-Jesteś pewien? To dosyć dalekie rejony- rozejrzałem się niespokojnie, patrząc na poddenerwowanego Taurusa. Nigdy tak daleko się nie zapuszczałem w dzicz, a to miejsce z jakiegoś powodu przyprawiało mnie o dreszcze. Martwa cisza wokół. Wszystko jakby umarło.
-Spokojnie, byłem tu. Generalnie te gatunki na naszą obecność zamierają. To też pewna linia obrony. Nie musimy się obawiać nic nas tu nie zaatakuje.
-No chyba, że prędzej dostanę psychozy. To miejsce jest chore- burknąłem, na co jedynie przewrócił oczami i pobierał dalej jakieś próbki. Mimo względnej ciszy trzymałem w dłoni nabitego Colta i rozglądałem się. Ruszyliśmy dalej, kiedy ktoś na mnie skoczył, ogłuszając mnie tępym narzędziem. Upadłem na ziemię zdezorientowany i obróciłem się przez ramię, oceniając sytuację. Cas napiął cięciwę łuku mierząc w napastnika, a ja z pozycji leżącej wycelowałem w niego bronią, czując jak moja krew zamarza. Przed nami stał Śmierć. Nie widziałem go od czasu rozmowy w więzieniu. Na samo wspomnienie miałem koszmary. Aura tego człowieka była przerażająca.
-Opuśćcie bronie, gdybym chciał was zabić to już byście leżeli od pół godziny sztywni- rozładowałem pistolet, chowając go. Ten człowiek tak na mnie działał, byłem jak marionetka w jego obecności. Castiel spojrzał na mnie z lekkim niedowierzaniem ale opuścił łuk.
-Lubię Cię, niebieskooki chłopcze. Nawet nie wiesz jakie masz szczęście, że jesteś... Sobą- uśmiechnął się sztucznie, świdrując nas wzrokiem. Zrobiło mi się sucho w ustach i słyszałem dudnienie własnego serca. To jakieś przewidzenia. Na pewno te rośliny coś rozpyliły w powietrzu.
-Czemu mnie zaatakowałeś?- zapytałem mimowolnie, a on pokręcił z dezaprobatą głową.
-A chłopiec z sekcji ciągle zadaje pytania nieproszony. Niektóre rzeczy się nie zmieniają. Powiedziałeś niebieskookiemu historię jego rodziców? Zresztą to teraz nieważne. Wyszedłem wam na spotkanie z radą. Tak po starej znajomości. Zawróćcie z tego miejsca bo możecie wpaść na coś co wam wcale życia nie ułatwi. A chyba o to walczyliście? Chcieliście łatwiejszego życia prawda?
- A jak nie zawrócimy to co?- Castiel warknął, mrużąc oczy a Śmierć klasnął w kościste dłonie.
-Chłopiec jest taki podobny do swojego ojca- zbliżył się, przejeżdżając palcem po szyi Castiela. Serce mi stanęło tylko po to żeby za chwilę spróbować rozjebać mostek. Mimo suchego i odrętwiałego ze stresu gardła rzuciłem szybko, żeby tylko się od niego odsunął.
-Co możemy spotkać?!- spojrzał na mnie zaciekawiony i zaczął się przeraźliwie śmiać.
-Dean Winchester. Nic nie wiesz. Nie masz pojęcia o niczym. Nie ogarniasz rzeczywistości ze swojego najbliższego otoczenia, a śmiesz twierdzić, że wiesz w jakim świecie żyjesz- nagle przestał się śmiać, patrząc na Casa- a tak swoją drogą... Jak twoje samopoczucie?
-Skąd ty...- zacząłem ale mi przerwał.
-Skąd wiem co mu jest? Cóż, ja wiem o wiele więcej niż by ten chory świat chciał Dean. Nie lekceważ moich słów i zawróć razem z niebieskookim chłopcem- po tym z prędkością światła wyciągnął jakąś rurkę i dmuchnął w nią wystrzeliwując w ten sposób jakąś strzałkę z niej. Trafił mnie i trafił Casa. Poczułem jak obraz mi się rozmazuje. Opadłem bezwładnie na liście i nastała ciemność.
*****
Gabriel
-Charlie słońce ty moje Rude- zaćwierkałem w progu, a moja przyjaciółka spojrzała na mnie jak na idiotę.
-Potrzebujesz eutanazji? W innym wypadku nie mam czasu, na leczenie za późno- powiedziała, a ja przewróciłem oczami.
-Też Cię kocham i też się stęskniłem- mruknąłem na co się uśmiechnęła.
-No dobrze, a więc czego chcesz?
-Oj od razu chcesz! Nie mogę na plotki wpaść z kawą?- podałem jej od razu podwójną late. Taką jaką lubiła. Usiedliśmy przy stoliku.
-Kocham Cię- powiedziała delektując się pierwszym łykiem gorącego napoju.
-Och słońce, ze mną inaczej się nie da- podkręciła w niedowierzaniu głową i zapytała.
-Co u Meg i małej? Muszę was w końcu odwiedzić!
-Spokojnie. Żyją i mają się dobrze. Nie wiesz co z Deanem?- moja przyjaciółka spoważniała i westchnęła.
-Wiem, że się o niego martwisz. Przeszedłeś z nim najwięcej z paczki ale myślę, że jest z nim w porządku. Powinieneś sam z nim pogadać.
-No powinienem ale właśnie pocałowałem klamkę. Nie ma go, tak jak w sekcji. Pomyślałem że ty będziesz wiedzieć co wyrabia gdy go nie ma.
-A Casa szukałeś? Może poszli trenować?
-Przecież nazywam się Gabriel. Jasne, że szukałem. Nie ma ich obu i martwię się, że te dwa półgłówki poszły za mur same.
-Cholera- zmarszczyła czoło.
-Czyli pewnie mam rację. A tak bardzo chciałem, żeby mi ktoś powiedział, że na pewno przesadzam- westchnąłem z bezradności.
-Wieczorem się przejdę do nich i sprawdzę czy wrócili. Dam Ci znać bo wiem, że masz dzisiaj konferencję...- zaczęła, a ja pokręciłem głową.
-Założyłem czujnik ruchu w progu ich drzwi, da mi znać jak przyjdą ale dziękuję hobbicie- uśmiechnąłem się zadowolony z siebie a ona pokręciła głową.
-Dean Ci ukręci fiuta za inwigilowanie. Wrzuci go do słoika, rozpuści w kwasie, pomacha przed twarzą...- zaczęła wymieniać ale jej przerwałem.
-To mnie lepiej słońce nie wydaj. Meg straciłaby sens życia...
-Bez szczegółów oszołomie!- Krzyknęła, a ja się zaśmiałem.
-Skoro nalegasz... Może wpadniesz wieczorem z Jo? Zgarnij Chucka jeśli tamte niedorozwoje będą chciały to też ich zgarnę.
-Chuck na bank odpada, jedzie do Nowego Yorku z Crowley'em przetestować jakieś swoje wynalazki. Jeśli Jo nie będzie w pracy to ją wezmę ze sobą, inaczej będziesz musiał się zadowolić jedynie moją obecnością.
-To będzie zaszczyt- uśmiechnąłem się szeroko. Przerwa się jej już kończyła dlatego wstała i przytulając się mruknęła.
-Dzięki za kawę i do wieczora Gabrysiu- oburzyłem się na to zdrobnienie ale nie dała mi szansy na reakcję, szybko idąc w stronę izby przyjęć. Westchnąłem i ruszyłem w stronę wyjścia, martwiąc się o Mr i Mrs Winchester.******
Dean
Poczułem ciepły oddech na twarzy. Gdzie ja... Uchyliłem powieki i zdezorientowany się rozejrzałem. Nade mną stał Taurus i lizał mnie po twarzy, Bergil niespokojny biegał wokół Castiela, trącając go, a jak ten nie odpowiadał to wydawał przeraźliwe pomruki i biegał dalej jak wściekły. Dlaczego on tam leżał? Nagle do mnie dotarło co się wydarzyło. Zerwałem się gwałtownie, płosząc siwego. Zaraz mi się zakręciło w głowie ale koń mimo lęku podszedł do mnie, więc się o niego podparłem.
-Grzeczny chłopiec - poglaskałem go i odepchnąłem się, ruszając niepewnym krokiem do bruneta. Przyklęknąłem przy nim i zacząłem go ocucać.
-Castiel... Cas- poklepałem go po policzku. No dalej, cholera dlaczego on nadal był nieprzytomny? Po chwili wszystkie przeraźliwe myśli zniknęły gdy zobaczyłem zamglone, błękitne tęczówki.
-Dzięki bogu- odetchnąłem przytulając go. Po dłuższej chwili odsunął się ode mnie i chłodnym tonem warknął.
-Powinniśmy wracać- wprawił mnie w takie osłupienie, że otworzyłem buzię ale nie wydobyłem z siebie żadnego dźwięku. Zamrugałem kilka razy. Tu jest niebezpiecznie, ma rację trzeba stąd iść. Na czułe wyznania typu "cieszę się, że żyjesz" przyjdzie czas później. Wskoczyliśmy na grzbiety swoich wierzchowców i ruszyliśmy w stronę muru najszybciej jak się dało. Dojechaliśmy wjeżdżając od razu do stajni. Nadal nie wymieniając ze sobą ani słowa nakarmiliśmy dzieciaki. Zdenerwowanie brało nade mną górę. Gdy weszliśmy do domu, a on nadal się nie odzywał nie wytrzymałem.
-Castiel cholera przestań- stał tyłem do mnie ale wiedziałem, że się skrzywił. Czekałem. Wieczność. Odwrócił się przeszywając mnie ostrym jak brzytwa spojrzeniem.
-Wyjaśnisz mi o co chodziło temu czubowi gdy wspomniał moich rodziców?!- zamarłem. Nie powiedziałem mu, że wiedziałem co spotkało jego rodziców. Nie umiałem. Uświadomiłem sobie jak to wyglądało z perspektywy Castiela i miałem ochotę sobie dać w twarz.
-Cas... Spokojnie... Uspokój się.
-Kurwa Dean!- ryknął wściekle, aż się wzdrygnąłem. Nigdy go takim nie widziałem.
-Jeśli coś wiedziałeś i mi nie powiedziałeś...- warknął zaciskając szczękę.- Tu i teraz. Powiesz mi wszystko. W tym momencie- Przestałem panować nad oddechem. Rozmasowałem obolałe skronie drżącymi dłońmi. Czułem jak spadam, cały grunt obsuwał mi się spod nóg ale nie miałem manewru.
-Poznałem śmierć w więzieniu. To było za czasów jak Cię przesłuchiwałem. Któregoś dnia mi powiedział o twoich rodzicach. Siedzieli w sąsiedniej celi- pięści Castiela zacisnęły się tak mocno, że aż kłykcie mu pobielały. Odruchowo cofnąłem się o krok.- Cas ja nie mogłem Ci tego powiedzieć nie mogę nawet teraz. Nie dam rady- jęknąłem czując jak mój głos zaczynał drżeć. Powstrzymałem łzy, próbujące się wkraść w kąciki moich oczu.
-Mów kurwa- powiedział tylko. Miałem ochotę po prostu wyjść. Uciec jak najdalej. Wolałem już godzinami rozmawiać z pojebanym Śmiercią niż widzieć Castiela w tym wydaniu. Skąd w ogóle ten człowiek się wziął za płotem? Dlaczego nie mogliśmy teraz o tym rozmawiać? Zakręciło mi się w głowie ale zacisnąłem zęby i spojrzałem na niebieskookiego twardo.
-Najpierw brali Annę. Przeprowadzali na niej jakieś testy. Z każdym dniem wracała w gorszym stanie, aż którego dnia nie wróciła. Później przyszedł czas ba twoją matkę. Gdy nie wróciła ojciec wybłagał Śmierć żeby go udusił. Spełnił jego prośbę- nastała cisza. Najgorsza i najcięższa cisza z jaką do tej pory się zmagałem. Zrobiłem niepewnie krok w stronę bruneta i szepnąłem.
-Bardzo mi przykro Cas... Ja chciałem Ci powiedzieć, próbowałem kilka razy ale... Przepraszam- wyciągnąłem dłoń, kładąc mu ją na ramieniu ale ją strzepnął.
-Chcę być sam- syknął przez zaciśnięte zęby. Nienawidził mnie w tym momencie. Czułem to. Odsunąłem się i zgarnąłem kurtkę z wieszaka.
-Będę pod telefonem- mruknąłem i wyszedłem. Wsiadłem do dziecinki odpalając ją pospiesznie. Ruszyłem z piskiem opon przed siebie. Dopiero gdy odjechałem od domu pozwoliłem łzom spływać po policzkach. Pozwoliłem im płynąć jebanym wodospadem bo tylko tyle mogłem zrobić. Sam wiedziałem jak bardzo spierdoliłem. Byłem idiotą.
********Niespodzianka?
Nie bijcie... zawsze może być gorzej :P
CZYTASZ
Tysiąclecie apokalipsy cz.2 ~ Miasto Ocalałych (Destiel)
FanfictionDean, Sam, Cas, Charlie, Chuck, Gabriel, Meg, Jo, Bobby, Ellen, Crowley i inni żyją w świecie o który walczyli. Mają spokojne życie, które próbują sobie ułożyć po ciężkich doświadczeniach. Każdego dnia wkładają mnóstwo pracy w to aby Kansas zakwitło...