Stojąc jak słup, wpatrywałem się w najbardziej wkurwiającą istotę na tym — jakże skromnym — przyjęciu. Pewnie można sobie zadać teraz pytanie: Dlaczego tak uważam? Myślę, że sam fakt stania obok mojej osoby, potrafi mnie zirytować. Tak, dla dziewięćdziesięciu dziewięciu procent ludzi, nie jest to normalne zachowanie. Ten pozostały procent może naruszyć moją przestrzeń osobistą, wliczając zbroje. Chociaż ostatnio bardziej to drugie. Oczywiście mowa teraz o mnie. I tak. Jestem normalny. Na swój nienormalny sposób, rzecz jasna.
- Ym, Tony? Mogę wiedzieć, dlaczego od kilku minut wpatrujesz się w mój krawat? - wyrwany z zamyślenia uniosłem głowę, widząc twarz lekko zdezorientowanego blondyna. Dlaczego zawiechy trafiają się akurat w takich sytuacjach?
- Jest taki paskudny, że trudno oderwać wzrok. - burknąłem pod nosem zażenowany. Nie wiem, czego on się spodziewał. Może pochwały, tej jakże pięknej kraciastej koszuli? Hahaha kocham sarkazm.
- Stary, dobry Tony wrócił. - Steve nie wyglądał na przejętego moją opinią. Wręcz przeciwnie. Dobrze wiedział, że zignorowanie mnie najbardziej ugodzi w moje ego. Chyba że ja myślę, że on tak myśli. Myślenie bywa szkodliwe. Zwłaszcza o nim. Wróć! Nie myślę o nim. Co to, to nie. Cholera, muszę się napić. - Chodźmy już. - dodał, na co w odwecie ode mnie dostał jedynie pełne niezadowolenia westchnienie. Jeśli istnieje coś takiego. A skoro o tym pomyślałem, to już istnieje. No nie?***
Pijąc kolejną szklankę whisky i słuchając o tym, jak to Thor uratował Japończyków przed epidemią, poczułem lekkie zawroty głowy. Nie mam głowy do nadmiernej ilości alkoholu. To fakt, ale przynajmniej wtedy nie myślę o tym całym szajsie, który wkradł się do mojego życia. Czasami uważam, że lepiej byłoby, gdybym nie wyleciał wtedy z tego portalu. Chcąc nalać kolejną szklankę, zobaczyłem, jak Steve zabiera mi butelkę sprzed nosa, kładąc ją na drugim końcu stołu. Widząc mój zabójczy wzrok, uśmiechnął się, kładąc na jej miejscu sok jabłkowy. Tego już było za wiele.
- Pamiętasz? - czując szturchnięcie w ramię, Natasza z przenikliwością wpatrywała się w moją stronę. Zresztą nie tylko ona.
- No... tak. - odparłem nieobecny, nie wiedząc nawet, o czym jest mowa. Właśnie ocaliła go przed niechybną śmiercią. W tej sytuacji chyba już nikogo nie powinna dziwić, moja nienawiść do jego osoby. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że bez zbroi po moim ciosie nawet by nie drgnął. Ba, nawet nie zdążyłbym go wyprowadzić. Przysięgam, że kiedyś zbuduję wehikuł czasu i cofnę się do momentu, kiedy nie podali mu jeszcze serum. A wtedy tak mu przypierdolę, że mu zasrana pokrywka od śmietnika nie pomoże.
- I wtedy Tony chwycił lecący w ich stronę fragment budynku, ratując im tyłki. - dodała Nat, a dwóch gości, których nie zauważyłem wcześniej, spojrzało na mnie z uznaniem.
- A oni wciąż w superbohaterach, widzą tylko dziwadła siejące destrukcję. - powiedział Clint, pojawiając się za Banerem i siadając przy stole.
- No jesteś w końcu. - Natasza, wstając, wzięła do ręki lampkę szampana. - Zdrowie solenizanta ! - dodała, a zaraz za nią wstała reszta naszego małego zgromadzenia. Kierując wzrok w stronę drzwi wejściowych, poczułem ukłucie w klatce piersiowej. Stojąc z jakimś typem, rozmawiała, śmiejąc się, po czym pocałowała go. Pepper Potts, jedyna kobieta, którą darzyłem uczuciem, postanowiła wbić mi nóż w serce, zostawiając mnie dla jakiegoś dupka. Co ona tu robi do cholery!? Odchodząc od stołu, skierowałem się w stronę tylnego wyjścia, nie chcąc dłużej patrzeć na tę scenę. Zgarniając po drodze butelkę z mocnym trunkiem, wyszedłem na zewnątrz. Siadając na tarasie, wziąłem łyk prosto z butelki, widząc grupkę ludzi gapiących się na mnie.
- Jakiś problem? - warknąłem, na co gapie, szepcząc między sobą, weszli z powrotem do środka. Nie wiem, po co w ogóle tu zostałem. Opróżniając już połowę butelki, odłożyłem ją na stół. Wiedziałem, że lepiej będzie zostać w domu. Wszystko zaczęło wirować, ale nie zważając na to, wstałem, chwilę później żałując tej decyzji. Zataczając się, sekundy dzieliły mnie od upadku. Czując jak ktoś, chwyta mnie pod ramię, oparłem się na nim, stając na równe nogi.
- Oszalałeś?! - ten głos rozpoznałbym wszędzie. - Tu są schody, mogłeś się...
- Zabić? - przerwałem Rogersowi, po czym z mojego gardła wydobył się niekontrolowany śmiech. - Nie kuś.
- Nie waż się tak nawet mówić. - odparł wyraźnie zdenerwowany. - Zawiozę się do domu. Cholera, Tony. Co ty z sobą robisz.
- Zostaw mnie w spokoju! - burknąłem, na daremno próbując go odepchnąć. - Nic nie wiesz! Nie wiesz, jak to jest zobaczyć miłość swojego życia, pieprzącą się z jakimś typem!
- Co jeśli wiem? Tony. Doprowadzenie się do takiego stanu, na pewno nie rozwiąże twojego problemu. - mówiąc to, posadził mnie na krześle, wyciągając telefon. - Poczekaj, zadzwonię po taksówkę. - zawroty głowy, stawały się coraz bardziej intensywne. I chociaż miał rację, nie miałem zamiaru liczyć się z jego zdaniem. Wstając i trzymając się poręczy, poszedłem w stronę tylnej furtki prowadzącej do parku. Na szczęście mało kto wie o jej istnieniu. Zalety bycia właścicielem tego terenu. To się blondas zdziwi. Im dalej od niego, tym lepiej. Nie wiem, co On sobie wyobraża. Wyciągając z kieszeni słuchawkę, wsadziłem ją do ucha.
- Jarvis.
- Tak, sir?
- Podstaw auto na moją obecną pozycję.
- Nie może pan prowadzić, w obecnym stanie.
- I ty przeciwko mnie?
- Przepraszam, sir. Moim zadaniem jest dbanie o pańskie bezpieczeństwo.
- Nie chrzań. Przyślij je tutaj, ty poprowadzisz.
- Nie skalibrował pan jeszcze...
- Podstawiaj!
- Z kim rozmawiasz ? - słysząc głos za plecami, odwróciłem się, widząc rozzłoszczoną twarz Steve'a. No nie.
- Jak?! - zapytałem zrezygnowany, a zarazem zszokowany. - Śledzisz mnie?! Weź, wsiądź, do tej swojej pieprzonej taksówki i jedź. Nie wiem, może kurwa do Brazylii! Jak najdalej! I daj mi w końcu święty spokój! Ciągle się wtrącasz! - chcąc go uderzyć, ten sparował moje uderzenie, przez co nie chcąc upaść, zawiesiłem się na jego ramieniu.
- Słownictwo Tony. Nie chcę się z tobą kłócić. - mówiąc to, stanął przodem do mnie, przeszywając mnie na wskroś, swoimi idealnie niebieskimi oczami. - Nie wiem, za co mnie tak nienawidzisz, ale... w pewien sposób jesteś dla mnie ważny. I będę twoim cieniem, dopóki nie stwierdzę, że nie będziesz potrzebował już mojej pomocy.
- Walcz jak mężczyzna, a nie robisz uniki! - warknąłem, ponawiając próbę uderzenia go. Dopiero po jakimś czasie, zorientowałem się, że to nie on się rusza, a całe otoczenie. Cholera, nie teraz. Wyrywając się z jego uścisku, padłem na ziemię leżąc na wznak. - Nienawidzę cię.
- Oboje wiemy, że to nieprawda. - brak siły sprawił, że nie miałem zamiaru się nawet podnosić. - Nie wiem, dlaczego tak późno to pojąłem. - dodał, kucając przy mnie.
- Niby co? - prychnąłem, wpatrując się w jego twarz.
- Ty się po prostu boisz. Boisz się kogokolwiek do siebie dopuścić. A zwłaszcza tego, że to wszystko znów może się powtórzyć.
- Zamknij się! Za kogo ty się masz?! Nic o mnie nie wiesz. Nikt nic... - czując coraz większe zmęczenie, złapałem go za rękaw. - Nie chcę już być sam. - wręcz wyszeptałem, odwracając głowę. Nie wiem, dlaczego te słowa padły z moich ust. To nie powinno mieć w ogóle miejsca. Niech on w końcu zniknie. Może nie słyszał.
- I nie będziesz. - usłyszałem, zastanawiając się, czy to on to powiedział, czy może podświadomość postanowiła sobie ze mnie zażartować. Nie ważne. Jedyne co później zobaczyłem to światła samochodu, które mignęły mi przed oczami, zanim je zamknąłem.
Witam :D
Dziwny mi ten rozdział wyszedł :v Ale tak czy inaczej, mam nadzieje, ze się spodoba i zachęcam do czytania kolejnych rozdziałów :D Ah ten Tony. Jak długo jeszcze Steve, zachowa ten swój stoicki spokój xd
CZYTASZ
Bad Thoughts ► [STONY]
FanfictionWracając myślą do ubiegłego wieczoru, kąciki ust mimowolnie wędrowały ku górze. Wstrzymując oddech, poczułem przyjemny dreszcz przechodzący wzdłuż kręgosłupa. Miniona noc, na długo zapadnie mi w pamięci sprawiając, że nic już nie będzie takie samo.