I. Dziękuję.

284 30 2
                                    

Dean

Wszedłem do domu, a Casa jeszcze nie było. Świetnie. Zamówiłem chińszczyznę, wyjąłem piwo z lodówki, położyłem pierwszą część prezentu na stole i pobiegłem pod prysznic. Ciepła woda kusiła, żeby przedłużyć swoją kąpiel ale nie było czasu. Wyskoczyłem, wycierając się pobieżnie ręcznikiem i ledwo zdążyłem się ubrać, kiedy usłyszałem kliknięcie zamka. Cas wszedł cały umorusany do środka, a ja w samych spodniach (koszulki nie zdążyłem założyć) krzyknąłem.
-Sto lat!- wzdrygnął się lekko, a potem zaśmiał.
-No, no- podszedł wodząc wzrokiem po moim nagim torsie.- Widzę, że ładny prezent dostałem.
-Skoro, tylko ja Ci wystarczam, to oddam resztę- powiedziałem wzruszając ramionami.
- Mówiłem, że nie lubię obchodzić urodzin- delikatnie mnie skarcił, a ja upierałem się przy swoim.
-Ale Cas! To są urodziny. Powinny być dla Ciebie super dniem. Obiecuję, że od dzisiaj będziesz lubił je mieć- on jedynie przewrócił oczami, a ja mu nadal dokuczałem.
-No dalej dziadku!
-Mam dopiero dwadzieścia dziewięć lat, odpierdol się dwudziestopięcioletni gówniarzu- obruszył się, a ja przerwałem jego paplaninę pocałunkiem.
-Chyba zaczynam lubić urodziny- mruknął, a ja pociągnąłem go za sobą do stołu. Zgarnąłem z niego prezent i mu podałem.
-Co to?- zapytał, unosząc brwi.
-Prezent- powiedziałem wesoło, na co on go otworzył i się uśmiechnął. Pospieszyłem z wyjaśnieniami.
-Bilety na mecz Sama. Na weekend jedziemy do Chicago, bo tam grają. Przy okazji trochę pozwiedzamy tamtą osadę.
-Super- ucieszył się szczerze i wziął piwo ze stołu. Otworzyliśmy puszki, kiedy przyjechał obiad. Dostawca zapukał do drzwi, więc szybko mu otworzyłem i wręczyłem pieniądze mówiąc, że reszty nie trzeba. Podziękował i ruszył w swoją stronę. Cas jak to zobaczył pokiwał głową z aprobatą.
-No postarałeś się.
-To jeszcze nie wszystko- uśmiechnąłem się tajemniczo i dodałem po chwili- zobaczysz po obiedzie. Cas w niecierpliwości jadł swoją porcję. O to chodziło. Chyba czuł już klimat urodzin. Oczywiście za każdym razem gdy na niego spojrzałem udawał spokojnego, ale za długo znałem tego skurczybyka, żeby się nabrać. Cieszyło mnie, że mimo tylu lat nadal się dogadywaliśmy. Oczywiście czasami się kłóciliśmy nawet o błahe rzeczy. Czasami Cas nie odzywał się do mnie, czasami nie miał ochoty na seks, czasami ja byłem szorstki dla niego ale rozumieliśmy się i mimo, że nie raz darliśmy się na siebie i wyprowadzali niesamowicie z równowagi to obaj wiedzieliśmy co do siebie czujemy i zawsze prędzej czy później się godziliśmy. Chyba o to chodzi w miłości. Mimo, że się z kimś nie zgadzamy to idziemy na ustępstwa ale co ważniejsze czy w okresie jak się układa czy w czasie jak doprowadzamy siebie do furii to i tak dla siebie jesteśmy. Zawsze jak o tym myślałem przypominała mi się nasza kłótnia, sprzed dwóch lat, kiedy pokłóciliśmy się o to kto pije na imprezie, a kto prowadzi. Oczywiście wcześniej była spina, że jest pochmurno i może padać i Cas chciał wziąć parasol i kazał go wziąć również mi, a ja go wyśmiałem i wyzwałem od paniusi. Darliśmy się na siebie, wyciągając bezsensowne argumenty, kiedy nagle zaczęło lać. Byłem pewien, że Castiel wyjmie parasol i powie "a nie mówiłem?" Ale on zamiast tego go rozłożył, nadstawił go tak, żeby chronił również mnie i dalej się ze mną kłócił. Jak łatwo się można domyślić, parsknąłem śmiechem i powiedziałem, że ja mogę prowadzić. Niebieskooki oczywiście nie rozumiał nagłej zmiany mojego nastawienia. Bawiło mnie to, że nawet nie wiedział jaki był uroczy. Później stwierdził, że on też nie pije bo mu głupio, że ja nie będę mógł pić i poszła kolejna kłótnia, że poprzednia dyskusja była bez sensu. Stanęło na tym, że zostaniemy na noc u Gabe'a i piliśmy oboje. Skończyliśmy posiłek, a ja w końcu wyciągnąłem ładnie zapakowany prezent. Przeleciał wzrokiem po napisie w Enochiańskim, uśmiechając się pod nosem. Jak się niedawno okazało Cas znał język aniołów i mimo, że nie potrafił się nim porozumiewać to rozumiał wszystko. Niektóre antyczne księgi pomagał tłumaczyć. Stwierdziliśmy, że to musi mieć związek z jego pozostałościami anielskich genów bo innego wyjaśnienia nie było. Rozpakował broń, a jego oczom ukazał się łuk, w kolorze jego oczu, zdobiony srebrnymi, anielskimi runami. W przeszłości miały one nadawać przedmiotom magicznych właściwości ale tylko w wypadku, gdy broń była użytkowana przez anioła. Teraz srebrne grawery miały funkcje jedynie ozdobną. Obrócił dłoń w ręce i mruknął.
-Łuk. Od lat nie używa się tej broni- powiedział patrząc na prezent jak kopciuszek na dynię. Był zachwycony, nie potrafiłem się nie uśmiechnąć i powiedzieć po raz n-ty.
-Wszystkiego najlepszego mój aniołku- on jedynie podszedł krok i złożył czuły pocałunek na moich ustach.
********
Sam

Tysiąclecie apokalipsy cz.2 ~ Miasto Ocalałych (Destiel)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz