Rozdział 35

7.2K 395 18
                                    

- Gdybyś nie była ze mną w ciąży przełożył bym cię przez kolano na środku Central Parku i nie obchodziłoby mnie to, że na drugi dzień połowa nowojorskiej prasy opisała by ten fakt ze mną na czołówce. - Martin chwycił mnie mocno za rękę i jak małe dziecko pociągnął w jedynie sobie znanym kierunku. Niemal biegłam za nim.

- Ach ta twoja wybujała wyobraźnia... Niby czym sobie zasłużyłam?

- Na początek ten strój... - zmierzył mnie od stóp do samej góry.

- Nie podoba ci się? - próbowałam flirtować.

- Obawiam się, że podoba się niestety wszystkim, którzy mają okazję na ciebie dziś patrzyć.

- To komplement? - spojrzał na mnie groźnym wzrokiem.

- Po drugie za to spotkanie. Co to kurwa za schadzki z byłym mężem? - to nie był miły ton.

- Chwila... sugerujesz, że zaplanowałam to? Miałam się z nim szarpać w twoim hotelu? Byłam tak samo zaskoczona pewnie jak ty. Poza tym znów mnie śledzisz. Słyszałeś o czymś takim jak zaufanie? Ostatecznie cieszę się, że już przeszłość nie będzie mnie szarpać, że wyjaśniliśmy sobie wszystko. Może wypadałoby okazać odrobinę wdzięczności i uprzejmości za to, że tak stanowczo stanęłam w obronie nas, a nie się przypieprzać.

- Przypieprzać?!

- Doskonale usłyszałeś! Wiecznie ze wszystkiego niezadowolony Pan "Wszystko Po Mojemu" - zezłoszczona wyrwałam się Brunetowi i szłam przed siebie zastanawiając się czy siła moich kroków nie pozbawi mnie za chwilę wysokich obcasów. Podbiegł do mnie natychmiast i chwycił władczo za ramię. 

- Teraz w takim razie zobaczysz co ja o tym myślę. - Martin nie czekał na moją odpowiedź. Ignorując wszystko i wszystkich wykonał telefon. 

- Gdzie jesteś?! - nie mogłam rozszyfrować z kim rozmawia, ale na miejscu tej drugiej strony nie wdawalabym się w dyskusję. Wyglądał przy tym tak cholernie pociągająco, że jedyny kierunek jaki miałabym ochotę teraz obrać to sypialnia w jego apartamencie.

- Za dwadzieścia minut u Barda! Natychmiast! - Kim do cholery jest Brad i co ja mam robić w tej układance... Nie podobało mi się to wszystko.

Przez te całe dręczące dwadzieścia minut nie odezwał się do mnie ani słowem. Skoncentrowany na wysyłaniu wiadomości sms nawet na mnie nie spojrzał. Jeśli już musiał rozluźnić zmęczony wzrok, spoglądał w  okno. Zupełnie jakby mnie nie było w tym samochodzie. Nawet szofer był zdziwiony tą nadętą ciszą. Zatrzymaliśmy się pod nieznanym mi budynkiem. Kiedy próbowałam ocenić przez szybę jego architekturę Brunet otworzył drzwi i milczeniem wyciągnął mnie ze środka. Znów ten władczy chwyt dłoni i weszliśmy do środka.

- Mogę wiedzieć dokąd mnie ciągniesz?

- Zaraz się wszystkiego dowiesz i będziesz mogła nagadać się ile chcesz. - Nadal chłodny i niewzruszony.

Wjechaliśmy windą - z tego co udało mi się policzyć na szóste piętro. Był to biurowiec  w stylu i klimacie Ojca Chrzestnego z klasycznymi ciężkimi drewnianymi meblami i zielonymi lampkami. I choć poruszali się po nim sprawnie młodzi eleganccy ludzie nie było tu nawet lekkiego powiewu nowoczesności. Wyglądało to trochę jak jakiś tajny rządowy urząd. Nikt z zaskoczeniem nie zareagował też na Pana Idealnego, więc z pewnością nie był tu pierwszy raz. Anonimowość sal i gabinetów bez plakietek informacyjnych wkurzała mnie jeszcze bardziej. Wreszcie mój wściekły przewodnik chwycił za klamkę jakichś drzwi. Kiedy znalazłam się już w środku zauważyłam kilka znajomych twarzy - był Karl i Matthew. Pewnie wyrwał ich z tuż przed pójściem na lunch. Nie znałam tylko dwóch mężczyzn około pięćdziesiątki, ale na pewno jeden z nich to wspomniany Brad.

Miłość po polsku / Część IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz