Weszłam do tunelu, który po chwili całkowicie pogrążył się w ciemności. Nie było wyjścia. Różdżką zaczęłam oświetlać sobie drogę i mapę trzymaną przeze mnie w dłoni. W pewnym momencie się poddałam. Nie byłam w stanie nic z niej wyczytać, a poza tym tylko plątała się w dłoni. Złożyłam ją i schowałam. Teraz będzie na czuja. Zmieniłam się w kota, by szybciej się poruszać, i zaczęłam przemierzać labirynt. Tak jak wcześniej zaczęłam podejrzewać, cały labirynt składał się z pomieszczeń. To znaczy jaskiń. W co drugiej było jezioro. Z racji, że to wszystko znajdowało się pod szkołą, a co chwilę pojawiały się jakieś schody, czyli labirynt miał kilka pięter, stwierdziłam, że to wszystko musi być gigantyczne. Normalnie ekstra. W wierszu na mapie było coś o świetle, ale wszędzie było ciemno jak w grobie. No dzięki. Nie wiem ile czasu minęło, i ile potworków typu sklątka tylnowybuchowa zdążyłam ominąć, zanim dotarłam do największej sali. Kiedy oświetliłam pomieszczenie, zauważyłam że prawie całe zajmuje jezioro, a na środku znajduje się maleńka wyspa. A na jej środku znajdowało się maleńkie światełko. Bardzo ładne i niebieskie światełko. Puchar! Jednak nie było tak pięknie, bo po drugiej stronie pomieszczenia zauważyłam Bogdanova. Serio? Nie wiem czy mnie zauważył, bo wciąż byłam kotem. Obserwowałam go z kąta pomieszczenia. Wiedziałam, że muszę pierwsza dostać się na wyspę, ale nie chciałam ryzykować. Byłam pewna, że w tej wodzie jest coś dziwnego. I miałam rację. Kiedy tylko Bogdanov dotknął lustra wody, wynurzyło się z niej coś, co chyba kiedyś było ręką, i złapało go za dłoń, po czym zaczęło ciągnąć pod wodę. Tylko co to do cholery było. Podeszłam bliżej wody, żeby coś zobaczyć, ale woda była bardzo mętna. Teraz zauważyłam, że coś było nie tak. Dopiero z tej perspektywy zauważyłam, że na wyspie coś leży. Duże coś, co okazało się stosem ciał zabitych trytonów. Niektóre z nich miały czerwone ślady na szyjach po uduszeniu, inne miały głowy powykręcane pod dziwnym kątem. Cokolwiek było w tym jeziorze, nie było planowane... Chyba... Ta martwa ręka... To nie był infernus? Ale przecież to jest czarna magia. Nikt z organizatorów nie mógł tego zrobić. Ale przecież na mapie był wiersz... Śmierć spotyka życie, nie ma serca bicia... Infernusy boją się ognia, tak jak w wierszu... Postanowiłam zaryzykować (naprawdę, debilny pomysł). Z powrotem zamieniłam się w człowieka i zamoczyłam kawałek buta w wodzie. Muszę jakoś je stamtąd wywabić. Po chwili z wody zaczęły wyłaniać się pokryte liszajami, mokre i oślizgłe ciała infernusów. Ok, ok, ok, co teraz? Ogień. Znam jakiś zaklęcie. Incendio Tria. Wypowiedziałam formułkę zaklęcia, a wokół mnie zaczęły pojawiać się płomienie, które już po chwili zaczęły trawić ciała infernusów. Wszystkie które... przeżyły? Nie wiem jak to określić, skoro i tak są już martwe. Nie ważne. Chwilę później w jeziorze nie było już niczego niepokojącego (tak myślę...). Wyjęłam z wody Bogdanova i zostawiłam go na brzegu jeziora. Dalej nie miałam pojęcia, co się właściwie stało. Teoretycznie przeszkodą miały być trytony, ale infernusy je zabiły. Ale gdyby nie były planowane, na mapie nie byłoby wiersza o nich. Czyli wychodzi na to że organizatorzy o wszystkim wiedzieli. Choć z drugiej strony, wskrzeszanie zmarłych jest zakazane, więc to nie mogli być oni. Więc kto? Ktoś kto nie ma oporów przed czarną magią, miał dostęp do złotych jaj, i próbował nam przekazać co się dzieje... Tylko po co? Później o tym pomyślę. Mam na głowie puchar i nieprzytomnego Bogdanova. Po mojej prawej na brzegu znajdowała się łódka. Była dość mała, ale myślę, że uda mi się tam zmieścić z Bogdanovem. Jakoś muszę go przetransportować do pucharu, przecież. Wtargałam go do łódki (o merlinie, ile on waży!), i sama do niej wsiadłam. Kiedy przybiliśmy do brzegu, wyciągnęłam bułgara z łodzi i zatargałam pod puchar, po czym trzymając go za ramię złapałam uchwyt nagrody. Poczułam nieprzyjemny skurcz w brzuchu i przeniosłam się na miejsce startu.
~~~~
Dzień dobry, cześć i czołem! Pytacie skąd się wziąłem?
Właśnie leżę sobie w ciepłym domu, bo jestem chora i żeby nie wyjść na lenia piszę dla was rozdział. Nudzi mi się trochu, ale jest spoko. Jeszcze jedna rzecz. Zbliżam się do końca tej opowieści, i bardzo mi nie przykro, bo będę brać się za inną, ale teraz mam do was pytanie. Ostatnio jeszcze raz (chyb czwarty, ale nie pamiętam) wzięłam się za czytanie Percy'ego Jacksona, więc następne opowiadanie będzie albo o Nicu (wiecie, że gdyby istniał miałby 19 lat?), albo znowu o Remusie. Obie tak czy siak napiszę, ale którą najpierw?
Pozdr, RennieRo
CZYTASZ
Nie wiedziałem... ~ Remus Lupin
FanfictionHej, mam na imię Nyks. Nyks Regina Collins. I nie, nie mam pojęcia kto wymyślił to durne imię. Chodzę do Hogwartu a to ciekawie nieciekawa historia mojego, do pewnego momentu, beznadziejnego życia. Piękna okładka została stworzona przez @nocna_kolib...