Rozdział 8

8K 425 10
                                    

- Nie moja droga, tak łatwo nie odpuszczę! - Krzyknęła Anna zatrzaskując za nami drzwi. - Widziałam was tam na dole w lobby, widziałam te niewidzialne pioruny między wami w windzie i wszystkie inne spojrzenia Martina na ciebie odkąd się poznaliście.

Zatrzymałam się przy drzwiach do łazienki w mojej sypialni - czyli zdążyłam niemal uciec przed Anną przez korytarz, salon i już miałam prawię sypialnie by schować się pod prysznicem w łazience obok, ale wiedziałam że przed tą kobietą nie ma takiego miejsca żeby się skryć jeśli tylko chce się czegoś dowiedzieć.

- Właściwie to tak... pieprzymy się od tamtej nocy w The Spot. Martin uwodzi mnie na każdym kroku, flirtuje ze mną, robi dla mnie nieprzyzwoicie miłe rzeczy, a nawet opowiedział mi o Kate...

- Och... - przyjaciółka zakryła dłonią otwarte usta ze zdziwienia. - Nie sądziłam, że... to zakazany temat w naszym towarzystwie. Tylko słyszałam dwa, trzy zdania  od Philipa kiedyś, nawet nie wiem jak wyglądała...

- Pół godziny temu pieprzył mnie na stole w swoim klubie,  a potem jakby nic między nami nie zaszło, nie odezwał się ani jednym słowem w drodze powrotnej. Rozumiesz... jakbym była jakąś rzeczą, która przestawia się na bok, wciska do głębokiej szafy, żeby na końcu wynieść na strych - moje wargi zaczęły rozpaczliwe drganie.

- Meg... - przyjaciółka podeszła do mnie i przytuliła tak jak matka tuli własne dziecko. - Meg, nie chce mi się wierzyć, Martin taki nie jest.

- Czyli gro bronisz? Nie wierzysz mi? - z zarzutem skierowałam spojrzenie na Annę.

- Wierzę, ale nie mogę pojąć o co chodzi... Jednak patrzę teraz na ciebie i wydaje mi się, że określenie "Skurwiel" pasuje do niego jak ulał - roześmiałyśmy się obie. Szatynka wiedziała jak mnie rozbroić.

- Nie będę Aniu płakać. To już mam za sobą. Jest mi tylko przykro. Martin jest taki... nieobliczalny, nieprzewidywalny, zmienny... Jeden wielki paradoks. Najpierw próbuje mnie usidlić, a za chwilę odpycha lub nie okazuje zainteresowania... Ech.... Nie chcę już dziś o nim mówić, ani myśleć.

- I rzeczesz mądrze kobieto. Teraz się szykuj i lecimy do salonu. Mam dla ciebie niespodziankę. Tamta kiecka faktycznie była dziwkarska i mogłabyś  swoim latynoskim dupskiem przyćmić Pannę Młodą - a nie o to nam chodzi w tym dniu. Matka Phila, której zdecydowanie przypadłaś do gustu, uznała że nieszczęśliwa druhna to nieszczęśliwa Młoda, więc uruchomiła swoje znajomości,jeden telefon do Herrery i załatwiła ci małe cudeńko z jej atelier.

- Żartujesz?... od TEJ Herrery?

- W świecie mody liczy się tylko jedna Carolina.

- W takim razie może być to nawet wór pokutny, a i tak będę szczęśliwa. Poza tym twoja suknia ślubna od Saab będzie hitem tego sezonu ślubnego, zapewniam.

- Ech... przyznaje nieskromnie rację. Teraz uciekaj szorować z siebie zapach dirty seksu i uciekamy, a potem spadamy na miasto się uwalić. Phil wychodzi z chłopakami więc nie mam zamiaru cały wieczór piłować pazurków.

- Tak jest Panie generale!- zasalutowałam pokornie i już mnie nie było.

Po godzinie gotowa, ubrana w czerwoną bandażową sukienkę bodycon, z niedosuszonymi falowanymi włosami, na wysokich złotych sandałkach z moją ulubioną torebką moschino, pod rękę przemierzałam z Anną hotelowy korytarz. Pewnym i tanecznym krokiem mijałyśmy grupki gości przybywających do hotelu. Byłyśmy zaledwie po jednym mohjito, ale nasze plany na wieczór mocno podreperowały mi nastrój, co zresztą  głośno artykułowałyśmy wymieniając się szalonymi pomysłami zmierzając do wyjścia. Nie miałam więcej zamiaru zatruwać się tym co myśli, lub robi Brunet - nie po to tu przyjechałam. Powtarzałam sobie, że sama powinnam być dla siebie pępkiem świata i nie zadręczać się jego zmianami nastroju... do momentu gdy zauważyłam go jak teraz stał w recepcji w sportowym stroju z wilgotnymi od wysiłku włosami - wrócił z joggingu. Maj w Nowym Jorku był wyjątkowo ciepły, a bluza z długim rękawem opinająca jego ciało zadziałała jak termofor. Jego szary dres był doskonale skomponowany z białym t-shirtem i fluo-grafitowymi butami. W uszach miał słuchawki...cholera, mój iPod! Ukradł mi iPod'a. Byłam pewna, że to mój, bo słuchawki były błękitne dopasowane do koloru urządzenia, a to bardzo nietypowy kolor jak dla mężczyzny. Mógłby sobie kupić pewnie fabrykę iPoda, ale ten gnojek zabrał właśnie mojego. Niech się wypcha. W ostatnim momencie zdążyłam uciec spojrzeniem kiedy tylko ten zaczynał się obracać w naszym kierunku. Pewnie krwisto czerwona sukienka zamąciła mu w jego polu widzenia i chciał zweryfikować skąd dopływa ta barwa. Anna prawdopodobnie nie zauważyła Martina, po pogrążona w opowiadaniu anegdot z dotychczasowych przygotowań niemal mnie ciągnęła do wyjścia. Z ulgą, że nie zostałam przyłapana nałożyłam na nos swoje prady i niemal od razu wsiadłyśmy do zamówionej taksówki.

Miłość po polsku / Część IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz