Rozdział 2

9.7K 716 22
                                    

Lot do NY był wyjątkowo dla mnie spokojny. Mój żołądek nie odstawił cyrkowego przedstawienia, a w czasie przespanych prawie 7 godzin podróży nie nawiedziły mnie niespokojne sny. Pozostały czas spędziłam na czytaniu i słuchaniu mojej ulubionej składanki sentymentalnych dźwięków. Do tej pory mój iPod towarzyszył mi zawsze w porannych dwugodzinnych przebieżkach po Parku Świętokrzyskim, a dziś był po prostu czymś bliskim co przypominało mi, że mam swoje życie w Polsce, swój tryb i przyzwyczajenia. Zasłuchana jeszcze w ostatnie dźwięki Joe Bonamassa "Stop!" ze słuchawkami w słusznym miejscu, ściągałam swój bagaż z taśmy. Skompletowałam w końcu swoje dwie wielkie walizki, bagaż podręczny i obróciłam się w stronę wyjścia. Teraz mogłam na spokojnie ogarnąć z podziwem lotnisko JFK.

- No dobra Meg, a teraz ciągnij ten swój wózek - zmotywowałam się w myślach

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

- No dobra Meg, a teraz ciągnij ten swój wózek - zmotywowałam się w myślach. Kiedy przeszłam już obok kas zaczęłam z coraz większym niepokojem szukać wśród witających przybyłych - Anny. Jednak wśród trzymających kurczowo tabliczki z wypisanymi w nieznanych mi językach imionami i nazwiskami nie mogłam dostrzec niczego o polskim brzmieniu. Była już 19:00 i choć to środek maja, nie uśmiechało mi się spędzić w oczekiwaniu kilku kolejnych godzin. Byłam zwyczajnie wyczerpana. Inna strefa czasowa robiła swoje. Wprawdzie wygodny strój podróżny jaki miałam na sobie - szeroka szara bluza nike wsuwana przez głowę, do tego czarne leginsy tej samej firmy i sportowe buty do biegania nie obciążał mojego samopoczucia, ale potargane w prowizorycznym koku na głowie włosy błagały o prysznic. Kiedy już zrezygnowana przysiadłam na jednej z walizek zakładając, że Anna albo się spóźni, albo zwyczajnie zapomniała, dojrzałam w gąszczu wspomnianych wcześniej tabliczek moje ukochane "MAŁGORZATA". - Tak, tu nie ma pomyłki. Chodzi o mnie- uśmiechnęłam się niemal do wszystkich, którzy mijali mnie zmierzając w przeciwną stronę. Ale chwila... to nie Anna trzyma tabliczkę. Przepraszam bardzo, a kim jest ten wysłannik? Facet około 30-stki o urodzie bliskowschodniej, ubrany w motocyklowe buty, dopasowane czarne jeansy, szary opinający t-shirt w serek i zarzuconą na ramię skórzaną kurtkę. Wysoki jak na powszechne standardy - ok 185 cm wzrostu doskonale współgrało z wysportowaną sylwetką. Włosy przycięte niepozostawione przypadkowi, zarost co najmniej trzydniowy i rzęsy...te zmierzyłam już kiedy właściwie zrównałam się z nim - rzęsy jak firanki, okalające głęboko czarne tęczówki. Wyważone połączenie Carlosa Rivera z David'em Gandy'm... I kiedy miałam już przyznać się, że ten cud czeka właśnie na mnie, resztki mojego poczucia humoru wyślizgnęły mi się na język.

- Hej, niezłe przekleństwo ktoś ci tu wysmarował - Brunet powoli obrócił się w moją stronę, lustrując moje spojrzenie.

- Yyyy...nie mam pojęcia co jest tu napisane - no to się chyba książę zawstydził, pomyślałam. -Narzeczona mojego przyjaciela naskrobała te litery, a on wysłał mnie tu po przesyłkę z Polski - dokończył pośpiesznie chowając biały przedmiot za plecy i dziwnie przyglądając się mojej twarzy.

- Spokojnie... - roześmiałam się już w głos, to moje imię w pełnym zapisie. Anna pewnie przewidziała, że na hasło "Meg" podbiegło by do ciebie z dziesięć kobiet. Miło mi jeszcze raz - Małgorzata Warska...

Miłość po polsku / Część IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz