27

5.8K 350 58
                                    

Od balu upłynęło wiele czasu, zanim ktoś miał nowy temat do rozmowy. Walnientynki, nazywane pieszczotliwie świętem miłości. Rzeczony dzień idiotów nadszedł prędzej niż się spodziewałam. Polegało to głównie na tym, że pod drzwiami mojego pokoju leżał stos walentynek, a połowa męskiej części wszystkich szkół postawiła sobie za punkt honoru zaprosić mnie do Hogsmeade. Jednak była rzecz, która przyćmiła wszystkie moje myśli. Podczas śniadania (marnego. do mojego talerza trafiło więcej walentynek niż jedzenia.) Byłam dość zamyślona. Jak zwykle koło mnie siedział James mówiący non-stop o Lily, Syriusz układający włosy i Remus od dobrego miesiąca zajęty, tylko i wyłącznie przez Ann. Owszem wiemy, że to Amortencja, ale nie mamy zielonego pojęcia, kiedy ona mu to podaje. Podmienialiśmy talerze z jedzeniem, kubki z sokiem dyniowym, skonfiskowaliśmy mu nawet czekoladę, i nic. W końcu się poddaliśmy. W końcu kiedyś musi przestać. Od tych rozmyślań zachciało mi się pić. Wyciągnęłam rękę po kubek, jednak kiedy miałam jej dotknąć, jak oparzona cofnęłam rękę. Nie wiem czemu to zrobiłam. Coś jak...ostrzeżenie? Tknięta myślą, że coś musiało zwrócić na siebie moją uwagę, mimo że nie byłam tego świadoma, wzięłam kubek do ręki i zaczęłam się przglądać płynowi. Sprawiał wrażenie całkowicie normalnego, jednak zapach... Raz powąchałam zawartość kubka, i zaczęło mi się chcieć spać do tego stopnia, że ziewnęłam po czym moja głowa opadła na ramię Jamesa.

-Hej, Nyksia, wszystko OK?

-Tak bardzo chce mi się... spać.

-Nie wyspałaś się? 

-Wyspałam. Ten sok dyniowy... Wywar żywej śmierci... Powiedz Dumbledorowi...-wymruczałam po czym zasnęłam.

Zanim moja świadomość zniknęła poczułam jak usuwam się na ziemię i usłyszałam krzyk Jamesa. Nie wiem ile czasu minęło, zanim się obudziłam. Kiedy moja świadomość przestała zwiedzać wszechświat, otworzyłam oczy, ale po chwili stwierdziłam, że to był OKROPNY błąd. Nie dość ,że w pomieszczeniu były wielkie okna, to jeszcze wszędzie było biało. Skrzydło szpitalne. Mój wzrok przyzwyczaił się do jasności więc zaczęłam się zastanawiać co ja tu do jasnej cholery robię. Po chwili przypomniałam sobie kubek, Jamesa, i zaśnięcie. Ilość Wywaru żywej śmierci była zdecydowanie za duża. Skoro zasnęłam od samego zapachu, po jednym łyku nigdy bym się nie obudziła. Normalnie jak Królewna Śnieżka. Wstałam z łóżka i lekko chwiejnym krokiem postanowiłam kogoś poszukać. Zanim jednak zdążyłam wyjść ze skrzydła, usłyszałam krzyk.

-Merlinie, dziecko! Co ty sobie wyobrażasz! Marsz z powrotem do łóżka! Gdzie ci się tak śpieszy?

-Ja... Nikogo nie było...

-Do łóżka!

-Proszę pani... Za ile będę mogła wyjść?

-Najwcześniej na dwa dni.

-A który dzisiaj?

-20 lutego. Sporo przespałaś kochanie. Ze szkoły wyrzucili chłopaka, który cię otruł. Na szczęście go złapali.

-Kogo?

-Remusa Lupina, oczywiście. Przeklętemu chłopakowi się w głowie pomieszało, a ci jego przyjaciele jeszcze go usprawiedliwiać zaczęli. Że niby dostawał Amortencję. Tak mówili. A on sam mówił, że nie pamiętał nic od grudnia. Najbardziej szkoda mi tej biednej Ann. Biedaczka straciła chłopaka, w dodatku przyjaciele tego Remusa próbowali ją skrzywdzić. Naprawdę, nie wiem jak sobie dała z nimi radę. Dzielna dziewczyna wszystkich posłała do skrzydła szpitalnego. Sama jedna ich pokonała. Trafili do mnie cali połamani...

-Ann! Ta mała wredna suka! Ta wywłoka prosto z piekła! Ta... Ta... Gnida! Łachudra! Szmata! Szuja przeklęta!-zaczęłam się wściekać (tak. użyłam słownika synonimów.-dop.aut.). Co zrobiła mi, to jeszcze zdzierżę, ale niech się nie tyka Huncwotów!

Wściekła chwyciłam różdżkę i  wybiegłam z SS, nie zwracając uwagi na to, że jestem w piżamie. Wpadłam do PW i zobaczyłam ją przy kominku. Siedziała i piła czekoladę. CZEKOLADĘ cholera! Podbiegłam do niej, wytrąciłam jej kubek z rąk i przystawiłam różdżkę do szyi.

-Ty mała dziwko! Jak śmiałaś coś im zrobić!

-Ja... Ja nie wiem o czym ty...

-Zamknij, kurwa, ryj! (wow. faktycznie się wściekła.-dop.aut.) A jeśli tak nie wiesz o co chodzi, to chyba nie zaszkodzi ci łyczek Veritaserum. Najlepiej w obecności dyrektora.

-Jest zbyt zajęty...

-Nie sądzę. Właśnie uciekłam z SS. Podejrzewam, że i tak lada chwila się tu zjawi, w obecności McGonnagall.-przerwałam, bo usłyszałam dość głośną rozmowę na schodach.-O wilku mowa.

Nie wiedziałem... ~ Remus LupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz