1

10.8K 241 51
                                    

Jest obiecany rozdział:) Miłego czytania

Słoneczko przyjemnie jeszcze grzało, a na niebie nie było ani jednej chmurki. Zbliżał się powoli październik. Trudno było uwierzyć, że nastała kolejna już pora roku: jesień. Nic na to nie wskazywało, tylko opadające kolorowe liście, spadające kasztany i żołędzie z pobliskiego, małego lasku. No i najważniejsze, ja z mamą w ogródku ubrana w ciemną, niebieską sukieneczkę na krótki rękaw podkreślające błękitne oczy oraz biało- różowy, ukochany fartuszek z obrazkiem misia, z małą kokardką. W niewielkiej kieszonce nosiłam materiałowe rękawiczki, takie akurat na moje niedużych rozmiarów dłonie. W prawej ręce trzymałam sekator. Ciut za duży jak dla mnie, ale byłam dumna, że pomagałam właśnie mamie w ścinaniu kwiatów, które już uschły lub w niedługim czasie miało to nastąpić. Nie miałam tego dnia szkoły i korzystałam z pięknych chwil z bliską mi osobą pełnymi garściami.

Rodzicielka stała przede mną w starych, za dużych, dżinsowych ogrodniczkach, pomiętej bluzce koszulowej w czerwone oraz zielone pasy i szeroko się uśmiechała. Jej ciemne, brązowe włosy, prawie czarne odziedziczyłam po niej, które w tamtej chwili były związane w delikatny koczek, wyglądający jakby i tak za kilka chwil miał się rozlecieć. Ja dla odmiany miałam zaplecione dwa małe warkoczyki aby nie przeszkadzały mi w jakże ciężkiej pracy. Spojrzała na mnie swoimi zielonymi oczyma, z pod długich czarnych rzęs. Powieki mamy delikatnie się przymknęły, gdy uśmiechała się jeszcze szerzej ukazując białe i równe zęby, widząc moją szczęśliwą minę. Wyprostowała się z grabiami w dłoniach i przetarła spocone czoło wierzchem prawej dłoni. Miałam ochotę śmiać się z tego jak w tamtej chwili wyglądała mama. Wysmarowała się ziemią, brudząc większość części twarzy. Jakby tata widział to, z całą pewnością, wybuchłby śmiechem, korzystając z okazji brudząc ją jeszcze bardziej.

Nie byłam niestety zbyt dużym pomocnikiem w wieku siedmiu lat, ale oprócz czasu spędzonego z rodzicielką, uwielbiałam przebywanie na świeżym powietrzu, grzebanie w ziemi, choćby i gołymi dłońmi. No i co z tego, że rękawiczki leżały bezpiecznie w kieszonce od fartuszka. Mama kazała mi poczekać chwilę, aż pograbi kawałek tej grządki, którą uporządkowałyśmy i miałyśmy iść do "mojego ogródka". Rodzice dali mi kawałeczek ziemi przy domu, nie duży kwadrat czy też prostokąt, oddzielony od reszty starymi pomarańczowymi cegłami, które w tej chwili miały żywy odcień żółci, pomalowany dość niezdarnie, przez moje małe dłonie. Wiosną, w ogródku, kwitło dużo różnokolorowych tulipanów, a latem lwich paszczy. Kochałam te kwiatki. Były takie kolorowe i tak fajnie otwierały się i zamykały, gdy w odpowiedni sposób nadusiło się na ich płatki. Co z tego, że przez to nie raz użądlił mnie bąk, pszczoła lub ugryzła osa?

Zaczęłam od tego dnia, bo mimo, że zaczął się tak pięknie, nie należał do takich wesołych. W pewnym momencie, nie wiadomo skąd, wyrosły za mną dwa cienie. Mama zaczęła krzyczeć z wielkim przerażeniem na twarzy, więc szybko okręciłam się do tyłu. Te dwa cienie, to byli mężczyźni. Na pewno. Nie widziałam ich dokładnie przez czarny ubiór i złowieszczo błyszczące napierśniki. Nie wspominając o hełmie, zakrywającym każdy zakamarek ich twarzy. W dodatku, w popołudniowym słońcu wyglądały bardzo mrocznie i złowieszczo. W pewnym momencie, na napierśniku, jednego z mężczyzn zabłyszczał jakiś srebrny znaczek. Obcy!

-Nadia!! Uciekaj!!- z mojego zamyślenia wyrwał mnie wrzask mamy. Momentalnie oprzytomniałam i z lękiem zrobiłam krok do tyłu, po czym ruszyłam biegiem w stronę, starej, wiejskiej chałupki, mojego domu.

Nim się zorientowałam jeden z mężczyzn chwycił mnie za prawe ramię, wręcz mi je wykręcając. Bardzo bolało, ale nie miałam zamiaru dać sobie zrobić krzywdy. Wyrywałam się ile tylko miałam sił mimo coraz większego cierpienia. Mężczyzna zachowywał się tak jakby to wszystko doskonale go bawiło! Nie minęła sekunda jak szarpnął mną tak mocno, że wylądowałam na kolanach, raniąc je sobie przy okazji o kamienie na ziemi i odwracając z powrotem w kierunku ogrodu. Ze łzami w oczach spojrzałam przed siebie, ale żadna nawet nie ośmieliła się popłynąć po moim policzku. W pierwszej chwili aż mnie zamurowało. Drugi z mężczyzn stał przed mamą. Gdy ta zaczęła się mocno wyrywać w moim kierunku, obcy uderzył ją z całej siły lewą dłonią, na której były metalowe rękawice i przymocowana broń, coś podobnego do pistoletu, lecz bardziej niebezpiecznego! Mamusia z głośnym odgłosem wręcz rąbnęła o glebę tracąc przytomność!

NałożnicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz