To wszystko, jest do dupy. Zabawne, ale w tych jakże bezsensownych chwilach kontemplacji, takich jak ta, uświadamiam sobie, jak bezcelowe są moje działania. Nie lubię takiego chrzanienia. I nie mam zamiaru, się psychicznie dołować. Bo nie wiem, czy można pod tym względem, upaść jeszcze niżej. A jeśli alkoholizm, jest przyczyną rzeczonego upadku, to tak. Upadłem. A nie zrobiłem tego, po raz pierwszy. I znając siebie, nie ostatni. Ale mogło być gorzej. Chyba. Mam nadzieje, że ta zła passa, nie jest jedynie rozgrzewką przed nokautem. A kto nie chciał by, posłać takiego dupka jak ja na glebę hm? Tony Stark. Miliarder, geniusz, filantrop. Bzdura. Wyciągając z szuflady strzykawkę, założyłem opaskę uciskową, po czy wbiłem igłę, wpuszczając zawartość do krwiobiegu. Nalewając sobie następną szklankę, wziąłem porządny łyk, po czym z impetem postawiłem ją na biurku. Roztrzaskałem ją w dłoni.
- Sir. Myślę, że powinien pan...
- Cisza. Zrób sobie przerwę Jarvis. - unosząc dłoń, wyciągnąłem z niej spory odłamek szkła, wyrzucając go do stojącego obok biurka kosza na śmieci. Następnie zsunąłem do niego ociekające whisky, resztki szklanki. Dopiero po chwili dostrzegłem krwawą smugę, ciągnącą się po biurku. Szlag. Wstając, chwiejnym krokiem skierowałem się do łazienki, dając dłoń pod strumień zimnej wody. Umywalka miejscami zabarwiła się szkarłatem, tworząc ciekawy wzór. Biel i czerwień. Ciekawy pomysł na nową zbroję. Uśmiechając się, zakręciłem kurek z wodą, wychodząc z pomieszczenia. Przydała by się nowa szklanka. Wychodząc z gabinetu i mając za pomocników ściany, dotarłem do schodów, trzymając się barierki. No Iron Man'ie, co to dla ciebie. Schodząc, narastające zawroty głowy nie dawały o sobie zapomnieć, skutkując tym, czego obawiałem się najbardziej. Potykając się, poleciałem na dól, obijając się o stopnie. Leżąc na ziemi, wpatrywałem się w sufit, myśląc o ewentualnych złamaniach. Gdyby Rogers to widział. Śmiejąc się, usiłowałem się podnieść czując ból, chyba w każdym skrawku ciała. Rano będę tego żałował. Stając na nogi, dotarłem do kuchni, otwierając wiszącą szafkę i wyciągając identyczną szklankę. I tabletki przeciwbólowe. Kładąc ją na ladzie, oparłem się o blat rozcierając łopatki. Ile to się jeszcze będzie ciągnęło?
- Wydawało mi się, że umiesz latać blaszaku. - słysząc to niemal podskoczyłem, odwracając głowę w miejsce skąd dochodził. A konkretnie, w stronę fotela w salonie.
- Zostawiłem skrzydła w garażu. - powiedziałem, biorąc szklankę i starając się zachować względną równowagę, jak gdyby nigdy nic kierowałem się w stronę schodów. - Czego chcesz?
- A więc, tak wygląda twoja praca nad projektami?
- Do projektu, potrzebna by mi była jeszcze jedna butelka. Chyba nie dawałem ci klucza?
- Zostałeś masochistą? Tą ranę powinien zobaczyć lekarz.
- Bawisz się w Rogersa?
- Niezupełnie.
- Tak myślałem. Niech zgadnę. On wie, że tu jesteś?
- Nie. Nie on jeden martwi się o ciebie.
- Ty się martwisz? Przy ludziach możesz zgrywać miłą, ale tutaj nie musisz. Sami swoi.
- Nat ma rację. Nie myśl, że nie interesuje nas co wyprawiasz. - słysząc głos Barton'a wydobywający się z korytarza, posłałem Wdowie pełne poirytowania spojrzenie. Wezwała posiłki? Widać trudny ze mnie przypadek.
- Jestem zajęty. Dobranoc. - warknąłem, pokonując pierwsze stopnie. Jednak po chwili usiadłem na stopniu, czując przeszywający ból promieniujący w miejscu rozcięcia. Ściągając krawat, usiłowałem obwiązać nim dłoń. Co gorsza, krwawienie nie miało zamiaru ustąpić, intensywnie kapiąc na spodnie i tworząc ciemną plamę.
- Jedziesz do szpitala. Masz w dłoni liczne odłamki. - podnosząc głowę, zmierzyłem ich poddańczym wzrokiem. Słabłem.
- Liczne odłamki? Ironia. - zaśmiałem się, kiedy oboje próbowali mnie podnieść. - Nie potrzebuje niańki.
- A ja sądzę, że wręcz przeciwnie. - odparł Clint, biorąc mnie od ramię i wlekąc w stronę drzwi wyjściowych. Nie miałem siły się przeciwstawić. Jakiś cholerny, piskliwy głosik w głowie mówił, że mają racje. Jednak, już dawno przestałem go słuchać.
- Zostawcie mnie. - warknąłem, usiłując wyrwać się z uścisku Bartona. Jadnak on, jedynie wzmocnił chwyt. Zakląłem w myślach.
- To dla twojego dobra. - głos Nataszy dudnił mi w głowie, jeszcze przez kilka sekund i był jedynym, jaki zapamiętałem z tamtej nocy.
***
Słysząc rozmowy, ociężale podniosłem powieki, czując typowy dla jednego miejsca smród. Szpital. Odwracając lekko głowę w stronę miejsca, skąd dochodziła rozmowa, zobaczyłem małe zgromadzenie, stojące obok lekarza. Avengers. Cholera.
- Nie obchodzi mnie, że takie są wytyczne. Proszę natychmiast mówić. - Fury stał odwrócony tyłem do mnie, ale jestem niemal pewny, że jego wyraz twarzy jest identyczny jak ten, kiedy raz dali mu za mało szynki do kanapki. Dramat.
- Nie moje zdradzać poufnych informacji, na temat stanu zdrowia pacjenta.
- Nie chrzań doktorku. Mów jeśli chcesz jeszcze mieć tą posadę. - po chwili ciszy, chyba jednak wziął sobie słowa jednookiego do serca.
- Zrobiliśmy badania krwi. - przerwał z wahaniem w głosie. Nick Fury postrach szpitali. Nie możliwe, aby tak szybko to wykryli.
- Proszę mówić. - Nat jak i cała reszta wręcz nie spuszczała wzroku z doktora. Aż mu trochę współczuje. Jaki i sobie. Teraz to już na pewno, nie dadzą mi żyć. Mógłbym mu przerwać, ale teraz to i tak nie miało by sensu.
- Myślę, że pan Stark na sobie eksperymentował. I to od dłuższego czasu.
Witam :D
Jest i obiecany rozdział :D Stark jak zwykle zaskakujący :3 Co z tego wyniknie? Czego nie mówi? Zobaczymy w przyszłym tygodniu :D
CZYTASZ
Bad Thoughts ► [STONY]
FanfictionWracając myślą do ubiegłego wieczoru, kąciki ust mimowolnie wędrowały ku górze. Wstrzymując oddech, poczułem przyjemny dreszcz przechodzący wzdłuż kręgosłupa. Miniona noc, na długo zapadnie mi w pamięci sprawiając, że nic już nie będzie takie samo.