Rozdział 36

7K 382 2
                                    

- Dlaczego mnie tu przywiozłeś? - spojrzałam pytająco na Martina, gdy moim oczom ukazał się widok domu, który za chwilę miał stać się moim prezentem.

- Chcę dla ciebie szczęśliwego miejsca - z lekko wyczuwalną nostalgią w głosie skierował się w moją stronę i zaprosił do ciepłego pocałunku.

- Faktycznie... nie mamy ich sporo... - z żalem w głosie podsumowałam podnosząc spojrzenie ku górze i zatapiając się na moment w tych czarnych jak węgiel oczach. - Ale nadal nie wiem co tu będziemy robić?

- Nie zadawaj tyle pytań... chodź! - pociągnął mnie już właściwie za rękę i wysiedliśmy z samochodu. To były takie momenty kiedy lubiłam jego... zorganizowanie. Był dowódcą naszego teamu, a ja mogłam się poczuć naprawdę jak kobieta, która nie musi już wszystkiego w swoim życiu planować sama. Byłam gotowa z takim Martinem na każdą przygodę. Pokonaliśmy podjazd i zupełnie jak stali mieszkańcy podeszliśmy pod drzwi wejściowych. Brunet jak zwykle przygotowany na  wszystko wyciągnął pęk kluczy i powoli otworzył drzwi. I choć na zewnątrz panował już półmrok, słońce chyliło się ku linii horyzontu, wewnątrz dopiero teraz zauważyłam sporą jasność dobiegającą z salonu. Przyjemne ciepło przywitało nas przy wejściu. Zapewne był to blask rozpalonego niedawno kominka. Moją uwagę zwrócił też fakt, że niemal nieurządzone podczas mojej pierwszej wizyty wnętrza, teraz gustownie prezentowały blask białych mebli i szkła. Zachwycały mnie takie widoki. Moja mina nie kryła radości kiedy przechadzałam się przed mężem po obszernym salonie z białymi kanapami, lampami i szklanymi witrynami. Wszystkiego dotykałam z namaszczeniem,  przekręcałam w zaciekawieniu głowę, a miękkie szare dywany tłumiły najmniejsze odgłosy moich stóp. Przeszliśmy do otwartej kuchni, która byłaby pewnie niezłym polem popisu dla zawodowych kucharzy biorąc pod uwagę jej wielkość i ilość sprzętu. Nadal jednak biel, srebro, kryształy czekały z pewnością na kobiecą krzątaninę i jej nucenie pod nosem. Blaty z białego marmuru były tak gładkie i połyskliwe, że szkoda byłoby na nich cokolwiek stawiać i grzechem byłoby uronić choćby krople czegoś. W nich ewidentnie zakochały się moje dłonie... Brunet z zadowoleniem z siebie i swojej niespodzianki szedł za mną niczym cień. Obserwował mnie... Niczego nie tłumaczył i nie zachęcał... Do tego momentu tylko milczenie było najlepszym tłem...

- Czy myślisz o tym samym co ja? - zapytał wreszcie kiedy zatrzymałam się na środku kuchni mierząc w niego uwodzicielskim wzrokiem i wspierając się rękoma o marmur.

- A o czym myślisz?

- Może trzeba sprawdzić wytrzymałość niektórych mebli...

- Masz coś konkretnego na myśli?- ponownie gładziłam marmurowe powierzchnie.

- Owszem... to, że jeśli za chwilę nie znajdę się w tobie oszaleję.

- Mało subtelny jest Pan, Panie Ismach...

- Bo już nie muszę... - momentalnie znalazł się przy mnie obchodząc kuchenną wyspę i sadzając mnie na niej z impetem. Zaśmiałam się radośnie. Jednak mężczyzna nie planował młodzieńczych igraszek. Posadził mnie na niej stając pomiędzy nogami i wplótł swoje zachłanne dłonie we włosy stykając nasze czoła. Podsunął władczo moje usta tuż do swoich i splatał w szarpaninie języki. Kiedy przerwał pocałunek oderwałam ramiona od jego szyi i dla równowagi oparłam dłonie po obu stronach moich pośladków na wspomnianym zimnym jak lód blacie. Chłód czułam doskonale, gdyż moja i tak skąpa sukienka podwinęła się znacznie. Martin teraz rozpoczął galop swoich pocałunków na mojej szyi. W tej  ekstazie namiętności udało mi się wtrącić pytanie.

- Nie martwi cię to czy możemy?

- Dzwoniłem do Kirka... przepisał nam to nawet na recepcie - mężczyzna łapczywie powrócił do pocałunków jednocześnie pozbywając się marynarki, a następnie zatapiając palce w moim nabrzmiałym biuście i  ugniatając jakby nie dowierzał, że tam się właśnie znajduje. Dla ułatwienia tej szaleńczej wędrówki odchyliłam się do tyłu jeszcze bardziej. Momentalnie pochwycił mój kark i zaczął następnie pocałunkami znaczyć linię brodawek którą odkrył dłonią wyciągając piersi na wierzch, oraz tą między nimi. Coraz szybciej przy nim moje ciało osiągało właściwą reakcję. Zimne podłoże  w zetknięciu z tak gorącą cipka obudziło każdy fragment mojego ciała. Byłam już znacznie mokra od potu i bardzo wilgotna z podniecenia. Uwielbiałam tą dzikość i palącą namiętność. Postanowiłam nie być dłużna. Powróciłam do pionowej pozycji i w pędzie dobierałam się do jego spodni. Kiedy pokonałam pasek, zamek - stał już na wysokości moich ud jedynie w bokserkach. Jego męskość wyła o spełnienie. Był cały nabrzmiały i wypełniony pożądaniem.  Dosięgłam ręka wzwodu i poczułam pod palcami wijące się żyłki tętniące krwią. Bez zgody zaczęłam w jasny sposób przesuwać dłoń aby podnieść jego ryzyko eksplozji. Martin dosięgnął w rewanżu mojego krocza gdzie nie przerywając bolesnych pocałunków zakotwiczył swoje dwa palce kreśląc w środku niewielkie kółka. Straciłam resztki koncentracji. Moje lędźwie wypełniła jedyna słuszna potrzeba spełnienia. Wtedy opuścił ten zakątek i zerwał mi tradycyjnie koronkowe stringi. Podsunął mnie do siebie ściągając nieco poniżej do poziomu członka i wszedł z impetem. Złapałam Bruneta za szyję oplatając ręce wokół i zakładając jedną mogę na jego biodro. Drugą wsparłam o ziemię, a pośladki boleśnie przywarły do wyspy. Mężczyzna coraz prymitywniej posuwał moja kobiecość, a wagina stała się plastyczna jak nigdy dotąd. W spaznatycznym wirze mokrych pocałunków, lapczywych dotykow i jęków niemal równocześnie wybuchnęlismy niszczycielskim orgazmem. Wydaliśmy dźwięki zupełnie nieludzkie i zbyt głośne. 

Miłość po polsku / Część IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz