Rozdział 1

16.7K 646 52
                                    

Zawsze wiedziałam, że nie ma czegoś takiego jak "polsih dream", a ten amerykański jest ze względu na dzielące kilometry - nieosiągalny. Zresztą, nie ma pewności czy nie został stworzony wyłącznie na potrzeby słabych komedii romantycznych. Tak więc tkwiłam w mojej Warszawce dziewiąty rok,  zaliczając po drodze studia, wydrapanie super posady analityka ubezpieczeniowego (rozmowa kwalifikacyjna i konkurowanie z innymi dziewczynami przez tydzień, to był prawdziwy triathlon), kupno własnego mieszkania i to cholerne krótkie małżeństwo, bez większej nadziei na cuda. Żyłam w przekonaniu, że magia nie istnieje, a jeśli czegoś chcesz, to po prostu weź się do ciężkiej pracy.

Na szczęście coś, co trwało w moim życiu dłużej, to z pewnością przyjaźń z Anną, z którą wspólnie podbijałyśmy Stolicę sprowadzając się tu tuż po maturze. Anna skończyła amerykanistykę, a ja stosunki międzynarodowe, choć ostatecznie wylądowałam w liczbach. Niestety tuż po obronie magisterki moja przyjaciółka "przepadła" wyjeżdżając do NY, gdzie ojciec załatwił jej staż w CNN - tzw. efekt bogatych rodziców. Tam też poznała świetnie zapowiadającego się maklera z Wall Street i od dwóch lat blisko strzela endorfinami na wszystkich, którzy znajdą się w jej otoczeniu. Tak, zakochała się bez pamięci. Z tego też powodu odzywała się na krótko, ale przynajmniej tak samo często jak do tej pory. Zawsze kończyła nasze rozmowy szybko krótkim "Meg zakochasz się znowu... Meg tym razem ktoś pokocha Ciebie naprawdę". Potem zamykałam laptopa powtarzając jak mantrę "Nie myśl o nim, nie myśl o nim..." Najczęściej było to proste, bo załączałam złość, ale były takie dni, rozmowy z Anną, kiedy sypałam się jak piasek w klepsydrze. Tak beznadziejnym rokiem w moim życiu było moje małżeństwo, a z drugiej strony tak wielką miłością moją był Tomasz. Najgorsze i najtrudniejsze w tym wszystkim było to, że w całej tej historii nie mogłam jednoznacznie wskazać po czyjej stronie była wina.

Z moich rozważań wyrwał mnie dźwięk wibrującego przede mną telefonu...

- Tak, słucham cię Piotr...

- Witaj Małgorzata, dziś nie będzie mnie w firmie... coś ważnego nagle mi wypadło i... muszę cię poprosić żebyś poprowadziła spotkanie z nowym potencjalnym klientem...

Dalej Piotr rozwodził się w szczegółach, ale niespecjalnie już się w nie wsłuchiwałam. Znałam temat. To ja przez ostatni miesiąc przygotowywałam program ubezpieczenia flotowego dla tej firmy produkującej jachty na północy kraju, sprzedawane na teren Europy. Znałam rynek, branżę i liczby. Robiłam analizy ryzyka i nie było pytań, na które nie znałam odpowiedzi.

- Tak więc liczę na ciebie Małgorzato, że załatwisz to koncertowo, a klient nie ucieknie do konkurencji.

- Piotr, jeszcze raz zwrócisz się do mnie "Małgorzato", a osobiście go do niej zaprowadzę.

- Tak wiem, wiem... Meg.

- Zrozum, że kiedy mówisz do mnie pełnym imieniem, czuję się nad wyraz staro. Zdrobnienia pasują do dziewczynki z dwoma kucykami za uszami, a jak wiesz tych nie noszę.

- Ale to Meg, które tak lubisz, jest takie "nienasze".

- Ale kiedy Anna je wypowiadała, widziałam jak z uznaniem kiwasz głową.

- To był cios poniżej pasa.

- Piotr dodałabym jeszcze parę ciepłych zdań, ale kurcze nadal jesteś moim szefem - uśmiechnęłam się sama do siebie.

- Do zobaczenia Meg po szesnastej, powinienem zdążyć wrócić przed końcem dnia zanim zamkną firmę.

- Piotr... powodzenia, w czymkolwiek co załatwiasz.

- Pa.

Piotr ścinał się jak kwaśne mleko gdy tylko wspominałam o Annie. Gdy jeszcze zanim poznała Phila przylatywała do Polski na każdą świąteczną przerwę, na jednej z moich firmowych imprez, na którą zabrałam ją jako osobę towarzyszącą i wsparcie tuż po rozwodzie - zaledwie dwa dni wcześniej zostałam ponownie singielką, myślałam że tych dwoje nie oderwie się od siebie. Liczyłam też, że Anna porzuci jednak tą swoją Amerykę. Niestety po powrocie po świętach (po jej ostatniej wizycie) do NY i po kilku tygodniach rozmów do rana, wypiekach na twarzy, i utracie ogólnego rozsądku, temat PIOTR&ANNA został ucięty. Żadne z nich nie chciało mi nic tłumaczyć, wyjaśniać, a ja po wielu nieskutecznych naciskach odpuściłam. Wiedziałam jednak, że ten epizod, a raczej wspomnienie, działało jak kubeł zimnej wody. Wystarczyło pociągnąć za TEN sznureczek, a jedno i drugie napinało się jak struna. Ja natomiast zyskiwałam przewagę w rozmowie. Starałam się jednak nie nadużywać tego zaklęcia.

Miłość po polsku / Część IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz