- Amerykanie. - słysząc męski, kpiący głos wydobywający się z tłumu, skierowałem wzrok w miejsce skąd się wydobywał. Może i nauczyłbym manier, pierwszego ochotnika. Gdyby nie te cholerne kominiarki. I fakt, że jest ich zbyt wielu, bym trafił we właściwego. W zasadzie mógłbym przetrzebić całe stadko, nie wysilając się zbytnio. Ale w całym tym zamieszaniu, Steve mógłby ucierpieć. A głupio by było tłumaczyć się Fury'emu, dlaczego na głowę Rogersa, zawalił się opancerzony, radziecki bunkier. Tak więc, ten finał odpada. Zdecydowanie. - Nawet z całą stertą zabawek, nie uda ci się go stąd wyciągnąć. - osłaniając mrożonkę, w głowie miałem już kilkanaście możliwych rozwiązań dla tej sytuacji. Ale wiedząc, że gdzieś tu czai się rudowłosy pomiot z naszej paczki, najlepszym rozwiązaniem będzie grać na zwłokę. Wróć! Ich paczki. Przejęzyczenie. Bywa. - Jesteś sam.
- Fakt. - chowając broń, podniosłem ręce do góry. Wszyscy popatrzyli po sobie, nie spodziewając się zapewne takiego obrotu spraw. Zerkając na Steve'a, wciąż jednak stojąc przed nim, znów popatrzyłem na to zgromadzenie popaprańców. Wybrali sobie zły dzień, na nazistowskie wiece. Mimo wszystko, wyciągnęło mnie to chociaż z domu. I z każdą chwilą, chyba jednak tego żałuję. No może nie całkiem. - Poddaję się. - ich zdziwienie, tylko pogłębiało mój zduszony śmiech. - Halo. Poddaje się, a wy nic? Mam jeszcze dla was zatańczyć? Eh.. dopisze im to do rachunku. - bujając się na boki, uniosłem ręce do góry po czym powoli się kołysząc opuściłem je przybierając względnie pociągającą pozę. Mam tylko nadzieję, że nikt tego nie nagrywa. - Tadaa!
- Kpisz sobie z nas?! - przywódca grupy ściągając kominiarkę, wycelował broń w moją stronę, a zaraz za nim cała reszta. Jaki spostrzegawczy. - Zabić tego idiotę!
- Chwila! - krzyknąłem, po czym zapadła pełna napięcia cisza. Podczas mojego seksownego występu, Natasza i reszta zajęli pozycję z tyłu więc, koniec tego dobrego. - Co do tej mojej rzeczonej samotności tutaj. No cóż. - wyciągając broń z powrotem, wysunąłem także ostrze znajdujące się w rękawie pancerza. - Skłamałem.
- Teraz! - słysząc głos Czarnej Wdowy, szybko odwróciłem się w stronę Rogersa osłaniając Go i przecinając pęta. W pomieszczeniu, padł grad pocisków.
- T-tony? - słysząc cichy szept Steve'a, poczułem dziwny ścisk w żołądku. Widząc go w takim stanie, nie sądziłem, że aż tak się tym przejmę.
- Nic nie mów, zabieram cię stąd. Tylko mi tu nie mdlej. Nie będę cie niósł. Nawet o tym nie myśl. - mówiąc to widziałem lekki, uśmiech na jego poranionej twarzy.
- Tak, to na pewno ty. - powiedział z trudem, na co kąciki moich ust mimowolnie powędrowały w górę. Biorąc go pod ramię, strzeliłem w napastnika, który wymierzył broń w naszą stronę. - W-wiedziałem, że przyjdziesz. - mówiąc to, w kąciku jego ust pojawiła się krew. Nie, nie. Cholera.
- Jarvis. Diagnoza. Już! - przenosząc blondyna, w bezpieczne miejsce gdzie nie dosięgał nas ostrzał. Kładąc go ostrożnie na ziemi, po niedługim czasie na panelu w hełmie pojawił mi się dokładny skan jego obrażeń. Jak ja kocham technologię. - Nie waż się umierać Rogers.
- Sir. Dane wskazują, że obiekt ,,S'', ma żebro wbite w płuco. Niezwłoczna jest operacja. I nie jest to jedyny problem. - z przerażeniem wsłuchiwałem się w słowa SI, patrząc na twarz Steve'a. - Przez ranę kłutą w podbrzuszu, stracił dużo krwi. Stwierdzam 30% szansy na przeżycie. - słysząc to uderzyłem pięścią w podłogę.
- Nie chrzań i znajdź mi najbliższy szpital! - wrzasnąłem do komunikatora, słysząc za sobą kroki odwróciłem się kierując repursor w stronę Nataszy. Opuszczają rękę, stanąłem bokiem do Steve'a biorąc go na ręce. - Trzeba go zabrać do szpitala. Gdzie quinjet?!
- Po zachodniej stronie budynku. - powiedziała, na co kierując naramienny pocisk, w odpowiednim punkcie sufitu zrobiłem w nim wyrwę wylatując przez niego. Rozglądając się, wylądowałem obok quinjet'a, gdzie aż roiło się od agentów Tarczy. Wchodząc do środka, przez otwartą tylną klapę położyłem Rogersa na noszach. Chwilę później tuż obok mnie, pojawiło się dwóch sanitariuszy.
- Zajmiemy się nim! - krzyknął trzeci, wbiegając na pokład samolotu. - Przygotować krew. Zatamujcie krwotok i zabezpieczcie szyję. Chce mieć też, rentgen klatki piersiowej i to na już! - podnosząc głos, każdy z nich bez słowa protestu, zajął się swoimi czynnościami. Zdejmując hełm, wyszedłem z samolotu, a zaraz za mną klapa się zamknęła. Słysząc dźwięk odpalanych silników, quinjet wbił się w powietrze znikając w koronach drzew. Widząc Nataszę wybiegającą z budynku, ta znalazła się tuż obok mnie.
- Przeżyje? - powiedziała z drżeniem w głosie, patrząc wprost na mnie. - Spóźniliśmy się.
- Musi. W końcu to Kapitan Ameryka. On nie raz wyrwał się śmierci. - powiedziałem brzmiąc jak jakiś cholerny poeta, a zdziwienie w jej oczach było przekomiczne.
- W końcu zaczynasz mówić z sensem blaszaku. - powiedziała, na co ja prychnąłem zakładając hełm. - Leć do niego. Ktoś z nas, powinien tam być.
- Dlaczego akurat ja? - zapytałem pretensjonalnie, unosząc brew i krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
- Zadajesz głupie pytania. - powiedziała, przewracając oczami. - Widzę, jak na niego patrzysz. I oboje dobrze wiemy, że i tak się tam zjawisz.
Witam :D
Darujcie, że tak długo, ale nie miałam czasu niestety :/ Następny już niebawem :3 Hmm... Stark nam mięknie. No zobaczymy :D
Ps. Cholernie lubię stare kawałki i kojarzą mi się ze Starkiem, więc no cóż dużo ich będzie w linkach na górze :D Branooc ^-^ ;*
CZYTASZ
Bad Thoughts ► [STONY]
FanfictionWracając myślą do ubiegłego wieczoru, kąciki ust mimowolnie wędrowały ku górze. Wstrzymując oddech, poczułem przyjemny dreszcz przechodzący wzdłuż kręgosłupa. Miniona noc, na długo zapadnie mi w pamięci sprawiając, że nic już nie będzie takie samo.