Wychodząc z sali rozpraw trzasnąłem drzwiami, pozostawiając za sobą głuche uderzanie drewnianego młotka. Stając na szczycie schodów, ruszyłem przed siebie, omijając natarczywych reporterów i inne sępy korzystające sytuacji.
- Czy to prawda, że Kapitan Ameryka zostanie przeniesiony do więzienia o zaostrzonym rygorze, dla ludzi z super mocami? - usłyszałem, idąc szybkim tempem w kierunku czekającej na mnie limuzyny. Kilku ochroniarzy usiłowało umożliwić mi łatwe przejście, lecz jak można było się spodziewać okiełznanie takiej bandy, okazało się niemożliwe. Docierając do drzwi wszedłem do środka zatrzaskując je, po czym kierowca natychmiast ruszył, zabierając mnie z dala od tego szaleństwa. Czując telefon wibrujący mi w kieszeni, wyciągnąłem go odbierając z wahaniem.
- Tony. Cholera. Gdzie jesteś? Ci ławnicy. To było ukartowane. Musimy...
- Nie. Nat daj spokój. Przeczytałem akta dziesiątki razy. Prokurator doskonale wiedział czego użyć, aby bardziej go pogrążyć.
- Więc co, po prostu dasz za wygraną? Pozwolisz, żeby trafił do miejsca, które sam pomagał zapełniać?!
- Myślisz, że mnie to nie rusza?! Boje się tak samo jak ty do jasnej cholery! - warknąłem i widząc zaniepokojony wzrok kierowcy patrzącego w wsteczne lusterko, podniosłem przyciemnianą szybę jednym ruchem ręki. Biorąc kilka wdechów, opanowałem się, oblizując spierzchnięte wargi. - Przepraszam po prostu...
- Wiem. - powiedziała niezbyt przekonująco. - Masz jakiś plan? - milcząc tkwiłem tak przez chwilę, czując jakby słowa ugrzęzły mi w gardle. Rozłączając się opałem głowę o oparcie fotela czując, jakby jakaś niewidzialna siła napierała na moją klatkę piersiową, uniemożliwiając mi swobodne zaczerpnięcie oddechu. Dlaczego świat znów próbuje zawalić mi się na głowę?
***
- Sir? - usłyszałem, siedząc na podłodze i niemal tonąc we własnych notatkach. - Powinien pan przespać choć parę godzin. Nie wspominając już o przyjęciu lekarstw na dolegliwości pooperacyjne. Jeśli tak dalej pójdzie, pana stan zdrowia może się drastycznie pogorszyć.
- Ta... Jarvis zrób mi kolejną kawę. - wtrąciłem zauważając, że problemy ze skupianiem się zaczęły być bardziej natarczywe. Wstając zatoczyłem się na moment po części przez zbyt długo podkulone nogi, a po części przez uporczywy ból głowy. Zerkając na zegarek, było już grubo po północy. Idąc w stronę salonu, zatrzymałem się, po czym ziewnąłem przeciągle opierając się o ścianę i kierując wzrok w stronę warsztatu, który omijałem, odkąd Steve się do mnie wprowadził. Może nie tyle omijałem, co raczej byłem skutecznie zniechęcany do przekraczania jego progu, odkąd wspomniany wcześniej osobnik, dowiedział się o śladach po igle na moim przedramieniu. Wahając się chwilę, ruszyłem w jego kierunku, wpisując kod do blokady drzwi, po chwili jednak parsknąłem pod nosem słysząc, że podany przeze mnie kod był błędny. Oh Stevie. Kochanie naprawdę uważasz, że zmiana kodu uniemożliwi mi dostanie się do systemu, który sam zaprojektowałem? Ściągając osłonę wystarczyło kilka sekund, abym znalazł się w środku, widząc wszystko tak jak je zostawiłem. Podchodząc do biurka, otworzyłem szufladę, widząc różne fiolki i zapas strzykawek. To było by znacznie bardziej efektywne od kawy.
- Nawet o tym nie myśl. - usłyszałem, odwracając głowę w stronę rudowłosej, opartej o drzwi wejściowe. - Obiecałeś, że z tym skończysz.
- Tak jak ty z napastowaniem ludzi, a jednak wciąż tu jesteś. - odparłem, siadając na krześle i poprawiając potarganą, czarną bokserkę. Sięgając do szuflady, wyciągnąłem małe czarne pudełko. Widząc jej mordercze spojrzenie, westchnąłem, posyłając jej zmęczony lecz zgryźliwy uśmiech. - I co powstrzymasz mnie? Zbroje są niemal w każdym kącie tego pomieszczenia.
- To była groźba? - spytała spokojnym, a zarazem pewnym tonem, wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Nie. Chyba nie. Może niezbyt delikatna forma perswazji. - powiedziałem, przesuwając pudełkiem z boku na bok, jakby to miało odwrócić moją uwagę od tej napiętej atmosfery. Jednak mimo wszystko, nieproszony gość nie miał zamiaru dać za wygraną, zbliżając się w moim kierunku. - Już nie mogę Nat. Myślałem, że sobie poradzę i jak zawsze wybrnę z sytuacji, ale nie tym razem. Jak ty to robisz? Jakim cudem wyglądasz na spokojną i zrelaksowaną, kiedy jeden z twoich najlepszych przyjaciół jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie?
- Może mam swojego asa w rękawie? - odparła unosząc brew, wywołując u mnie tym samym zdezorientowane spojrzenie. - Tak jak reszta Avengers.
- Jeśli macie jakiś genialny plan na zakończenie tego koszmaru, to chętnie go poznam.
- Mamy Tony'ego Starka. - odparła, na co ja prychnąłem przewracając teatralnie oczami. - Więc jeśli nie weźmiesz się w garść to przysięgam, że zarobisz klapsa na gołą dupę, jak rozpuszczony bogaty dzieciak, którym w zasadzie jesteś.
- Jeszcze parę miesięcy temu może poszedłbym na taką grę wstępną, ale teraz...
- Teraz pójdziesz spać i rano znów weźmiesz się do roboty, a potem wyciągniemy twojego faceta z więzienia i pójdziemy na zakupy kupić ci jakąś suknię ślubną. - powiedziała stając za mną i kładąc dłonie na moich ramionach, po czym zmierzwiła mi włosy kiedy próbowałem się odwrócić.
- Przezabawne. - odparłem wstając, kiedy poczułem jak ciągnie mnie za przedramię w stronę wyjścia. Powłócząc nogami zatrzymałem się, pogrążając się we własnych myślach.
- Co jest? - zapytała zatrzymując się na progiem.
- Dzięki Nat. - powiedziałem, na co ta zaskoczona nie odezwała się słowem, a jedynie podeszła bliżej zamykając mnie w uścisku. - Naprawdę to doceniam. - zerkając w stronę biurka, mój poprawiony nastrój nagle zelżał, ponieważ dobrze wiedziałem, że ta sprawa nie pozwoli mi zmrużyć oka.
Hej :v
Oh my god nie mogłam nic napisać, to było straszne D: Darujcie te opóźniania, ale zwyczajnie czasowo nie wyrabiam :x Postaram się jakoś nadgonić tak więc częstujcie się i do następnego ^^
Tak wiem Nat, Tony dużo cukru, ale trzeba trochę rozluźnić fabułę :v
CZYTASZ
Bad Thoughts ► [STONY]
FanfictionWracając myślą do ubiegłego wieczoru, kąciki ust mimowolnie wędrowały ku górze. Wstrzymując oddech, poczułem przyjemny dreszcz przechodzący wzdłuż kręgosłupa. Miniona noc, na długo zapadnie mi w pamięci sprawiając, że nic już nie będzie takie samo.