Rozdział XIII

691 69 7
                                    

OBECNIE

Czas to rodzaj zniewolenia... Zegar to kat... a wspomnienia to nasze kajdany... Ja jestem wolna. Uciekłam z więzienia norm społecznych... ale one wciąż za mną chodzą... Są moim cieniem...cichym szeptem...irytującym nawykiem... Czemu nie mogłam przyglądać się z obojętnością? Czemu musiałam ingerować? Czemu nie zabiłam także jej? Mówią, że kto pyta nie błądzi, ale im więcej pytań zadaję tym bardziej gubię się w labiryntach mojego własnego umysłu... Mam wrażenie, że minęła wieczność, a ja wciąż jestem tu sama. Sama przeciw powadze... Sama przeciw nietoperzowi... Sama przeciw wszystkiemu... Spoglądam na zepsuty zegar wiszący na ścianie. Sama go zepsułam... podobnie jak całą resztę zegarów w tym domu... Ich ciągłe tykanie doprowadzało mnie do szału. Tak jakby na siłę chciały udowodnić, że nie mogę bez nich żyć... bez czasu...bez wspomnień... bez przeszłości... Opadam na miękkie łóżko i wgapiam się pustym wzrokiem w sufit. Ile jeszcze mam czekać? Kiedy wreszcie wróci? Dlaczego nie mogę się ujawniać? Rozlega się pukanie do drzwi.

-Wejść. - mówię znudzonym tonem. Ciężkie mahoniowe wrota skrzypią przy otwieraniu. Do środka wchodzi Buff z tą swoją kamienną powagą. Rzucam ukradkowe spojrzenie na leżący na szafce nocnej nóż. Uśmiech Buff...

-Panno J., mamy gościa... - oznajmia kapitan wieczna powaga obojętnym głosem. Zrywam się z łóżka w jednej chwili. Czuję jak endorfiny poczynają krążyć na powrót w moich żyłach.

-Kto to Buffy postrachu dobrej zabawy? - wykrzykuję wesoło zapytanie patrząc wyczekująco na mężczyznę. Przesuwa się w drzwiach robiąc mi miejsce.

-Sama zobacz.- odpowiada wskazując wielką dłonią kierunek. Skocznym radosnym krokiem ruszam we wskazaną stronę. Zjeżdżam po poręczy schodów i gładko ląduje na wykładanej czarnymi kaflami podłodze. Idę korytarzem do salonu mijając po drodze kilka dziewiątek wychodzących na zewnątrz.

Otwieram drzwi do salonu i wchodzę do przestronnego pomieszczenia. Ściany są bordowe, a podłoga z ciemnego drewna. Dwie sofy stojące naprzeciw siebie są obite skórą zafarbowaną pod kolor ścian. Między nimi stoi okrągły szklany stolik do kawy, a w centralnym punkcie kominek w ciemnym drewnie. Przy ścianach ciągną się wielkie regały z książkami, a nad wszystkim wisi ozdobny szklany żyrandol. Podłogę pod meblami wyściela perski dywan. Poprzedni właściciele mieli sporo pieniędzy... ale nawet one nie były w stanie ich uratować przed smętnym losem opału do ich własnego luksusowego kominka. Ironia ma czarny humor. Na jednej z sof siedzi zakryta kapturem odziana na czarno postać. Rozciągam usta w podłym uśmieszku.

-Przemyślałeś moją ofertę? - zapytałam wesoło zajmując miejsce naprzeciwległej kanapie. Wyciągnęłam z wazonu na stoliku jednego z kolorowych lizaków mocno kontrastujących z mrocznym wnętrzem i wsadziłam sobie do ust czując słodki jagodowy smak. Postać w kapturze sięgnęła po swoją filiżankę herbaty. Buff chyba naoglądał się za dużo ''Alicji w Krainie Czarów'', bo ciągle komuś proponował herbatę. Pewnie nawet swoim ofiarom ją proponuję. ''Hej, wykrwawiasz się na śmierć, bo cię postrzeliłem, ale zanim cię dobiję, chcesz może napić się herbaty?"...

-Owszem... - odparł po dłuższej chwili tym upiornie szepczącym głosem. Pociągnął kolejny łyk herbaty. Dziwne, że nie widać było jeszcze po nim objawów...

-Po której więc staniesz stronie? Wygranych czy martwych? - zapytałam lekko z lizakiem w ustach. Strach na Wróble odłożył filiżankę na stół i odsłonił kaptur ukazując makabryczne oblicze. Jego twarz nie przypominała nic ludzkiego... Zaszyte usta i czarne oczy, w których nie było białek robiły osobliwe wrażenie. Do tego brak nosa i brudnoszara skóra pełna bruzd i blizn. Jego ciemne włosy były zaplecione w ciasne warkoczyki zaraz przy skórze głowy. Fascynowało mnie to co go zmieniło... jego przeszłość... choć wyrzekłam się własnej...

-Sama mi powiedz...Trucizna... którą wlał mi twój podwładny do herbaty ma mnie zabić czy wystraszyć? - odpowiedział pytaniem na pytanie przerażająco obojętnym szeptem. Przekręciłam głowę na bok. Wiedział o truciźnie, a i tak wypił herbatę? Sięgnęłam jedną dłonią do kieszeni dotykając zimnej stali mojego pistoletu.

-Myślę, że powinieneś się spytać o to tego podwładnego... - odwróciłam kota ogonem i uśmiechnęłam się niewinnie. Strach na Wróble wbił we mnie swoje demoniczne spojrzenie od którego w pokoju temperatura obniżyła się przynajmniej o kilka stopni.

-To twój podwładny...- nie dawał za wygraną kryminalista, a ja zmrużyłam oczy. Do czego on zmierza? Co planuje? Dlaczego nie ma objawów?

-Teoretycznie... ale to jest podwładny mojego tatusia... wszyscy mu podlegają. - odparłam wzruszając ramionami i zatapiając moje kubki smakowe w przepysznej jagodzie.

-Czyli to Jokera powinienem o to pytać? - spytał podejrzliwym tonem pełnym świszczących szeptów. Uśmiechnęłam się.

-Mógłbyś... ale jest nieosiągalny. - odpowiedziałam obojętnie. Strach na Wróble rozciągnął pozszywane usta w czymś na kształt upiornego okrutnego uśmiechu. Zaczynałam go lubić...może jednak nie powinnam zlecać trucizny jego herbatce...

-Jesteś sprytna...ale ja jestem sprytniejszy... - odezwał się szepczącym głosem, po czym w ułamku sekundy chwycił mnie za szyję i uniósł w powietrze. Poczułam jak tlen momentalnie mi ucieka. Wybuchłam śmiechem.

-Wariaci... ich oferty zawsze mają brudny haczyk... - szepnął w zamyśleniu Strach na Wróble. Zaczęłam się dławić, ale wciąż się śmiałam. Zwrócił się do mnie. - Myślałaś, że nie przewidzę tak prostej pułapki? Że dam się otruć?

-Nie. Chciałam się dowiedzieć czy masz antidotum. - wycharczałam ze śmiechem. Superzłoczyńca przekręcił głowę w wyrazie zaskoczenia.

-Przebiegłe zagranie... chciałaś sprawdzić jak bardzo użyteczny jestem... Podłe, ale zrozumiałe... - powiedział po chwili. Zaczęłam dyndać nogami w powietrzu. Tlen uciekał z moich płuc z prędkością światła, a ja dusiłam się coraz bardziej.

-Zamierzasz mnie zabić? - wydusiłam z siebie rozbawionym cienkim głosikiem. Strach na Wróble zacisnął mocniej uchwyt, a ja w rozpaczliwym odruchu zleconego przez niedotleniony mózg chwyciłam rękoma jego dłonie blokujące mi dopływ powietrza.

-Uświadomić... - odrzekł po trwającej wieczność chwili, w której miałam wrażenie, że umrę w tak głupi sposób. Uduszona przez własnego gościa... W chwili gdy wypowiedział to jedno słowo puścił mnie, a ja upadłam bezwładnie na perski dywan łapczywie chwytając powietrze w płuca.

-Co,.. chcesz.... przez to... powiedzieć? - wycharczałam zmuszając swoje poranione struny głosowe do współpracy i wstając chwiejącym się krokiem z dywanu. Strach na Wróble spojrzał na mnie, a na jego twarzy znów pojawił się ten dziwny uśmiech.

-Wybrałem stronę wygranych...ale zamierzam współpracować na własnych warunkach... - rzekł szepczącym głosem, a ja stanęłam na nogi. Na mojej twarzy zagościł złośliwy uśmieszek. Tą rundę wygrałeś...ale kolejną przegrasz... Podeszłam do niego podając mu dłoń.

-Będzie nam się dobrze współpracować. - powiedziałam wciąż cienkim głosem, a Strach na Wróble podał mi dłoń. Już niedługo... Gotham będzie nasze...

Ostatni dzień weekendu

I tak oto długi weekend wrednego polsatowania powoli dobiega końca. Jeszcze dziś wieczorem na moim profilu w konwersacjach pojawi się głosowanie, dzięki, któremu będziecie mogli mieć wpływ na historię Lucy ;^. Wciąż możecie też pisać własne teorie na temat ''żelusia''. Dziś jest niestety już ostatni dzień długiego weekendu, bo jutro wyjeżdżam, także za mniej więcej tydzień możecie się spodziewać kolejnego rozdziału. Dajcie znać czy chcielibyście więcej takich maratonów ;). Wredny Polsat bez odbioru xd.





Lose your mind!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz