Robiąc szkic nowego projektu, przyjrzałem mu się krytycznie, po czym zrzuciłem go z biurka. Porażka. Opierając się o blat biurka, westchnąłem, nie mogąc się skupić. Ostatnia noc. To było coś, co nie powinno się wydarzyć. Chwila słabości dopełniona alkoholem i sporą dawką potrzeby zaspokojenia swoich pragnień. Jednak nie jestem w stanie jednoznacznie stwierdzić, że żałuje. Bo musiałbym skłamać. Będąc na przyjęciu, odkąd opuściliśmy pokój, wymieniłem z Rogersem kilka przelotnych spojrzeń. Jednak nie zamieniliśmy z sobą słowa. Jakby to, co się stało, nie miało nigdy miejsca. Będąc jedynie wytworem mojego umysłu, który szuka sposobu na wyparcie dręczącego mnie problemu. A mianowicie rozpaczliwej potrzeby znalezienia kogoś, kto byłby moim oparciem w chwilach niechybnego upadku. I to w nim zobaczyłem. Tę przenikliwość i nieugiętość w obliczu przesądzonej porażki, jaką były próby dojścia ze mną do porozumienia. Pewne rzeczy docenia się dopiero wtedy, gdy się je straci. A ja obawiam się tego, na jakie straty poniosę, gdy przyjdzie nam znów stanąć twarzą w twarz.
Drugą dręczącą mnie myślą jest seria blizn, które zobaczyłem na jego ciele, gdy pozbywałem go ubrań. I ta nieobecność niemal wewnętrzna pustka, gdy pozwalałem sobie na coraz więcej. Nie odtrącił mnie, bo dobrze wiedział, czego chce, gdy podążał za mną. Nie mogłem wyzbyć się wrażenia, że przez ułamek sekundy miał ochotę uciec. Kierowany nie tyle niechęcią, ile bolesnym doświadczeniem, któremu musiał zostać poddany. To wszystko niemal zapełnia mi każdą wolną przestrzeń w umyśle, nie pozwalając podjąć racjonalnych działań.
Kilkukrotnie przejrzałem jego teczkę, którą zabrałem ze szpitala. I choć wypierałem wszystkie najgorsze scenariusze, które chodziły mi po głowie, to jedna sprawa pozostaje bez zmian. A mianowicie co musiało się wydarzyć, że Kapitan Ameryka stracił wolę walki. Jak głęboko sięga ta sprawa, że wszystko ucichło, gdy jedna z najporządniejszych osób, jakie znam, przeżywa swoje osobiste piekło. Bo pewne sprawy nie dają o sobie zapomnieć. Bez względu na upływający czas.
***
- Panie Stark, proszę za mną. - odgłos kroków niósł się korytarzem, a każda chwila przybliżała mnie do poznania prawdy. Zaletą bycia byłym mścicielem, a zarazem głową Stark Industries jest to, że zwykle bez problemu dostaje się w różne miejsca. Bez zadawania zbędnych pytań i stosu papierów do podpisania. Podążając za strażnikiem i mając na sobie szary idealnie dopasowany garnitur oraz czerwone okulary przeciwsłoneczne po chwili dotarłem na miejsce. Raz po raz z uśmiechem na ustach ignorowałem wysyłane pod moim adresem groźby i obelgi. Bo wiezienie, w którym obecnie się znajduję, skrupulatnie sam zapełniałem. Docierając na miejsce, stanąłem przed drzwiami pokoju przesłuchań. Wchodząc do środka, zdjąłem okulary, wkładając do wewnętrznej kieszeni marynarki. Widząc mężczyznę siedzącego przy stole ubranego w pomarańczowe więzienne śpioszki, swobodnie przeszedłem obok, siadając po drugiej stronie stołu. Mój spokój i opanowanie to gra, w której chcąc nie chcąc muszę wziąć udział. Byle by tylko zapewnić sobie zwycięstwo.
- Powiedz mi... - zacząłem, gdy ten podniósł wzrok, patrząc na mnie jak na przyczynę wszystkich nieszczęść. I pomyśleć, że nie tak dawno dał niezły występ w podziemnym bunkrze, w którym znalazłem Rogersa. Cóż na jego nieszczęście ja się dopiero rozkręcam. - Wolisz truciznę, czy krzesło elektryczne. - Słysząc to, drgnął, nie ukrywając lekkiego szoku.
- Nie możesz. - powiedział hardo, zgrywając odważniejszego, niż jest w rzeczywistości.
- Owszem mogę. - mówiąc to, oparłem się wygodniej o oparcie, krzyżując ręce na klatce piersiowej. - Chyba że powiesz mi, kim są i gdzie znajduję się sześcioro zbiegów, którzy brali udział w torturowaniu Steve'a Rogersa. - dodałem tym razem jednak poważniejszym tonem.
- Czyżby wielki bohater ameryki uciekał się do grożenia komuś śmiercią? - zadrwił, opierając dłonie o stół i rozmasowując je w miejscu, w którym zapięto mu kajdanki. - Jesteś na to za cienki.
- Może i nie byłbym zdolny do rozstrzelania niewinnych cywili jak ty... - powiedziałem, opierając się o stół i posyłając mu mordercze spojrzenie. - Ale wierz mi, że jeśli ty także brałeś w tym udział to śmierć będzie twoim najmniejszym zmartwieniem. - dodałem, uśmiechając się szyderczo, chcąc pozbawić go pewności siebie. I jak sądzę, udało się, wnioskując po nieco zaskoczonym i zaniepokojonym zarazem wyrazie twarzy. - Słyszałem, że to więzienie jest niczym kurort w porównaniu do rosyjskiego gułagu. A tak się składa, że mogę załatwić ci tam dożywotnie wakacje.
- Powiem ci. - odparł, co wcale mnie nie zaskoczyło. Mądre posunięcie jak na przydupasa Hydry.
- Inna opcja nie wchodziła w grę. Zaczynaj.- odpowiedziałem, wstając i oczekując na to, co powie, mając świadomość, że Jarvis wszystko nagrywa. Odwracając się do niego plecami, włożyłem ręce do kieszeni, przyjmując luźną pozę i rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu kamer. A wyłączyłem je zaraz, gdy tylko wszedłem do pomieszczenia. Tak jak i podsłuchy.
Gdy padło ostatnie nazwisko, wyszedłem z pomieszczenia, kierując się w stronę wyjścia. Nie miałem zamiaru przebywać tu ani minuty dłużej.
- Jarvis i jak to wygląda? - powiedziałem, zbliżając się do wyjścia i zakładając okulary przeciwsłoneczne.
- Sir, ta szóstka to nie żyjący od dwóch lat agenci Tarczy. - powiedział, za co zatrzymałem się, nie wierząc w to, co słyszę. Czy to dlatego Fury'emu tak bardzo zależało na odebraniu mi teczki Rogersa? I co najważniejsze, czy Tarcza wysłała Kapitana na pewną śmierć?
Witam :D
Intryga pełna parą :D Nie przeciągając kolejny rozdział w przyszłym tygodniu, tak wiec do następnego ;)
CZYTASZ
Bad Thoughts ► [STONY]
FanfictionWracając myślą do ubiegłego wieczoru, kąciki ust mimowolnie wędrowały ku górze. Wstrzymując oddech, poczułem przyjemny dreszcz przechodzący wzdłuż kręgosłupa. Miniona noc, na długo zapadnie mi w pamięci sprawiając, że nic już nie będzie takie samo.