Prolog.

408 33 7
                                    

Kansas, rok 3023
Dean

Przekopywałem właśnie kolejne grządki, żeby zrobić miejsce dla nowych gatunków zmodyfikowanych przez Chucka. Nasze drzewko posadzone na środku parku zaczynało wyglądać jak drzewo. W końcu miało cztery lata naszej czułej opieki. Cud, że jeszcze stoi. Chciałem jak najszybciej skończyć robotę, żeby wrócić do domu. Dzisiaj był specjalny dzień. Swoje zadanie na dzisiaj pobieżnie wykonałem i pognałem do Chucka.

-Już skończyłeś?- zapytał, patrząc na mnie z zaskoczeniem.

-Jutro poprawię, dzisiaj chcę szybko wrócić do siebie- przestąpiłem z nogi na nogę, a mój kumpel przekrzywił głowę w zamyśleniu, pstrykając kilka razy palcami. Zawsze to robił, gdy jego szare komórki intensywnie pracowały. Że też w czasach liceum mi to nie przeszkadzało. Jakoś tego nie zauważałem.

-Castiel ma urodziny prawda?- zapytał, a ja spojrzałem na niego jak na kosmitę.

-Skąd wiesz?

-Pracowaliśmy cały tydzień nad jakąś dziwną bronią, która i stylem i wymiarami mi do niego pasuje. Do tego chcesz dzisiaj iść wcześniej do domu i cały dzień jesteś nieobecny. Co więcej, przejrzałem jego akta z archiwum Zachariasza- zaśmiał się złośliwie, a ja trzepnąłem go w głowę.

-Nie mów nikomu, Cas nie chce obchodzić urodzin. Wiesz ile go przekonywałem, żeby mi zdradził tą magiczną datę?

-Było przyjść do mnie- mój przyjaciel wzruszył ramionami, a ja przewróciłem oczami.

-Nie o to chodzi w związku stary.

-Nuuuuuuuuudy.

-I właśnie dlatego nadal jesteś singlem- dogryzłem mu, a on wzruszył ramionami.

-Czy ja kiedykolwiek mówiłem, że chcę to zmienić?

-Jak Cię trafi to zobaczysz- zaśmiałem się, a mój rozmówca wyciągnął jakiś ładny pakunek.

-Masz, to ta broń. Ładnie zapakowałem. Zaśpiewaj mu sto lat również ode mnie.

-Jesteś geniuszem- powiedziałem, będąc pod wrażeniem opakowania. Było całe srebrne z jakimiś białymi, delikatnymi wzorkami.

-To po enochiańsku sto lat- wyjaśnił, a ja pokiwałem głową z jeszcze większą aprobatą dla wykonania.

-Oby nasz projekt się sprawdził- mruknąłem śledząc enochiański napis.

-Wprowadziłem kilka poprawek. Jeśli Cas nauczy się z tego korzystać, będzie nie do pobicia. Będzie miał dużo frajdy w wolnym czasie.

-Dzięki stary- uśmiechnąłem się do niego, a on machnął ręką.

-Idź już bo się spóźnisz. Powiedz Casowi, że jego tajemnica jest ze mną bezpieczna. Nikomu nie powiem- kiwnąłem na to głową i ruszyłem w stronę dziecinki. Wsiadłem w czarną piękność i odpalając silnik, który wydał błogi moim uszom dźwięk ruszyłem z piskiem opon.
*********
Charlie
-Idź już do domu, rudzielcu- Ellen znowu mnie przyłapała na układaniu papierów po godzinach. Nic nie mogłam poradzić na to, że w czasie pracy za dużo było do zrobienia przy pacjentach żeby przejmować się porządkiem w kartotekach.
-Muszę to skończyć- mruknęłam, patrząc jak robi groźne spojrzenie.
-Masz piętnaście minut, wtedy przyjeżdża Bobby i odwozimy Cię do domu. Jeszcze trochę, a posądzę Cię o pracoholizm.
-Tu zawsze jest za dużo do zrobienia.
-Wiem mała ale nie możesz aż tak szarżować. Jedź do domu, spędzić trochę czasu z Jo.
-Okay, widzimy się za piętnaście minut- dodałam i wzięłam się za dokończenie listy wpisów i wypisów dzisiejszego dnia. Reszta będzie musiała poczekać na luźniejszy dzień bo El nie da mi tu przesiadywać po godzinach jak widać.
Po kwadransie złapałam torbę, odłożyłam karty pacjentów i pobiegłam do wyjścia. Wolałam się nie spóźnić. Moja szefowa stała z zegarkiem w ręku i cmoknęła z aprobatą.
-Na styk. Masz szczęście Bradbury.
-I tak wiem, że mnie kochasz- pokazałam jej język i po chwili siedziałyśmy już w aucie Bobbiego. Ellen pocałowała swojego wybranka na powitanie, a ja jedynie mruknęłam.
-Moglibyście w końcu się pobrać. Ostatnie wesele na jakim byłam to wesele Gabe'a.
-Też Cię miło widzieć Charlie- zaśmiał się Bobby, a ja się uśmiechnęłam. Singer odpalił silnik i ruszył z piskiem opon. Czyżby brał nauki jazdy od Deana? Gdy dotarliśmy na miejsce od razu wyskoczyłam z samochodu, dziękując im za podwózkę. Otworzyłam drzwi i od razu poczułam zapach powodujący nagły ślinotok. Zerknęłam dyskretnie do kuchni i zobaczyłam Jo robiącą spaghetti i CIASTO.
-To jest napad! Oddawaj ciasto!- podskoczyła niemal nie wypuszczając talerza z rąk.

Tysiąclecie apokalipsy cz.2 ~ Miasto Ocalałych (Destiel)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz