Rano, ledwo żyjąc dotarłem na miejsce. Wysiadłem z dziecinki i przetarłem zmęczoną twarz. Rozejrzałem się po osadzie, z zadowoleniem notując, że projekty były tu szybko wdrażane i wszystko było w jak najlepszym porządku. Będę musiał pochwalić Crowleya. Szczerze mówiąc zdążyłem się za nim stęsknić. Do tego tu byli moi przyjaciele. Benny i Kevin. Rzadko się z nimi widywałem. Niedługo kolejna rocznica tysiąclecia i wszystkie osady się zjadą do Kansas. Będzie okazja nadrobić z każdym braki regularnych spotkań. Poklepałem się po policzkach dla ocucenia i ruszyłem w stronę niewielkiej kawiarenki, stojącej na rogu. Otworzyłem drzwi, które skrzypnięciem zaalarmowały sprzedawcę o przybyciu nowego klienta. Podobało mi się, że pomieszczenie było zrobione w starym stylu. Praktycznie zero elektroniki. Nawet wejście było zabytkowe, bo w drzwiach nie było automatycznego otwierania, elektrycznych zamków czy też czujników ruchu. Ściany były pokryte białą farbą, a liczne ciasta, bułki i desery były poustawiane na drewnianych półkach. Największe jednak wrażenie robił zapach. Od razu ślina napłynęła mi do ust. Mieszanka aromatu kawy, ciast, owoców i cynamonu była niesamowita. Niewysoki mężczyzna w podeszłym wieku wstał z miejsca i uśmiechnął się zachęcająco.
-Co podać?- zapytał, zakładając w tym samym czasie okulary na nos.
-Tylko kawę- mruknąłem, nie mając czasu się zastanawiać które z ciast wybrać. Wszystkie były cudowne.
-Dean Winchester?- sprzedawcy wyrwało się, kiedy nałożył swoje szkiełka. Westchnąłem bo nie lubiłem być rozpoznawany na każdym kroku. W końcu to Gabe jest prezydentem, o mnie powinien słuch już dawno zaginąć.
-Zgadza się- uśmiechnąłem się blado, na co tamten żywo zareagował. Pobiegł na zaplecze. Nie było go kilka minut, po czym wrócił z jakimś pudełeczkiem i kawą.
-Na koszt firmy. Dziękujemy za uratowanie wszystkich osad- powiedział, wręczając mi pakunek. Może bycie rozpoznawanym nie było jednak takie złe.
-Dziękuję- powiedziałem szczerze i ruszyłem w stronę Impali. Dziecinka czekała spokojnie na podjeździe. Oparłem się o jej maskę, zastanawiając się gdzie Crowley mógł teraz przebywać. Napiłem się kilka łyków gorącego napoju i westchnąłem. Postanowiłem podjechać pod tutejsze centrum szkolenia. Było ono nowe i dopiero zaczynało szkolić młodych kadetów. Do tej pory zwiadowcy z Kansas pilnowali tu porządku. Zaparkowałem opierając się chwilowo o fotel i kończąc kawę, którą przegryzłem ciastkiem przypominającym smakiem tiramisu. Było naprawdę dobre. Cukier i kofeina rozeszły się po moich żyłach. Byłem gotowy do ruszenia dupska z dziecinki. Po kilku chwilach przyłożyłem swój identyfikator do drzwi wejściowych. Po zeskanowaniu go zamek ustąpił. Wszedłem do środka. Wystrój był bardzo podobny jak w naszym centrum. Cały budynek był zrobiony na wzór budowli w Kansas. Podszedłem do porządkowego i zapytałem.
-Crowleya tu znajdę?- spojrzał na mnie zamyślony i burknął.
-Zależy kto pyta.
-Dean Winchester- mruknąłem, a on się wyprostował i powiedział zdecydowanie łagodniejszym tonem.
-Drugie piętro, sala samoobrony. Ma teraz zajęcia- kiwnąłem głową i ruszyłem we wskazanym kierunku. Kiedy usłyszałem krzyk mojego przyjaciela, od razu uśmiechnąłem się pod nosem.
-Banda debili! Kto się broni poprzez skulenie się i obrywanie jak worek ziemniaków?!- w tym momencie wkroczyłem do sali, a wszyscy na mnie spojrzeli.
-Który samobójca odważył przeszkadzać mi w zajęciach?!- Crow ponownie podniósł głos, a ja się drwiąco uśmiechnąłem.
-Twój ulubiony- mój rozmówca się szeroko uśmiechnął i dodał.
-I najbardziej upierdliwy- podeszliśmy do siebie, ściskając się mocno. Trochę go nie widziałem. Na sali rozległy się szmery na co Crow szybko zareagował.
-A wam kto pozwolił szeleścić? Do roboty! Ćwiczyć to co wam pokazałem.
-Ostry jesteś- zaśmiałem się po cichu, na co wzruszył ramionami.
-Co tak długo Wiewiórko?
-Nie wiem czy zauważyłeś, mam sporo obowiązków w Kansas. Do tego droga tutaj też trochę zajmuje, a ja nie dorobiłem się odrzutowca.
-Dobra, już tak nie rozczulaj się nad sobą. Cały Winchester jak zawsze wkurzający. Musimy pogadać, poczekaj aż skończę zajęcia, dobra?
-Tak, też za tobą tęskniłem- zaśmiałem się, a on przewrócił oczami.
-Oj zamknij się już- po czym odwrócił się i zaczął ponownie się wydzierać na swoich uczniów. Posłusznie ruszyłem w stronę wyjścia. Usadowiłem się przed salą, siadając na ziemi i opierając się o ścianę. Nie miałem co z sobą zrobić więc zacząłem podziwiać sufit. W końcu oparłem głowę o ścianę i czułem jakby pod moimi powiekami był piasek. Postanowiłem dać chwilę odpoczynku oczom. Nie wiedząc kiedy nagle ktoś mnie szturchnął. Uchyliłem powieki zdezorientowany. Przede mną stał Crowley patrząc drwiąco.
-Wstawaj śpiąca królewno- dotarło do mnie, że spałem. Jakieś czterdzieści minut musiałem tu tkwić, gdyż gdy wychodziłem z sali to tyle zostało do końca zajęć. Poklepałem się po policzkach w celu rozbudzenia i zwlokłem się z podłogi.
-Castiel Ci spać nje daje?- zapytał drwiącym tonem, a ja spioruniwałem go wzrokiem.
-Ty kretynie, właściwie to Castiel i...- nie dał mi dokończyć zdania bo uniósł ręce w obronnym geście i niemal nie pisnął.
-Ależ ja nic o tym nie wiem.
-... I twoje nieodbieranie telefonów sarkastyczny dupku- dokończyłem, śmiejąc się z jego chorego poczucia humoru.-Przecież wcale tego nie zrobiłem specjalnie bo wcale się nie stęskniłem- powiedział udając niewiniątko na co przewróciłem oczami. Gdy znaleźliśmy się w miarę ustronnym miejscu, czyli jego biurze zapytałem.
-No więc, skąd ta nagła potrzeba rozmowy w cztery oczy?
-Obawiam się Lucyfera. Niby Gabriel go uniewinnił ale od zawsze był po stronie przeciwnej, a teraz chyba coś kombinuje.
-Skąd taki wniosek?
-Nakryłem go jak zbierał jakiś liść do probówki. Zareagował dosyć gwałtownie po czym stwierdził, że robi to dla Metatrona, który z kolei przeprowadza badania pomocnicze dla Chucka.
-Chuck i badania pomocnicze?- zapytałem zdezorientowany.
-No właśnie! Śmierdzi ściemą na kilometr- zapadła chwila ciszy.
-Zapytam Chucka, może niepotrzebnie panikujemy- mruknąłem.
-Pamiętaj, że Ciebie nie lubi bo nadepnąłeś mu na odcisk ale Castiela nienawidzi bo zabił prezydenta.
-Pamiętam. Dzięki Crowley. Czasem mam wrażenie, że nadal jesteś moim mentorem.
-Nigdy nie przestałem nim być, smarku- zaśmiał się i poklepał mnie po ramieniu.
-Pojadę jak najszybciej to wyjaśnić- mruknąłem i ruszyłem w stronę wyjścia.
-Tylko nie zaśnij za kółkiem dzieciaku- powiedział za mną, na co pokazałem mu kciuka. Wsiadłem do dziecinki, odpalając ją. Jechałem spokojnie, bo ledwo byłem w stanie jechać prosto. Mijałem stację benzynową, kiedy zrozumiałem, że moje oczy zaczęły łzawić. Przetarłem je dłonią, co chwilowo pomogło. W pewnym momencie uderzyłem głową w kierownicę i zatrzymałem się lekko spanikowany na poboczu. Czy ja właśnie chwilowo przysnąłem? Dotarło do mnie, że jestem na nogach już drugą dobę. Zaciągnąłem hamulec i rozłozylem się na siedzeniach, wkładając sobie kurtkę pod głowę. Godzinka mi wystarczy. Nie chciałem wjechać do rowu. Przymknąłem powieki, momentalnie odpływając.
******
Zobaczyłem najmłodszego z trójki strażników. Był przypięty do krzesła i wyglądał źle. Cały poobijany, mokry, brudny i zakrwawiony. Naprzeciwko niego siedziała drobna kobieta w dopasowanym żakiecie.
-No więc? Podaj mi adres- syknęła, a tamten na to jedynie warknął.
-Idź do diabła- zraniła faceta w kolejnym miejscu, aż syknąłem. Kiedy śniłem o strażnikach, podziwiałem ich. Cały czas byłem w szoku ile potrafili znieść. Ostatnimi czasy częściej odwiedzali mnie w nocnych marach. Zastanawiałem się czasem dlaczego. Kobieta dalej się wydzierała na niewzruszonego mojego przodka. Przymknąłem powieki i otworzyłem je w innym miejscu. Znałem je skądś. Tak, to był stary samochód mojego taty. Kiedy tylko zrobiłem prawo jazdy, zostawił mi dziecinkę i przerzucił się na nie zbyt przyjaznego w obsłudze Cadilaca od Bobbiego.
-Ale Dean, jestem po całym dniu pracy. Nie po to Ci zostawiłem dziecinkę, żeby nadal być twoim szoferem- jęknął, chcąc jechać do domu zamiast na obrzeża miast po mnie. Zesztywniałem. Pamiętałem to. Wtedy ostatni raz rozmawialiśmy. Poszedłem na imprezę do znajomych i napiłem się, przez co nie mogłem sam siebie odwieźć. Nie chciałem zostawać na noc, więc zmusiłem ojca do przyjazdu po mnie. Chciałem za wszelką cenę się obudzić ale nie potrafiłem. Łzy napłynęły do moich oczu. Siedziałem niczym duch na tylnym siedzeniu. Próbowałem złapać Johna za ramię. Powiedzieć, żeby nie jechał ale jedyne co mogłem zrobić to patrzeć.
-Piłeś? Młody, jak przyjadę to sobie inaczej porozmawiamy- westchnął i odłożył telefon. Pokiwał w niedowierzaniu głową i mruknął do siebie.
-Kochasz tego małego sukinsyna John. Dlatego na miejscu nie wyrwiesz mu nóg z tyłka- wziął głębszy oddech i odpalił silnik. Po moich policzkach popłynęły łzy. Jechałem z tatą, słuchając piosenki, którą mama śpiewała nam zawsze na dobranoc.Hey Jude, don't make it bad
Take a sad song and make it better
Remember to let her into your heart
Then you can start to make it betterKolejny wers utworu został brutalnie przerwany przez wjeżdżającego w nas tira. Wydarłem się jak opętany. Samochód zaczął dachować. Kiedy wszystko się uspokoiło otworzyłem oczy. Tata jeszcze żył. Strasznie cierpiał. Rycząc jak małe dziecko próbowałem chociażby podać mu rękę. Nie mogłem. Sprawca odjechał, a ja nie widziałem kto to. Nie wiadomo było kto to, sprawa do dzisiaj nie była zamknięta. Spojrzałem na ojca, który ledwo oddychał i wtedy zerwałem się z wrzaskiem. Próbowałem uspokoić oddech i drżenie dłoni ale ten sen za bardzo wyprowadził mnie z równowagi. Otarłem rękawem słoną ciecz z moich policzków i wstałem. Czułem się jeszcze bardziej zmęczony niż przed drzemką. Odpaliłem dziecinkę i pojechałem w stronę Kansas.
********
Cześć misie, życie Deana i reszty toczy się powoli do przodu ale jak widać nie jest tak lekko jak by się mogło wydawać. Mam nadzieję, że się nie nudzicie za bardzo. Życzę wam miłego dnia <3
CZYTASZ
Tysiąclecie apokalipsy cz.2 ~ Miasto Ocalałych (Destiel)
FanfictionDean, Sam, Cas, Charlie, Chuck, Gabriel, Meg, Jo, Bobby, Ellen, Crowley i inni żyją w świecie o który walczyli. Mają spokojne życie, które próbują sobie ułożyć po ciężkich doświadczeniach. Każdego dnia wkładają mnóstwo pracy w to aby Kansas zakwitło...