2

11.9K 601 216
                                    

Niepewna weszłam do sklepu z różdżkami, mając nadzieję, że nikogo tam nie będzie. Mimo usilnych starań wciąż nie wyglądałam jak gdyby nic się nie stało. Włosy były lekko rozczochrane, ubrania pogięte, a z lewej dłoni wciąż powoli kapała krew. Na szczęście jestem praworęczna i nie muszę pokazywać jej sprzedawcy. Stojąc w progu zauważyłam, że w sklepie znajduje się jeden klient. O zgrozo okazał się nim ostatni z huncwotów, Remus Lupin. Jakoś to przeboleję i poczekam. W ciszy oparłam się o ścianę i czekałam aż nadejdzie moja kolej. Z rozmyślań wyrwał mnie głos Ollivandera:

-No cóż panie Lupin... Wydaje mi się, że jestem w stanie naprawić pana różdżkę. Nie zajmie mi to długo, ale najpierw chciałbym obsłużyć jeszcze jedną klientkę. Może pan poczekać, jeśli nie sprawi to panu problemu?

-Oczywiście... Jasne, poczekam.

-Proszę, usiądź sobie tu, a ty dziecko podejdź tu proszę. To co, tobie też się zepsuła różdżka?

-Nie... Ja przyszłam po nową. Obawiam się że starej nie da się naprawić.

-Och, no tak. Ta młodzież na nic już dzisiaj nie uważa... Zechcesz powiedzieć co się stało?

-Ja... Ja po prostu potknęłam się o... coś.

-No dobrze. Spróbuj tę. 10 i 3/4 cala. Włos z grzywy jednorożca i dąb. - zamachnęłam różdżką lecz jedyne co zrobiłam to porozwalałam półki z różdżkami.-Nie, Nie, Nie, Nie. Zdecydowanie nie. Spróbuj więc tą. Drewno różane, sproszkowany róg jednorożca, 12 cali.-tym razem rozbiłam wazon w kwiatami.- Ta też nie pasuje. Może wypróbuj tą, choć nie sądzę żeby się udało. Ta różdżka leży tu od założenia sklepu przez mojego dziadka. Jeszcze nikogo nie wybrała... Ale warto spróbować. 13 cali, odpowiednio giętka, heban i róg horned serpenta- ten rdzeń był używany przez założycieli Szkoły Magii i Czarodziejstwa Ilvermony, i tylko przez nich. Różdżki wykonane z tego rdzenia miały wyjątkową moc. Mój dziadek dostał ją w prezencie, jednak sam nigdy nie był w stanie zapanować nad tą różdżką. Jest nieprzewidywalna. No, spróbuj.

Wzięłam do ręki magiczny patyk i po chwili ogarnęło mnie przyjemne ciepło, jakby ktoś teleportował mnie do słonecznych Włoszech... Ale to chyba pora żeby wrócić na ziemię.

-No tak... Masz mocny charakter. Mocny i piękny. Widać ta różdżka czekała tu specjalnie na ciebie. Mam nadzieję, że dobrze będzie ci służyć.

-Ile płacę?

-Ja... nie chcę pieniędzy. To dar.

-W takim razie dziękuję. Do widzenia.

Lekko oszołomiona wyszłam ze sklepu. Dopiero teraz przyjrzałam się różdżce. Była czarna ze srebrnymi zdobieniami, tak subtelnymi, że przez chwilę wątpiłam, czy została stworzona przez człowieka. Wśród wzorów wyróżniłam kilka słów. "Amicus verus rara avis est". "Prawdziwy przyjaciel to rzadki ptak". Szybko schowałam różdżkę do torby z książkami i skierowałam się do sierocińca. Mam zamiar zdążyć na kolację. Na szczęście kiedy doszłam do budynku kolacje dopiero podawano, więc byłam pewna, że nie pójdę spać głodna. Szybko usiadłam przy jak najbardziej oddalonym od wszystkich stole i zaczęłam jeść. Nie czułam się samotna. Tak było zawsze więc nie przeszkadzało mi to. Dopiero teraz przypomniałam sobie, że nie kupiłam sowy, ale po chwili stwierdziłam, że i tak nie mam do nikogo pisać. Kot. Tak, kot to zdecydowanie lepszy pomysł. Jeśli mi się uda to po niego pójdę jutro. Wstałam od stołu, pozmywałam po sobie naczynia i poszłam spać. Rano wstałam w dobrym humorze. Pani Hudson znów pozwoliła mi wyjść, więc z uśmiechem na twarzy, gdy tylko się ubrałam, wyszłam z "domu". Postanowiłam że śniadanie zjem na mieście. Skierowałam się do dziurawego kotła i tamtędy przeszłam na ulicę pokątną. Radosna weszłam do sklepu zoologicznego. Przez pierwsze 10 minut nie wiedziałam na co mam patrzeć. Na wielu pułkach poustawiane były klatki z sowami wszelkiego rodzaju. Ropuchy skrzeczały w terrariach, a koty wylegiwały się na parapetach. Gdybym mogła wszystkie te zwierzęta chciałabym wziąć do domu. Po chwili przypomniałam sobie po co tu przyszłam. Powoli wlekłam wzrokiem po kolejnych osobnikach, jednak zatrzymałam się dłużej na pewnym wyjątku. Leżał z boku w pół śpiący. Kiedy go zauważyłam podeszłam do niego i wyciągnęłam rękę do której zaczął się łasić.

-Ile kosztuje?-zapytałam się sprzedawczyni.

-Co?

-Ile kosztuje. Ten lis.

-Ach, no tak. 20 galeonów, jednak nie sądzę żebyś tyle...

-Biorę go.

Z transporterem z lisem i z całym wyposażeniem skierowałam się do kawiarni na lody. Usiadłam przy stoliku obserwując ludzi chodzących ulicą. Powoli konsumując lody kawowe doszłam do wniosku, że rok szkolny rozpocznie się za kilka dni. A razem z nim rozpoczną się SUM'y. Na szczęście nauka nigdy nie szła mi źle. Myślałam o nadchodzących egzaminach i nawet nie spostrzegłam kiedy zjadłam swoje lody. Pora wracać. Chyba niczego już nie zapomniałam...




Nie wiedziałem... ~ Remus LupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz