zguby. Mogła nakłonić ich do wszystkiego... i mogła zrobić z nimi wszystko co jej się żywnie podobało. W ciągu całej jej kariery diabelskiej kusicielki tylko jeden wciąż stanowił dla niej wyzwanie... On sam, tonący w mroku i opływający w światło dnia - Batman. Człowiek co najmniej niezwykłego wręcz uporu. Jedyny, któremu udało się zawładnąć jej spiżowym sercem i jedyny, który na nie zasługiwał. Na myśl o nim jej ciało owładnęła jakby nowa energia i wiara. Wierzyła... wierzyła, że się wydostanie, że przeżyje, że go ostrzeże... Jakby na potwierdzenie jej myśli ujrzała przed sobą pokrytą rdzą drabinę prowadzącą ku światłu, ku wolności, ku niemu... 


***

     Czując w ustach metaliczny smak własnej krwi poruszała się niczym żywy trup w kierunku willi widocznej na horyzoncie. Parła do niej ostatkiem sił, właściwie jedynie siłą nieprzebłaganej woli niczym dogorywający wędrowiec na pustyni idący ku swej oazie. Chłód powietrza Gotham City przenikał ją aż do kości. Dreszcze obejmowały ją zmasowanymi falami, a przeciekający jej przez palce ciepły szkarłat zdawał się parzyć. Zęby jej szczękały w rytm niepełnych, urywanych oddechów. Każdy z nich sprawiał jej niewypowiedziany ból. Błoga nieświadomość tumaniła jej umysł fałszywymi obietnicami ulotnego wytchnienia. Nie mogła dać się im zwabić. Nie mogła ufać swojemu organizmowi. Nie mogła się poddać. Nie teraz. Nie kiedy była tak blisko celu. Nie kiedy była o krok od zdradzenia kluczowej informacji w grze, głównego gracza. Nie kiedy los całego jej miasta oraz ukochanego zależał od kaprysu obłąkanego maniaka pragnącego jedynie patrzeć jak świat płonie. Jeszcze tylko kawałek. Jeszcze tylko chwila. Jeszcze tylko jeden krok... Ignorując błagające o litość połamane kości, naderwane mięśnie i posiniaczone komórki po niemal wieczności niemożliwej tortury znoszonej w najcichszym milczeniu wcisnęła dzwonek, oparwszy się o bramę, ciężko dysząc. Z dziwnym rozbawieniem zdała sobie sprawę, z tego, że nigdy go nie użyła, pomimo, że była to wiele, wiele razy... 

-Rezydencja Wayne'ów, słucham? - odezwał się uprzejmy, ale nieco sztuczny głos Alfreda w elektronicznym domofonie. Selina miała ochotę pominąć te wszelkie idiotyczne uprzejmości i wykrzyczeć informacje, które miała nim jej umysł nie wytrzymując osunie się w niebyt, a cenne informacje stracą termin ważności. 

-Wie..m... gdzie... je...st..są... - wyjąkała urywkami słów, wciąż nie mogąc złapać tchu po ponadludzkiej wędrówce. 

-Nie bardzo rozumiem. - odezwał się monotonny głos lokaja. Kobieta-kot poczuła jak bezsilność zaczyna budzić w niej mordercze instynkty.

-Mam..wia...do..mość! Wpuść...mn..ie! - krzyknęła do słuchawki, tracąc resztki cierpliwości.

-Panna Kyle? - rozpoznał jej głos.

-Tak..do...chole..ry! - wrzasnęła w odpowiedzi, niemal słysząc tykający w jej głowie zegar, odliczający czas do wyłączenia jej systemu.

-Cóż za niespodzianka! Dzwoni panna! - zażartował Alfred. W normalnych okolicznościach Selina odgryzłaby się jakąś ciętą ripostą, jednak w tej chwili nie miała czasu na słowne gierki. Zacisnęła dłonie w pięści.

-Otwie..raj do jas..nej cholery! - warknęła bez jakichkolwiek skrupułów, co do raczej przyjaznych relacji łączących ją z Alfredem. Parę sekund później brama otworzyła się, a przez wrota willi wypadł sam Bruce Wayne. Zaraz za nim wybiegli jego podopieczni oraz Alfred z przerażeniem w oczach. 

-Selino! - przemówił pełnym napięcia głosem Mroczny Rycerz łapiąc Kobietę-kot dokładnie, w momencie, w którym jej ciało odmówiło jej posłuszeństwa i osunęła się na ziemię. 

-Bruce..- wyszeptała z lubością spoglądając w oczy swego wybranka. 

-Co się stało? - zapytał lekko drżącym głosem. W jego oczach zimne wyrachowanie detektywa kryło za sobą strach niemal tak wielki jak jego majątek. Selina uniosła dłoń, by dotknąć jego twarzy.

-Ersten Street 13... - wychrypiała, po czym powtórzyła niczym mantrę. - Erste..n Street 13... 

-Selino? - zwrócił się do niej ponownie z nieukrywanym lękiem Batman. Lecz ona już nie odpowiedziała. Opadła w ciemność, w noc, która dla kotów jest prawdziwą idyllą...


Lose your mind!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz