- Rogers do cholery! Nie powinieneś być teraz przykuty do łóżka? - powiedziałem, kiedy ten zmieszany odwrócił głowę, dając mi się przebrać w spokoju. Zakładając spodnie i koszulkę, wciąż byłem czerwony jak burak. A myśl o tym, że niespodziewany gość widział stanowczo zbyt wiele, przyprawiała mnie o zażenowanie.
- Ja... - mówiąc to zamilkł, co było raczej nowością. Jak na kogoś, kto sypie przemowami jak z rękawa. Już ja go nauczę do czego służą drzwi. A podobno taki wychowany.
- Nie grzeszysz dziś elokwencją. To przeze mnie, hmm? - unosząc brew spojrzałem na niego wymownie, na co w odwecie otrzymałem pełen niezadowolenia grymas. Uśmiechając się, robiłem dobrą minę do złej gry, wiedząc, że zapędzam go w kozi róg. Nienawidzi, gdy stawiam go pod ścianą.
- Wybacz to najście. Po prostu, chciałem sprawdzić czy nic ci nie jest. - odparł, odwracając się w moją stronę, z miną zbitego psa. Na mnie nie działają te sztuczki. Niech się nawet nie fatyguje. Jednak pomimo tego ponurego nastroju, wręcz emanował pewnością siebie. I troską? Nigdy tego nie zrozumiem. Pomimo tej wyraźnej pogardy i niechęci, którą kieruje w jego stronę, ten ledwie mogąc chodzić, trafia do mojego pokoju, sprawdzając czy wszystko ze mną w porządku. Irracjonalne zachowanie tego człowieka, wywołuje u mnie jeszcze większe zaciekawienie. Można by go porównać do owada, który chce wylecieć przez okno, mając na przeszkodzie szybę. Wie, że to co robi nie ma sensu, ale i tak próbuję. Co ciekawe, ja także coraz częściej przyłapuje siebie, na tego typu nieprzemyślanych działaniach. Przecież ja także starałem się mu pomóc, dociekając prawdy, którą nie chce się z nikim podzielić. Nie znoszę porażek. Co przypomniało mi, że mam coś jeszcze do zrobienia. Steve spoglądając na mnie, odwrócił się zmierzając w stronę drzwi. Dosyć nieporadnie, co nie jest w zasadzie dziwne zważywszy na piekło, które mu zgotowali.
- Zaczekaj. - wypaliłem, na co Rogers zatrzymał się, patrząc w moją stronę. - Tego typu wyznania jak sam wiesz, są dla mnie sporym wyzwaniem. Coś jak, zdobycie cholernego Mount everest'u. Ale, doceniam to co robisz. Jednak nie rozumiem dlaczego. Ta twoja nadmierna dobroć, kiedyś cię zgubi.
- Pewnie masz rację. Najzwyklejsza na świecie troska o kogoś, nie potrzebuje naukowego wyłumaczenia, Tony. Chce ci pomóc, bo wiem że tego potrzebujesz. Pomimo tego, że uparcie wmawiasz sobie, że tak nie jest. Więc nie ma w tym nic, czego nie mógł byś zrozumieć. Każdy na moim miejscu, by tak postąpił.
- Wręcz przeciwnie. Wbrew temu co mówisz, tylko ty pojawiłeś się wtedy pod moimi drzwiami. Ciężko mi jest to przypisać, do zwykłego dobrego uczynku. Ponieważ nie był to jednorazowy przypadek. Co sprowadza się, do snucia wielu dziwnych pytań. - wstając, zrobiłem kilka kroków w jego kierunku, gdy światło neonu zmusiło mnie do przymrużenia oczu. - Na przykład co sprawiło, że nagle zrobiłeś się taki tajemniczy. - pomimo tego, że liczyłem na jakąś obszerną wypowiedz z jego strony, ta jednak nie nastąpiła. Znów nastąpiła ta niezręczna cisza, a jedyne co mogłem usłyszeć to jego przyspieszony oddech. Który zwykle był potwierdzeniem, że tak oto prawy kapitan Rogers, nie mówił całej prawdy. Rozczarowująco oczywiste.
- Nie zatajam niczego, co dotyczyło by ciebie. - śmiejąc się pod nosem, zostałem spiorunowany pytającym spojrzeniem.
- Jesteś fatalnym kłamcą. - patrząc mu prosto w oczy, ten odwrócił głowę patrząc w stronę wyjścia. Jednak jego kolejna próba ucieczki przed szczerością, na nic mu się zda. Chcąc wyjść, zagrodziłem mu wyjście ręką, opierając się o framugę drzwi. Co skutkowało tym, że dzieliły nas jedynie centymetry.
- Jeśli chodzi o porwanie...
- O tym również będziemy musieli porozmawiać. Ale, nie to miałem na myśli. I myślę, że dobrze wiesz o co mi chodzi.
- To zły pomysł. Myślę, że lepiej przemilczeć prawdę, z której może nie wyniknąć nic dobrego. - uśmiechając się, miałem nieodparte wrażenie, że ta nasza pogawędka przybiera zdecydowanie odmienny efekt od oczekiwanego.
- Takie słowa z twoich ust. A co jeśli prawda, mogła by mi się spodobać? - wnioskując po jego zachowaniu, kwestią sekund jest wymuszenie od niego prawdy. Przybliżając się niebezpiecznie blisko mnie, poczułem dreszcze przechodzące wzdłuż kręgosłupa. Słysząc odgłos kroków, który stawał się coraz głośniejszy, odsunął się patrząc w kierunku pielęgniarki i ochroniarza, zmierzającego w naszym kierunku.
- Nie wolno Panu wstawać z łóżka! Jak można być tak lekko myślnym. A co jeśli by Pan zasłabł. - powiedziała z wyraźną ulgą, jak i poirytowaniem. Widocznie strażnikom się przysnęło. Nie ma to jak brak kompetencji. Jadnak najgorsze jest to, że wybrali niewłaściwy moment. Jak zwykle zresztą.
- Ma Pani racje, to było niewłaściwe. Najlepiej będzie jeśli już wrócę. - cholerny farciarz. A było tak blisko. Swoją drogą, powinni mu dać medal za aktorstwo. Prawie uwierzyłem w tą jego skruchę. Wychodząc spojrzał na mnie, po czym bez wahania ruszył z eskortującym go strażnikiem.
- Pan także powinien być w łóżku. - mówiąc to, zmierzyła mnie z góry do dołu.
- Tak, wiem. Dobranoc. - zamykając jej drzwi przed nosem, wszedłem w głąb pomieszczenia, siadając na brzegu łóżka. Po odczekaniu kilku minut, wstałem in upewniwszy się, że korytarz jest pusty, wyszedłem na zewnątrz. Wchodząc na piętro rozejrzałem się, po dłuższej chwili widząc pokój z kartotekami pacjentów. Bingo. Podchodząc do drzwi, te były chronione kodem, co w zasadzie działało na moją korzyść. Ściągając obudowę panelu, wyrwałem odpowiedni przewód słysząc odbezpieczający się zamek. W pośpiechu wchodząc do środka, zaświeciłem światło widząc wiele szaf z szufladami, oznaczonymi od A do Z, oraz liczną numeracją. Szukając pod R trafiłem na odpowiednią szafkę, jednak nie znalazłem poszukiwanej teczki. Rozglądając się, w oczy rzuciło mi się biurko, na którym leżał stos papierów. Przeszukując go, trafiłem na poszukiwane nazwisko. Zabierając ją, zgasiłem światło i uchylając lekko drzwi upewniłem się, że nie trafię na żadną niepożądaną przeszkodę. Wychodząc zamknąłem drzwi, po czym kierowałem się na parter. Wyciągając z kieszeni komunikator, włożyłem go do ucha słysząc znajomy głos.
- Witam, sir.
- Jarvis podstaw auto, czas najwyższy opuścić to miejsce. Mam to czego chciałem.
Witam :D
Trochę to trwało, ale się udało :D Jestem okropna i przerwałam im pogawędkę, ale postaram się to jakoś nadrobić w następnym rozdziale. Pozdrawiam :)
CZYTASZ
Bad Thoughts ► [STONY]
FanfictionWracając myślą do ubiegłego wieczoru, kąciki ust mimowolnie wędrowały ku górze. Wstrzymując oddech, poczułem przyjemny dreszcz przechodzący wzdłuż kręgosłupa. Miniona noc, na długo zapadnie mi w pamięci sprawiając, że nic już nie będzie takie samo.