Dean
Schowałem się za naszą kryjówką i spojrzałem na ostatnią dawkę narkotyku jaką miałem. Wypuściłem powietrze z płuc, pozwalając tym samym uciec swoim łzą. Zabezpieczoną strzykawkę schowałem do kieszeni i zajrzałem do środka. Wszyscy mieli grobowe miny i rozmawiali ze sobą, szykując przy okazji sprzęt.
-Kiedy ruszamy?- zapytałem, a na mój głos zareagował Gabriel.
-Za dwie godziny.
-Idę się przejść, za godzinę będę gotowy.
-W porządku. Wróć, musimy nagrać jeszcze sabotaż.
-Dobra, przygotuję co mam powiedzieć. Chyba, że wy wolicie coś mówić?
-Nie, ty musisz- westchnął Gabriel- tak jak kilka lat temu. Do tego dobrze by było, żeby w sekcji zwiadowców zobaczyli, że Cię nie złamali. To ich przestraszy i zwiększy minimalnie nasze szanse.
-Co mam konkretnie mówić?- zapytałem, bo wiedziałem, że ustalał to już z Chuckiem dwie noce temu.
-Zacznij o tym, że nie przybywamy niszczyć tylko ratować. Od razu powiedz, że przez czas naszej nieobecności opracowaliśmy antidotum na wirusa mutującego. Później, że wirus był najprawdopodobniej zsyntetyzowany w laboratorium...
-A tak było?- przerwałem mu, na co kiwnął głową.
-Z badań Chucka tak wynika. Dalej powiedz, że po raz kolejny prosimy o zaufanie, którego nie zawiedliśmy poprzednim razem. Obiecaj, że wszystkim podamy antidotum ale jeśli zginiemy to ono razem z nami. Na koniec powiedz, że wybór należy do nich ale czy warto zaprzepaścić coś dla czego tylu naszych bliskich oddało życie?
-Dobra- mruknąłem i wyszedłem. Słyszałem poruszenie w środku ale się nie zatrzymałem. Nie miałem zamiaru się żegnać z nimi. Bo właśnie to teraz robili. Widziałem po ich minach. Usiadłem przy swoim drzewie i wyjąłem kartkę z długopisem. Nie do końca wiedziałem co napisać. Czułem się dziwnie. Dawno nie brałem dodatkowej działki, oszczędzając swój asortyment na dzisiejszy dzień. Poczułem coś mokrego pod nosem. Przytknąłem dłoń do nozdrzy, widząc że łzy kapiące po policzkach zmieszały się z krwią kapiącą z nosa. Świetnie. Włożyłem skręconą chusteczkę w obie dziurki i wziąłem się za pisanie. Skreśliłem kilka wersji i w końcu zacząłem. Po trzydziestu minutach byłem względnie zadowolony. Zwinąłem kartkę i schowałem do kieszeni. Przed wyjściem zostawię ją w odpowiednim miejscu. Westchnąłem. To by było na tyle. Już nic poza planem mnie nie trzymało przy życiu. Wyciągnąłem solidną dawkę narkotyku i z impetem wbiłem się w ramię. Pozwoliłem sobie na tak widoczne miejsce bo miałem dość zastrzyków w brzuch, a i tak wszystko zasłoni strój ochronny. Trucizna zaczęła rozchodzić się po moich żyłach, napawając spokojem i pewną zawziętością. Plan. Tylko on się już liczył. Wróciłem do kryjówki. Odłożyłem kartkę tam gdzie chciałem, modląc się, żeby nigdzie się nie zawieruszyła w akcji. Spojrzałem na załzawione oczy większości z nas. Zaśmiałem się głupio i rzuciłem.
-Zwycięzcy nie beczą wy kapuściane głąby.
-Chodź tu idioto- rzuciła Charlie i ruszyła do mnie razem z Gabe'm. Zamknęli mnie w uścisku. Od tyłu przytulił się Sammy. Dalej dołączył Crowley, Chuck, Bobby, Ellen, Benny, Rowena, Lisa, Jack, Jo... wszyscy. Jedynie Castiel stał z boku i pakował strzały. Ciekaw byłem czy ten bezduszny zwierz się żegnał z kimkolwiek dzisiaj. Jeśli nie to cóż... dziś odejdzie razem ze mną tyle, że on bez pożegnania. Stanęliśmy razem, a Chuck włączył nagrywanie. Powiedziałem za pierwszym razem wszystko jak trzeba, ledwo znosząc obecność niebieskookiego tuż przy swoim ramieniu. Nasz technik instruował Meg co ma robić, żeby utrzymać nagranie jak najdłużej i jak odwlekać sfajczenie sprzętu. Kiwała ze zrozumieniem głową. Każdy wziął swój osprzęt i ruszyliśmy w stronę osady. Gabe ostatni raz pocałował żonę i przytulił płaczące dziecko. Patrzyłem na to wszystko jak na film, powtarzając sobie w głowie jedynie swój plan. Wędrówka minęła w grobowej ciszy. Każdy był pogrążony we własnych myślach. Mimo proestów Ellen Charlie poszła z nami. Miałem nadzieję, że większa część przetrwa i nie zostanie Meg jedynie z Mary. To by było okrutne. Dotarliśmy pod Otrator. Gabriel spojrzał na nas i zapytał.
-Gotowi?- kiwnęliśmy zgodnie głowami i po kolei wskoczyliśmy do środka. Jak na zawołanie włączył się alarm.
-Meg teraz!- krzyknął do chipa Gabriel. Wszystkie ekrany pokazały nasze podobizny. Nagranie zdążyło przebiec całe. Po tym pojawiła się Naomi, powodując że krew w moich żyłach zawrzała. Najpierw ty suko, a potem tamten potwór. Jej wstrętna gęba twierdziła, że blefujemy i że aby zakończyć ten cały koszmar wystarczy nas zabić. Obyśmy my byli bardziej przekonujący. Ruszyliśmy biegiem na główny plac gdzie zbierali się już ludzie. Tak jak podejrzewałem. Rozpętało się piekło.
-Później tu wrócimy. Teraz musimy się dostać do schowka z bronią zwiadowców i wszystko zniszczyć- krzyknął Gabriel. Meg przez słuchawkę dyktowała nam najbezpieczniejszą drogę. Wysunąłem się na bok, przy sekcji ruszę w drugą stronę. Prosto do gabinetu Naomi. Wiedziałem, że tam będzie. Miał wiele zabezpieczeń, jednak ta pizda nie będzie się spodziewała bomby poddźwiękowej którą ukradłem z pracowni Chucka. Skruszy drzwi w drobny mak. Nieważne z czego były zrobione. Przebiegaliśmy przy opuszczonej strefie, kiedy wyskoczyła na nas niewielka grupka zwiadowców. Natychmiast odpowiedzieliśmy ogniem. Kula przeleciała tuż obok mnie. podążyłem za nią wzrokiem i zobaczyłem, że Lisa dostała. Upadła. Podbiegłem do niej. Płakała.
-Nie płacz. Nie pamiętasz pierwszej zasady kadetów...- zacząłem uciskając jej ramię. Musiałem ją ogarnąć. Musiała wstać. Nie ona miała dzisiaj zginąć. Położyła mi palec na ustach i powiedziała.
-Zginiecie dzisiaj wszyscy. Przeze mnie.
-Co?!- zapytałem nic nie rozumiejąc. Wszystko wokół zniknęło, a ona zaczęła mówić z prędkością światła.
-Lucyfer. Zmusił mnie. Ma moją rodzinę. Szpiegowałam dla niego. On to wszystko zaplanował.
-Co zaplanował?!- zapytałem, czując jak krew odpływa mi z twarzy.
-On stworzył wirus. On kazał mi dosypać nanobotów do drinka Castiela i podstawił Hannach. Chciał skłócić waszą paczkę. On uszkodził osłony w samolocie, którym lecieliście na akcję. Wie o was wszystko. Przewidział tą akcję ponieważ wpajał Ci ją w symulacjach i wiedział, że zdradzisz niby swój plan reszcie. On zaplanował na dzisiaj waszą śmierć, chciał żebyś zabił Naomi bo po rewolucji będzie dla niego niewygodna. Chciał też się pozbyć Castiela bo się go boi. Nie spodziewał się tylko, że zachowasz resztki zdrowych zmysłów, dlatego błagam Cię- wtedy rzucili się na nas zwiadowcy. Na potwierdzenie jej słów mnie nie tchnęli. Zabrali tylko ją. Ona coś krzyknęła, odbezpieczyła broń, wzięła ją do ust i strzeliła. Patrzyłem tępo przed siebie, a wszystko wokół zaczęło się pojawiać. Zacząłem widzieć symulacje. Już wiedziałem kiedy wpoił mi ten plan. Zobaczyłem, że to Lucyfer siedział w sali tortur. Nie Naomi. Zobaczyłem wszystko po kolei i zrozumiałem co zrobiłem Castielowi. Mojemu niewinnemu aniołowi stróżowi. Łzy spłynęły po moich policzkach. Było za późno. Wpakowałem nas w sam środek pułapki. Odwróciłem się przez ramię, widząc swoich przyjaciół biegnących przy opuszczonej strefie. Wtedy ściana odgradzająca miasto od opuszczonej strefy wybuchła.
******
Stwierdziłam, że muszę to dziś wrzucić bez względu na to ile dam radę w tak krótkim czasie napisać. Nie umiem was za długo w niepewności trzymać, nad następnym rozdziałem też już zaczęłam pracować, postaram się go jak najszybciej dodać.
Ciekawi co tu nawymyślałam?
CZYTASZ
Tysiąclecie apokalipsy cz.2 ~ Miasto Ocalałych (Destiel)
FanficDean, Sam, Cas, Charlie, Chuck, Gabriel, Meg, Jo, Bobby, Ellen, Crowley i inni żyją w świecie o który walczyli. Mają spokojne życie, które próbują sobie ułożyć po ciężkich doświadczeniach. Każdego dnia wkładają mnóstwo pracy w to aby Kansas zakwitło...