XLV. Naćpany jesteś o wiele łatwiejszy do zniesienia.

134 23 2
                                    

Castiel

-Co znaczy, że nie wejdziemy tam?- zapytałem zirytowany, patrząc z lodem w oczach na Gabriela, którego wsparli w dyskusji Chuck i Meg . Tylko Sam też miał gdzieś czy nas złapią czy nie. Gabe westchnął, pokręcił głową i mruknął jak zbity pies.

-Nadal nie pojmuję skąd wiesz gdzie go przetrzymują i co mu robią- mruknął, rozjuszając mnie ponownie.

-Mówiłem Ci już!- burknąłem, a on kontynuował irytowanie mojej osoby.

-No tak ale nie wiesz czy to nie jakiś napad snu na jawie czy coś. Nie możesz ryzykować życia bo miałeś wizję. Nie mamy żadnego potwierdzenia co się dzieje z Deanem, oprócz domysłów. Wiemy na razie tylko to, że jego chip nie działa.

-Ja wiem, że on tam jest jestem pewien...- jęknąłem bezradny, tracąc jakiekolwiek argumenty. Wtedy wtrącił się Chuck.

-Jeszcze jest kwestia Charlie. Jesteśmy blisko wynalezienia antidotum, co rozwiąże wiele problemów, jak nie wszystkie. Poza tym musimy wybierać między jej sytuacją, gdzie wiemy na sto procent, że jej życie jest zagrożone i sytuacją gdzie możemy jedynie domniemywać co się dzieje. Dodatkowo nawet jeśli to co mówisz, w jakiś upiorny sposób jest prawdą to Dean długo wytrzyma, a Charlie obawiam się że nie.
-Poza tym Dean nam nie wybaczy jak ona umrze- dodała pod nosem pod nosem Meg.
-W takim razie bierzcie się do roboty- warknąłem i usiadłem, przecierając twarz. Chuck wyszedł, a Sam mruknął zrezygnowany.
-Powinienem mu pomóc.
-Taa...- odpowiedziałem jedynie i dalej siedziałem, patrząc na swoje paznokcie. Byłem zły, czułem się bezradny, a do tego po tej dziwnej wizji bolał mnie łeb.
-Skontaktuję się z Lisą i Jackiem, może coś wiedzą- rzucił Gabriel, a ja kiwnąłem głową. Zająłem się sprawdzaniem stanu technicznego strzał i cięciwy w łuku. Po jakimś czasie podszedł do mnie Gabriel z zamyśloną miną.
-Nie wiem co tam się dzieje ale Jack powiedział, że ten dział sekcji jest zamknięty i pilnowany bardzo mocno. Nie dadzą rady się tam dostać, na pewno nie niezauważeni.
-No to chyba jest potwierdzenie mojej teorii- warknąłem, a on wzruszył ramionami.
-Mam pewien pomysł. Da nam on chwilę na uratowanie Charlie i przy okazji zorientujemy się co tam się dzieje.
-Zamieniam się w słuch- powiedziałem z przekąsem, ale mój rozmówca ignorował moje sceptyczne nastawienie.
-Wyślemy tak Crowley'a. Nie będzie musiał się tam wkradać. Jakby nie było on jest przywódcą sekcji w Nowym Jorku. Złoży wniosek i na pewno go dopuszczą do tej akcji.
-To... W sumie nie najgłupszy pomysł- przyznałem. Może i była jakaś szansa zrobić wszystko na raz.
-Moje pomysły są genialne- mruknął Gabriel zadowolony z siebie, a ja uśmiechnąłem się nie mogąc powstrzymać cisnącego się na usta komentarza.
- A narodowy dzień bez majtek?
-Oj, to też dobry pomysł tylko go nie zrozumieliście. I tylko to wiecznie mi wypominacie!
-Taa... Niech Ci będzie- machnąłem ręką. Uruchomiłem chipa i wybrałem numer Crowa.
-No nie wierzę, któż to się chce ze mną skontaktować?- usłyszałem jego głos z typową dla niego sarkastyczną nutą. Westchnąłem i mruknąłem.
-Cóż, za murem nie mam zbyt dobrego zasięgu a i roaming drogi.
-Trochę się spierdoliło...- westchnął. Dałem mu dostęp do mojego chipa, tak więc śledził nasze losy.
-Wiesz, że coraz więcej ludzi zaczęło mutować.
-Słońce, jestem Crowley. Podejrzewam, że wiem więcej od Ciebie.
-To wiesz, że straciliśmy Deana? Nie mamy z nim żadnego kontaktu.
-Co kurwa?- jego szczere zdziwienie wywołało cień satysfakcji na mojej twarzy ale nie dałem po sobie nic poznać, od razu przechodząc do rzeczy.
-Podejrzewam, że mają go zwiadowcy. Część sekcji jest bardzo pilnie strzeżona, mógłbyś tam złożyć wniosek i się dostać, sprawdzić czy go mają?
-W teorii mogę. Ogarnę to- mruknął, a ja kiwnąłem głową mimo, że nie mógł tego widzieć.
-Kiedy go zgubiliście?
-Kiedy zmutowani nas zaatakowali. Chciał ich odciągnąć.
-Wiedziałem o ataku ale nie wiedziałem, że zgubiliście Winchestera. Wiem też, że atak to był sabotaż.
-Co?!
-Załapali, że najczęściej wchodziliście opuszczoną strefą. Sami się boją tam zapuszczać ale zostawili wam chorych ze szpitala, którym nikt nie zdążył pomóc w nadziei, że rozszarpią was na strzępy. Mam też z Bennym i Roweną pewien trop ale powiem Ci wszystko gdy go sprawdzę.
-Dzięki Crowley. To prawie jak nasze miłosne listy w niedzielne popołudnia kilka dobrych lat temu- zaśmiałem się, wspominając jak zostawiał mi karteczki z informacjami co z moją rodziną w Otratorze. On jedynie na to warknął.
-Za długo z Winchesterem. Ewidentnie Ci to szkodzi. Bez odbioru Novak- po czym przerwał połączenie. Westchnąłem i wziąłem łuk do ręki.
-Gdzie ty idziesz?- Gabeiel spojrzał na mnie zdziwiony, kiedy zastał mnie wychodzącego na zewnątrz.
-Polować. Prawie nam się skończyły zapasy. Rozmawiałem z Corwley'em w razie czego mam chip włączony i będę niedaleko z Bergilem więc szybko wrócę.
-Wiem, że rozmawiałeś. Podsłuchiwałem- jedynie za mną rzucił ale ja byłem już za progiem. Zagwizdałem na swojego wierzchowca, a ten po chwili wybiegł zza drzew. Zwolnił nieco, będąc na mojej wysokości, a ja biorąc naskok wskoczyłem mu w biegu na grzbiet. Ten zaczął wierzgać ale powtórzyłem jak zawsze, że nic mu nie zrobię i zatoczyłem kilka okręgów na jego szyi. Uspokoił się i razem gnaliśmy wgłąb lasu. Sprawdziłem zastawione wcześniej sidła i wyjąłem z nich zająca. Obejrzałem rany i krew na futrze. Wszystko wskazywało na to że umarł szybko więc względnie nie cierpiał. Chociaż tyle. Przymocowałem go do pasa, biegnącego przez tułów i ruszyłem w kolejne miejsce. W następnych wypadkach nie mieliśmy tyle szczęścia. Sidła były puste. Sprawdziłem ich stan techniczny, zostawiając je na następne zdobycze. Zostawiłem Bergila, każąc mu na siebie czekać i ruszyłem na łowy. Musiałem się bezszelestnie poruszać. Teren ten zamieszkiwały sarny ale w momencie gdy słyszały szmer lub czuły ludzki zapach biegły na oślep w miejsce, z którego dochodził żeby stratować intruza. Z jedną bym sobie poradził ale z kilkoma mogło być gorzej. Polowałem, żeby się odciąć od myśli. To był mój azyl, dlatego tylko z Deanem lub sam byłem w stanie wyruszyć na łowy. Pozostałe osoby mi przeszkadzały. Zobaczyłem stadko, które prawie stało w jednym miejscu. Wyjątkiem był jeden osobnik oddalony o jakieś pięć metrów od reszty. Będę musiał być szybki. Zerknąłem na otaczające mnie drzewa, jednocześnie sięgając do kołczanu. Napiąłem cięciwę, skupiłem się, wstrzymałem oddech i natychmiast oddałem strzał. Zwierzę padło. Na szczęście trafiłem jak trzeba. Pozostała część stada zaczęła biec w kierunku, z którego przyleciała strzała. Wskoczyłem na drzewo i wspiąłem się wysoko. Pobiegły dalej na moje szczęście. Zeskoczyłem, kierując się w stronę zdobyczy. Przewiązałem sznurkiem jej stawy pęcinowe i zarzuciłem zwierzę na plecy. To były udane łowy.
******
Dean

Ocknąłem się czując pieczenie policzka. Skrzywiłem się ale zaraz to zamaskowałem sztucznym uśmiechem. Naomi uwielbiała mnie policzkować na pobudkę. Suka.
-Cóż za miłe powitanie. Już się stęskniłaś?- zapytałem, na co jedynie mruknęła.
-Ciut Ci za wesoło, jak na to że jesteś tu więźniem i raczej żywy nie wyjdziesz.
-Och, weź już nie obiecuj, bo jeszcze się podniecę- powiedziałem obserwując jak się irytuje.
-Nie mam ochoty z tobą dyskutować idioto- usiadła na przeciwko i wyjęła podłużne pudełeczko.- mam dla Ciebie prezent.
-Och, nie trzeba było- zatrzepotałem rzęsami niczym trzynastoletnia dziewica. Niepokoił mnie trochę jej nieschodzący  z twarzy uśmiech. Otworzyła pudełeczko i wyjęła strzykawkę. Ciśnienie mi podskoczyło, a po plecach przebiegł zimny dreszcz. Wiedziałem co to było.
-Zabierz to- syknąłem, a ona uśmiechnęła się szerzej.
-Darowanemu koniu... I tak dalej- wstała i zaczęła iść w moją stronę, odbezpieczając strzykawkę z narkotykiem. Naćpa mnie. Znowu będę naćpany. Zrobi mi symulacje i pewnie znowu naćpa.
-Zabierz to!- szarpnąłem się na krześle ale węzły nie odpuściły nawet o milimetr. Zacisnąłem zęby z całej siły żeby nie wybuchnąć płaczem. Nie chciałem. Wszystko tylko nie to. Nie znowu. Ona nieubłaganie się zbliżała. Ponownie szarpnąłem dłońmi. Z całej siły napierałem na pasy, którymi byłem przypięty ale jedynie moja skóra siniała pod ich wpływem, a one ani drgnęły. Pociągnęła mnie za włosy. Przymknąłem powieki. Z impetem wbiła mi igłę w tętnicę. Poczułem dobrze znany sobie ogień w naczyniach. Każda komórka mojego ciała jakby się przebudziła. Dopiero teraz poczułem, że naprawdę brakowało mi tego, co dodatkowo mnie przerażało. Zacząłem tępo patrzeć przed siebie, bojąc się, że się posypię gdy choćby mrugnę. Naomi się zaśmiała.
-Nie dziwię się, że Cię tym szprycowali. Naćpany jesteś o wiele łatwiejszy do zniesienia. Może nawet bym Cię polubiła- siedziałem dalej, czując jak ciepło rozchodzi się wzdłuż kręgosłupa i dalej. Po plecach przebiegł mi przyjemny dreszcz, a mięśnie zaczęły się rozluźniać. Poczułem, że podpinają mi coś. Ostatnie słowa swojego oprawcy usłyszałem jak spod wody.
-Miłych koszmarów Dean.

*******

Powiem wam szczerze, że powoli będziemy się zbliżać do finału. Jeszcze kilka rzeczy muszę tutaj rozegrać ale patrząc mniej więcej na plan zdarzeń to zajmie mi to wszystko jakieś piętnaście rozdziałów. Jeszcze jeden wniosek po przejrzeniu planu... Jestem złym człowiekiem XD
Mam nadzieję, że wytrzymacie lawinę która już powoli się zaczęła, do następnego :*

Tysiąclecie apokalipsy cz.2 ~ Miasto Ocalałych (Destiel)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz