1

20.8K 713 415
                                    

Kolejny dzień tych durnych wakacji... Jednak z dwojga złego wolałabym nie wracać do szkoły. A wszystko przez pewnych czterech durniów. Durniów którzy z bogu wiadomego powodu się na mnie uwzięli. Na myśl o spotkaniu tej bandy miałam ochotę zawinąć się w koc, zjeść pudełko lodów, po czym skoczyć z mostu krzycząc "niech was szlag, Huncwoci!". Taaak... Ta wizja wygląda na całkiem przyjemną. Jednak po chwili zdzieliłam się w myślach. Jak ja w ogóle mogłam o tym pomyśleć. Oni nie są warci nawet śmierci wiewiórki, a co dopiero człowieka. Bo chyba nim jestem... Tak. Wypraną z emocji osobę, stojącą na krawędzi życia i śmierci i beznadziejnie wypatrującą końca szkoły zdecydowanie można nazwać człowiekiem. Przerwałam swoje przemyślenia, nie chcąc dojść do wniosku że to wszystko nie ma sensu, i postanowiłam zrobić herbatę. Albo nie. Nie lubię herbaty. Napiję się kawy. Po cichu zeszłam na dół schodów, mając nadzieję, że nikogo nie obudzę, bo to ostatnie czego mi brakuje do szczęścia. Weszłam do kuchni i zaczęłam swoje poszukiwania napoju bogów, jednak po chwili z rozczarowaniem odkryłam, że takowy się skończył, przez co byłam zmuszona sięgnąć po napój demonów. Czekałam z niecierpliwością, aż woda zacznie wrzeć. Kiedy w końcu to zrobiła napełniłam kubek i usiadłam przy stole. Wsłuchując się w ciszę zaczęłam myśleć co zrobić, aby nie spotkać Huncwotów ani razu przez 10 miesięcy. Nic nie wymyśliłam. A szkoda. Jest 25 sierpnia, a ja jeszcze nie pojechałam na Pokątną. Pojadę jutro... To znaczy dzisiaj. Oczywiście jeśli opiekunka się zgodzi. W sierocińcach naprawdę nie jest łatwo o takie zgody. Ja, uważana za niezrównoważoną psychicznie, miałam dodatkowe utrudnienie. Wyglądałam całkiem nie pozornie. Można by nawet stwierdzić, że jestem całkiem ładna.

Kiedy skończyłam pić herbatę szybko wróciłam do łóżka, by pół godziny później udawać zaspaną wychowankę sierocińca Wool's

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Kiedy skończyłam pić herbatę szybko wróciłam do łóżka, by pół godziny później udawać zaspaną wychowankę sierocińca Wool's. Nie mam zielonego pojęcia gdzie są moi rodzice, i czy w ogóle żyją, ale jak ich znajdę to ich zabiję. Bez wyrzutów sumienia. Dokładnie jak przypuszczałam 30 minut później do mojego pokoju wpadła pani Hudson (nie ta z Sherlocka. -dop.aut.) i swoim denerwującym głosem zaczęła narzekać na "durne dzieciaki". Korzystając z okazji szybko zapytałam się jej czy mogłabym dzisiaj wyjść, i, o dziwo, pozwoliła mi bez wahania. Szybko wyskoczyłam z łóżka i ubrałam szary mundurek, po czym zeszłam na śniadanie. Po zjedzonej na szybko kromce chleba wróciłam do pokoju, spakowałam portfel, listę zakupów, telefon i słuchawki do małego plecaczka i wyszłam z budynku. Na szczęście do dziurawego kotła nie mam daleko, więc po 5 minutach byłam u celu. Muszę przyznać, że bardzo stęskniłam się za widokiem kolorowych witryn sklepowych i tłumem ludzi. Pewnie zastanawiacie się skąd mam pieniądze skoro nie mam rodziców. Otóż rzeczeni rodziciele w dniu oddania mnie do sierocińca zostawili mi małą fortunę. MAŁĄ to znaczy większą niż pieniądze około 30 normalnych czarodziejskich rodzin razem wziętych. I tylko za to jestem im wdzięczna. Co nie zmienia faktu, że dalej pragnę ich śmierci. Wyciągnęłam z plecaka klucz do skrytki w banku i weszłam do budynku. Nie przepadam za tym miejscem, jednak za coś muszę zapłacić. Wybrałam pieniądze i wyszłam z banku jak najszybciej się dało. Teraz mogłam zająć się tylko i wyłącznie zakupami. Moim pierwszym celem był sklep z szatami pani Malkin. Później kociołki, pióra itp. Na końcu postanowiłam pójść do księgarni, bo mogłam tak siedzieć do świtu, a tyle czasu nie miałam. Wybrałam już wszystkie książki potrzebne do szkoły, a nawet trochę więcej. Uwielbiałam czytać, więc przez chwilę zastanawiałam się nad kupnem całego budynku... Ale na koniec wybrałam tylko pięć książek, jak m.in. "Likantropia- przekleństwo czy dar", "Teoria mutacji nadprzyrodzonych" i "Nie masz się czego bać". Obładowana zakupami wyszłam ze sklepu, jednak dopiero po chwili zrozumiałam, że zrobiłam to w naprawdę złym momencie. Otóż z naprzeciwka nadchodził James Potter w towarzystwie Syriusza Blacka i Petera Pettigrewa. Miałam cichą nadzieję, że mnie nie zauważą, lecz okazała się ona złudna jak fatamorgana. Kiedy ich wymijałam Potter podstawił mi nogę przez co upadłam, a moje wszystkie zakupy rozsypały się po ulicy. Z pośpiechu zaczęłam je zbierać, jednak to nie był koniec. Przez "przypadek" Syriusz kopnął mnie kolanem w brzuch, a Peter również "przypadkowo" nadrepnął na moją różdżkę która pod wpływem ciężaru roztrzaskała się na kawałeczki. Teraz będę musiała pójść jeszcze po różdżkę. Na do widzenia usłyszałam jeszcze parę wyzwisk. Z trudem podniosłam się z ziemi i zaczęłam zbierać zakupy. No cóż... Siniak na brzuchu będzie duży. Z trudnością podniosłam się na nogi i skierowałam się do Ollivandera. A ten dzień zapowiadał się tak świetnie...

Nie wiedziałem... ~ Remus LupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz