Chaos. Wszędzie ogień, dym i znowu- chaos. Zamrugałem kilka razy próbując się zorientować w sytuacji. Powinno być głośno ale nic nie słyszałem. Wszystko jakby się działo w zwolnionym tempie. Ostatnie co pamiętałem to wycie alarmu w kabinie samolotu. Crowley który mówił, żebym zamknął oczy. Benny i Kevin, którzy darli się jak cholera... Wtedy wszystko przyspieszyło a bodźce uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą. Wszystko co się działo zagłuszył ból. Próbowałem się poruszyć ale moja prawa noga była przygnieciona fragmentem skrzydła samolotu. Szarpnąłem się ale wywołało to tylko ból. Wydarłem się z frustracji, czując łzy na policzkach. Czy reszta załogi była cała? Z desperacją poderwałem się do siadu ale dym zasłaniał mi jakąkolwiek widoczność. Musiałem się stąd wydostać i znaleźć ich zanim ta kupa złomu eksploduje. Zbierając w sobie wszystkie siły zacząłem podnosić blachę, która uniemożliwiała mi ruch. Znowu się wydarłem czując jak moje mięśnie osiągają sto procent swoich możliwości, a to cholerstwo nie chciało drgnąć. Naparłem z całych sił czując jak moje ramiona wysiadają. Pewnie właśnie sobie naderwałem włókna mięśniowe. Ignorując ból pchnąłem jeszcze mocniej i blacha odrobinę się uniosła więc czym prędzej wysunąłem spod niej nogę. Całe żelastwo runęło po chwili z powrotem na ziemię. Dałem sobie kilka sekund na złapanie oddechu i sprawdzenie w jakim stanie była moja kończyna. Raczej nie była złamana. Powoli się podniosłem sycząc z bólu gdy stanąłem. Miałem tylko nadzieję, że będę w stanie w razie potrzeby kogoś holować. Ruszyłem powoli do przodu zataczając się i próbując wytrzymać bunt (jak mi się zdawało) kolana. Zacząłem nawoływać swoich współtowarzyszy. Odpowiedział mi jęk. Dopadłem do źródła dźwięku i szarpnąłem na bok kilka fragmentów samolotu. Znalazłem Crowleya, dopadłem do niego ocucając go. Na szczęście żył. Pomogłem mu wstać.
-Jesteś cały?- zapytałem, przyglądając mu się pobieżnie, a on powoli kiwnął głową.
-Tak sądzę. Kevin i Benny?- zapytał mnie, a ja pokręciłem przecząco głową. Zacisnął usta w wąską linię i mruknął.
-Rozdzielamy się. Za pięć minut tutaj. Musimy się stąd wynosić bo wszystko eksploduje- kiwnąłem zgodnie głową i ruszyłem w lewo podczas gdy mój mentor w prawo. Krzyczałem na zmianę imiona swoich przyjaciół ale nikt mi nie odpowiadał. Moja desperacja powoli rosła, miałem mało czasu. Musiałem ich znaleźć. Moją uwagę przykuł but. Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach. Właściciel tego buta nie odpowiadał na moje wołanie. Podbiegłem do tego miejsca, zaczynając odrzucać graty. W końcu się dokopałem. Znalazłem Kevina. Był pół przytomny. Miał rozerwaną powłokę brzuszną, a wnętrze... Nie mogłem nawet o tym myśleć. Widok był straszny, zacisnąłem zęby i go ocuciłem.
-Kevin- zamrugał i jęknął.
-Przyszedłeś po mnie...
-No jasne, że tak. Przecież bym Cię nie zostawił- mruknąłem pozwalając łzom spłynąć po moich policzkach.
-Jest bardzo źle?- zapytał nieznacznie unosząc głowę i jęknął.
-O mój boże- w jego oczach też się zebrały łzy. Nie miał szans, oboje to wiedzieliśmy, bałem się go dotknąć, jego jelita były niemal wszędzie, a on się wykrwawiał.
-Będzie dobrze Kevin coś wymyślę- desperacko złapałem go za ramię, a on pokręcił głową.
-Musisz uciekać, zaraz wszystko wybuchnie. Mogę Cię o coś prosić?- kiwnąłem głową, czując jak serce mi się zawiązuje w supeł i wędruje do gardła.
-Strzel mi w głowę. Nie chcę tu zdychać w samotności.
-Nie. Nie. Uratuję Cię, zaraz zawołam Crowleya, wyciągniemy Cię stąd- zacząłem się rozglądać i szukać z przerażeniem jakiejś podpowiedzi co mam zrobić.
CZYTASZ
Tysiąclecie apokalipsy cz.2 ~ Miasto Ocalałych (Destiel)
FanficDean, Sam, Cas, Charlie, Chuck, Gabriel, Meg, Jo, Bobby, Ellen, Crowley i inni żyją w świecie o który walczyli. Mają spokojne życie, które próbują sobie ułożyć po ciężkich doświadczeniach. Każdego dnia wkładają mnóstwo pracy w to aby Kansas zakwitło...