Rogers, podziemny korytarz i naziści.

2.1K 197 14
                                    

- Podobno ta sprawa cie nie interesuje. - rzucając najemników na siano, związałem ich do siebie nową, aczkolwiek prototypową linką, która zaciśnie się mocniej jeśli przyjdzie im do głowy się wiercić. Eh, zdecydowanie wolałbym ten dzień przesiedzieć w garażu. Co mnie podkusiło. Tak czy inaczej, trochę świeżego powietrza dobrze mi zrobi. Czyż nie? Słowa, które padły z ust Clint'a, chcąc nie chcąc, wymusiły zadziorny uśmiech na mojej twarzy. Nigdy nie zrozumiem, tych moich zmian nastroju. Ale przecież to czyni mnie tak wyjątkowym. I póki co, będę się tego trzymać. 

- A kto powiedział, że tak. - odburknąłem, słysząc zduszony śmiech Czarnej Wdowy. To ona potrafi się śmiać? Huh, mogę umierać spełniony. Wróć! Nie, na umieranie przyjdzie czas przy innej okazji. Teraz trzeba skończyć to co zacząłem. 

- Oh, Stark. Nawet pod tą przyłbicą nie ukryjesz faktu, że Rogers nie jest ci obojętny. Co jest naprawdę zaskakujące. Zważywszy na to, jak pogardliwie zwykłeś się do niego odnosić. - westchnąłem głęboko, wsłuchując się w to majaczenie. Najchętniej dalej kontynuował bym tą grę słów, ale jakich cichy wewnętrzny szept burzył moją pewność siebie. A co jeśli ma rację? Może przeczę samemu sobie. Co nie zmienia faktu, że człowiek nie zmieni się z dnia na dzień. 

- Obojętny czy nie, jest członkiem tego naszego koła wzajemnej adoracji. Stwierdziłem również, że moja pomoc w tej sprawie, może być użyteczna. Choć liczyłem, że załatwię to sam. I w sumie, nie wszystko stracone. Więc, możecie usiąść i dalej snuć niedorzeczne teorie, na temat mojej osoby. - z pewnością w głosie, podszedłem bliżej wejścia do podziemnego korytarza. Nie musiałem nawet zerkać w stronę Romanoff, aby nie wyczuć emanującej od niej wściekłości. Zawsze bawił mnie fakt, że większą sympatią darzyła Rogersa niż mnie. Bo w przypadku problemu, z którym sama nie mogła się uporać, co przyznaję nie zdarzało się zbyt często, przychodziła właśnie do mnie. Nie to, żebyśmy darzyli się nienawiścią. Skądże znowu. Po prostu, nasze charaktery są jak dwa fronty powierza, które nacierając na siebie powodują gwałtowną zmianę pogody. Hah, porównanie raczej nie z mojej branży. Ale no cóż, tak to mniej więcej wygląda.

- Wiecznie tryskający arogancją. - Wanda nie kryjąc pogardy, wyszła na zewnątrz rozglądając się po okolicy. Małolaty. Z drugiej strony, bardzo pasuje do tej ekipy. Po części może i ma racje. Dobra. Ma racje. W zasadzie po co myśleć nad czymś, co mnie nie interesuje. Gdzie tu logika?

- Z tego co dowiedziałam się od Fury'ego, ty już nie należysz do Avengers. - cała reszta popatrzyła po sobie, kierując w moją stronę pytające spojrzenie. - Podobno, wolisz działać na własną rękę. Co w sumie nie jest żadną nowością. Nawet będąc a drużynie, wciąż to robiłeś. To musiało się w końcu stać. - nie musiała teraz tego rozgrzebywać. Ale owszem, wolałem się wycofać. Co nie zmienia faktu, że w razie większego problemu, pomógł bym im bez wahania. 

- Myślę, że to ani czas, ani miejsce, aby o tym rozmawiać. Chodźcie ze mną, albo zostańcie mi to bez różnicy. - stojąc tuż przed wejściem, skoczyłem do środka, a dźwięk jaki wydał metal w zetknięciu z betonową posadzką, poniósł się w głąb ciemnego korytarza. Nie był on całkowicie zaciemniony, ponieważ co jakiś czas pod sufitem pojawiały się czerwone diody, które gasły z czasem po czym pojawiały się ponownie. Zapewne wina zwarcia w jednym z obwodów. Idąc wzdłuż korytarza, po niepasującej do otoczenie gumowej powierzchni, która tłumiła odgłos kroków, dotarłem do wyjścia. Pomieszczenie do którego dotarłem nie należało do największych. Pomijając fakt, że wyglądał jakby przystrajał je Hulk. Na jednej ze ścian wymalowana była wielka czerwona czacha z mackami. Bingo. Czyli trafiłem w odpowiednie miejsce. Podniesiony głos, który wydobywał się z zasłaniających mi widok skrzyń, bynajmniej nie wróżył nic dobrego.

Nadszedł czas naszego tryumfu! - w pomieszczeniu rozbrzmiała wrzawa, zmieszana z gwizdami i pohukiwaniami. Aż, włos się jeżył. A wiec, to dlatego nikt mnie nie usłyszał. Zbroja nie należała do najcichszych, więc i hałasu zrobiłem nie mało. Czyli, mogłem liczyć na element zaskoczenia. Wychylając się zza ogromnych drewnianych skrzyń, zobaczyłem Rogersa w podartych i pokrwawionych ubraniach. Stojąc związany do jednego z filarów podtrzymujących sufit, głowę miał zwróconą ku dołowi. I pomimo tego, że był przytomny chyba nie za bardzo rozumiał co się z nim dzieje. Jakby go czymś nafaszerowali. I pewnie tylko dlatego, udało im się go więzić. Bo nie należy do osób, które dają się tak łatwo pojmać. W jednej chwili poczułem wściekłość i żal. Wiele razy miałem ochotę mu przywalić. Naprawdę. Ale im dłużej przebywałem w jego towarzystwie, tym bardziej ten scenariusz był dla mnie niewykonalny. Jakbym zaczynał go... lubić? Nie. Nie wiem. Wzbudzał we mnie skrajne emocje. Jako jedyny z nich wszystkich. Tylko dlaczego? Co w nim takiego jest? - Ten amerykański śmieć. - mówiąc to z całej siły uderzył Steve'a w brzuch, a ten jęknął w następstwie spluwając krwią. Drgnąłem, obserwując całe to zajście z coraz większą furią. Dziwi mnie, dlaczego jeszcze nie ma tu Romanoff. Na nikogo nie można liczyć. - Jak i jego pomocnicy, pokonali naszych pobratymców, ale przyszedł czas na zemstę! A zaczniemy od niego! - wyciągając nóż, zbliżył ostrze do szyi Kapitana uśmiechając się szyderczo. - Cała Ameryka, będzie skąpana w krwi naszych wrogów! - krzyk ponad setki facetów, rozniósł się po pomieszczeniu. A mi w głowie siedziała już tylko jedna myśl. Ocalić Steve'a. Wychodząc z ukrycia stanąłem na równe nogi, a działko repursora uderzyło prosto w głowę rozwrzeszczanego nazisty. Padł na ziemię, a zdziwione oczy wszystkich powędrowały w moją stronę. 

- Wara od niego! Nikt nie ma prawa go tknąć. - kipiąca we mnie wściekłość, znalazła ujście w tych kilku słowach. Podnosząc się do lotu w błyskawicznym tempie wylądowałem przed Kapitanem. Stając miedzy nim a całą resztą, wywlekłem na wierzch, każdą możliwą broń jaką dysponowałem. - Ktoś ma jakieś zastrzeżenia? 

Hej :D

To się zdenerwował :v Nie wiem co mogę tu jeszcze dodać. Rozdział stonowany i mało tu typowego sarkastycznego Tony'ego. Ale spokojnie. Po prostu ze wzgląd na sytuacje, postanowiłam trzymać go w ryzach :D Co nie znaczy, że w kolejnych nie będzie pokazywał typowego dla siebie humoru :v  Ciąg dalszy za parę dni ;)   Miłej  nocy! ^^

Bad Thoughts ► [STONY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz